poniedziałek, 25 maja 2015

Gambit Kaczyńskiego

   A zatem opada bitewny kurz, z całego kraju spływają ostateczne wyniki wyborów. Wiemy już, kto będzie nowym lokatorem Pałacu Namiestnikowskiego. Zwyciężył Andrzej Duda, o którym niedawno jeszcze nikt nie słyszał. Sam zastanawiałem się pod koniec zeszłego roku, kim u licha jest ten facet? Podobnie zresztą jak i inni obywatele kraju nad Wisłą, no może poza tymi najzagorzalszymi fanami polskiej sceny politycznej. Jeszcze rok temu oczekiwano przecież startu samego generalissimusa PiS, czyli Kaczyńskiego. Ale właśnie ten pan zupełnie zaskoczył wszystkich.
   Zagrał bardzo odważnie, va banque. Jarek nie jest takim zramolałym capem, jak mogłoby to się niektórym wydawać. To wyjątkowo sprytny szachista. W dodatku wyciągający wnioski ze swoich porażek. Stąd pomysł na wyciągnięcie kandydata z trzeciego garnituru PiS. Czym zupełnie zaskoczył swych adwersarzy. Kto wie, może w przyszłości uczyć będą adeptów politologii o "gambicie Kaczyńskiego"?
   Po pierwsze: uśpienie czujności obozu związanego z Pałacem. Komorowski i jego świta poczuli się na tyle pewnie, że Michnik z Lisem zaczęli publicznie dworować sobie z opozycji. Lis przekonywał o najnudniejszej kampanii, w której wiadomo, kto już wygrał. A pierwszy propagandysta Rzeczpospolitej i autorytet (a)moralny zarazem, w osobie Michnika, palnął nawet, że nie otrzyma reelekcji tylko w przypadku gdyby  „pijany przejechał na pasach zakonnicę w ciąży”. Należałoby dziś zapytać, gdzie leży pogrzebane ciało nieszczęsnej? Salon sobie żartował, zajadał ośmiorniczki i langusty, raczył dobrym winkiem - a wraże kaczystowskie watahy wyszykowały "Dudabus", nakreśliły zasady kampanii i ruszyły w teren. I zaczęły pokazywać wszędzie, gdzie się da uśmiechniętego i wykształconego gościa, unikającego agresywnej retoryki, spokojnego i merytorycznego. Mało tego, to jeszcze wyciągniętego z Parlamentu Europejskiego. Europejczyk, jak z kuriera wycięty - tak właśnie go przedstawiano. Tym samym, za jednym zamachem, Jarosław zagrał na nosie kojarzonej z brukselskimi salonami Platformie.
   Po drugie: wiek kandydata. Kolejna śmiała decyzja. Oto opozycja zaprezentowała zupełnie nową propozycję dla Polski. Młodzież, bardzo rozczarowana utrudnionym startem w dorosłe życie, ujrzała w Dudzie gościa, z którym mogła się identyfikować. Prędzej dogadać się z kimś tuż po czterdziestce, niż ze starym i skapcaniałym safandułą. Dynamiczny, błyskotliwy, łatwo nawiązujący kontakt z młodym elektoratem. Trudno byłoby tego oczekiwać po samym Kaczyńskim. W tej grupie z pewnością przegrałby z kretesem. Spin doktorzy gajowego próbowali co prawda nadrabiać głosy w tej grupie, ale w sposób dość obciachowy. Zdecydowano, że posadzi się Bredzisława na sofie obok Wojewódzkiego i nagle zacznie byc taki "joł" i w ogóle. Ale cóż - Kubuś jest przecież... 9 lat starszy od Dudy. Jest starym piernikiem po pięćdziesiątce, więc o czym tu mówić? W dodatku wśród młodzieży nie jest zbyt popularny, raczej wręcz przeciwnie.
   A skoro mowa o młodych wyborcach, warto jeszcze pochylić się nad "czynnikiem Kukiza". Tak po trzecie. Kto jak kto, ale Kaczyński doskonale wie jak konsumuje się przystawki. Kukiz wystartował jak rakieta. Charyzmy trudno mu odmówić, wszak większość życia spędził na scenie. Doskonale wie, jak trafić do młodego elektoratu. Sam jest takim "dużym chłopcem". Porwał młodzież bezkompromisową retoryką, anty-partyjniactwem i walką z systemem. I to wszyscy kupili. Uaktywnił politycznie cały sektor wyborców pogrążony dotąd w marazmie, kontestujący rzeczywistość w III RP. Poszli za swoim ziomem! Nawet jeśli nie zdają sobie sprawy z tego, czym są dokładnie JOW-y i jakie plusy i minusy za nimi stoją. To właśnie za sprawą Kukiza w mediach zaczęto mówić o "kandydatach antysystemowych", do których zaliczono wszystkich posługujących się prawicową narracją. I to właśnie głosy tej grupy przejął Duda, który kojarzył się jako alternatywa dla systemu, który uosabiał Komorowski. Spin doktorzy prezydenta nie mogli się w tym wszystkim połapać. Błądzili jak goryle we mgle. Kazali Bulowi zdjąć krawat i rozpiąć koszulę (bo tak nosił się Kukiz), zasugerowali, by zaczął obiecać te nieszczęsne JOWy (co spotkało się z powszechnymi drwinami z powodu radykalnej zmiany poglądów prezydenta w jeden wieczór). Duda w drugiej turze stał się adwokatem "anty-systemowego" obozu.
   Po czwarte: "pospolite ruszenie". Po raz pierwszy w Polsce mieliśmy do czynienia z kampanią hybrydową. Do oficjalnej linii, unikającej agresywnej retoryki, spontanicznie przyłączyli się zwykli ludzie. A że zwykli, to mieli szansę wypowiedzieć się głównie w internecie. Tak jak i piszący te słowa. I wszyscy wypowiedzieliśmy się. Tworząc prześmiewcze memy, filmiki, komentując kampanię znienawidzonego kandydata na blogach i w serwisach społecznościowych. Zadufani w sobie komorowszczycy zlekceważyli wyraźnie ten sektor. A w dzisiejszych czasach prosty mem znaczy wiele więcej niż mętne wywody moralnie podejrzanych typów z Wyborczej, czy łajdackie paszkwile reżimowych dziennikarzy. Oczywiście też próbowano zawalczyć o ten sektor, ale obserwując powielane z automatu wśród działaczy PO tweety i wpisy na fejsie, śmiech pusty jedynie ogarniał. To mogły kupić jedynie niezbyt rozgarnięte lemingi. To najwyraźniej Jarek też musiał przewidzieć; wystarczyło przyglądać się nastrojom społecznym i dać ludziom działać. To z kolei przywodzi na myśl kolejny czynnik.
   Po piąte: sam Komor. Kampania przejdzie chyba do historii, jako najbardziej spieprzona. Komor był największym wrogiem Komora. Jeden zły krok prowadził do drugiego, jeszcze gorszego. Z każdym dniem słupki poparcia zjeżdżały coraz niżej. Komor jaki jest - każdy ujrzał. Nie atakowano go z obozu związanego z Dudą. Pozwolono, by sam zaatakował. By zaczął posługiwać się tą samą retoryką, którą w każdych wyborach posługiwała się PO. Wychwycono i obnażono bez litości wszelkie absurdy tej kampanii. Wizyty na nieistniejących budowach, dowożoną na wiece klakę, zdemaskowano suflerów i prowokatorów związanych z PO i prezydentem... Hucpa i wiocha. Zdołały się też bardzo zdyskredytować przy tym media prowadząc swą "putinadę". To wszystko oburzyło rodaków. Zwłaszcza, że Duda traktował wszystko poważnie. Na spotkaniach z nim bywały tłumy. I nikt tym tłumom nie płacił za udział w kampanii. Misiu Kamiński okazał się dla sztabu Komorowskiego prawdziwym pocałunkiem śmierci. To on odpowiadał za kilka nieudanych kampanii PiS. Transfer jego do największego wroga okazał się dla partii Kaczyńskiego prawdziwym błogosławieństwem. Ale przecież Komor zawsze był Komorem. Kaczyński doskonale zdawał sobie sprawę, że kontrkandydat Dudy prędzej czy później sam się pogrąży. I lud w końcu zagłosował. W sporej części - przeciw prezydentowi.
   Nie to, żebym piał peany Kaczyńskiemu i kreślił jakieś laurki. Jestem też daleki od wieszania jego obrazka nad łóżkiem i pacierzy kierowanych ku niemu. Muszę przyznać jednak, że to wytrawny gracz. Potrafi przyczaić się w cieniu i rozegrać partię szachów tak, jak sobie pomyśli. Jest cierpliwy i czujny. Doskonale wie kiedy wyciągnąć jaką kartę. A teraz jest wyraźnie w grze i kto wie ile ma asów w rękawie przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi. Wcale nie zdziwiłbym się, gdyby wygrał i je. I to w cuglach. A zatem, panie Kukiz i reszto "anty-systemowców": nie lekceważcie wujka Jarosławia. Gdy będzie trzeba, zbliży się do was. Bo dobrze mieć przyjaciół blisko, ale wrogów jeszcze bliżej. Wyczeka i nie zawaha się by w odpowiednim momencie zadać cios łaski. Możecie albo przyłączyć się, albo ulec. Nie wierzę w rychły pogrzeb PiS. Co do PO - uważam, że cała ta konstrukcja może szybko runąć. SLD, PSL i TR są w stanie agonii. Kto teraz zacznie grać i na jakiej szachownicy - oto jest pytanie. I ciekawe jaką partię zacznie rozgrywać prezydent-elekt. Ten rok będzie jeszcze obfitował w mnóstwo ciekawych zdarzeń. Nie zapominajcie też o Evil Empire. Druga część "Star Wars" nosiła podtytuł "Empire Strikes Back".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz