sobota, 6 czerwca 2015

Piwo w plenerze

   Dni robią się coraz dłuższe, a noce coraz gorętsze. Lato za pasem, pora kanikuł i wywczasów. Warto więc oderwać się trochę od domowych pieleszy i ruszyć w teren. Najlepiej z piwem, bo to gwarantuje i dobra zabawę i szczyptę adrenaliny podczas ciuciubabki z policją oraz strażą miejską. Niestety zakazy konsumpcji piwa pod chmurką obowiązują nadal, cały czas i nic nie wskazuje na to, by miało to ulec zmianie w najbliższych latach.
   Ale czy to do końca słuszne? Owszem, istnieją minusy depenalizacji zakazu spożywania, ale chodzi o to, by te minusy nie przesłoniły nam tych plusów. A tych jest całkiem sporo. Nic tak nie działa na doskonały humor jak możliwość wypicia kilku piw ze znajomymi pod chmurką. Nie zawsze chcemy to robić w ogródkach restauratorów, bo to zwyczajnie nudne. Siedzą tam zazwyczaj wymuskani biznesmeni i trują o swych planach inwestycyjnych, lub o swych koneksjach polityczno-gospodarczych. A poza tym drogo. I przeważnie lichy wybór. Mam płacić 10 zł za pół litra przaśnego Tyskiego? Po moim trupie!
   Poza tym istnieje wiele interesujących miejsc, w których żadnego ogródka piwnego nie uświadczysz. Z dala od tłumów spoconych turystów i rozkrzyczanej gimbazy. Miło sobie usiąść na ławeczce w Parku Oruńskim, nad którymś ze zbiorników retencyjnych (a jest ich masa do wyboru), na wieży widokowej, lub gdzieś na północnym cyplu Ołowianki albo Wyspy Spichrzów. Na Fortach Napoleońskich lub fortyfikacjach Dolnego Miasta. Jest w czym wybierać. Gdańsk oferuje wiele miejsc, w których można urządzić piknik z piwem.
   Grillowiska, na których można wypić zimne piwko bez strachu o mandat, też byłyby strzałem w dziesiątkę. Nic tak nie wzbogaca smaku grillowanej karkóweczki jak porządne, schłodzone zimne piwko. A i takie przedsięwzięcia bardzo integrują przecież w gorące dni, a o to chodzi by utrzymywać bliskie stosunki z sąsiadami, rodziną i znajomymi. Z dala od durnej telewizji, wirtualnego zabijania na konsolach i spędzania czasu w sieci.
   Naprawdę, nie ma co się obawiać, że miasto zmieni się w alkoholiczne slumsy, gdy przyzwolimy na konsumpcję bursztynowego napoju w przestrzeni publicznej. W Szwajcarii, Niemczech, Grecji, Anglii czy Danii nikogo nie dziwi widok pijących piwo pod chmurką. Nie wzrastają tam jakoś dramatycznie wskaźniki przestępczości z tego powodu, że ktoś opróżni 2-3 puszki piwa. Warto chociaż spróbować zliberalizować nieco przepisy. Może na dobry początek wyznaczyć strefy, w których legalnie można spożyć ten napój. Może chociaż w tzw. sezonie? Wyznaczyć jakieś ramy czasowe, w których można byłoby oddać się degustacji wyrobów browarniczych? Można poustawiać śmietniki, by kulturalnie pozbyć się szklanych lub aluminiowych opakowań.
   Wszystko jest dla ludzi. O ile robi się to w sposób cywilizowany. Nie ma powodu uważać każdego fana napojów z pianką za awanturniczego troglodytę i zbója. Równie dobrze przecież alkoholowy łobuz może uaktywnić swoje warcholstwo tuż po wyjściu z piwnego ogródka na Długim Targu. A sam zakaz spożywania piwa w miejscach publicznych nie powoduje, że ludzie zaprzestają tego. Warto wyjść z krzaków i skończyć z tą piwną konspiracją. Więcej wolności w mieście, które z niej słynie!

piątek, 5 czerwca 2015

Partia Obciachu

   Jedynie słuszna partia, tak jak już przewidywałem kilkanaście postów wcześniej, postanowiła na poważnie wziąć się za polaryzowanie społeczeństwa. Działacze pojechali na konferencję i przy winku oraz ośmiorniczkach postanowili odbić internet czarnosecinnym zastępom pisowskim robiącym platformersom koło pióra w sieci. Oczywiście problem już zdiagnozowano za sprawą mitycznego "wyborcy PO" piszącego "list" do europosła Szejnfelda. I ten nikomu nieznany, mityczny analityk wysnuł teorię, że za sukcesem Dudy stoją opłacane sowicie skurwysyny.  A zatem recepta na roztrzaskanie na drzazgi kaczej husarii jesienią jest prosta: trza zatrudnić i opłacić własnych skurwysynów. Zerwano więc oficjalnie z polityką miłości tak ochoczo lansowaną przez Słońce Peru. Rozpuszczono po mediach wici, że PO najmie 50 zawodowych hejterów, którzy będą wykonywać swą krecią robotę na fejsie i twitterze, a w wolnych chwilach przeszkolą cymbałów z ław sejmowych i terenu. Cóż, można to chyba potraktować jak ogłoszenie o pracę. Ciekaw jestem jak i kto będzie weryfikować cv. A może headhunterzy PO sami zaczną przeszukiwać serwisy społecznościowe w poszukiwaniu kandydatów.
   Koń by się uśmiał obserwując te zmagania z rzeczywistością wierchuszki partii trzymającej władzę, ale niech im będzie. Poczynania PO od czasu zwycięstwa Dudy w wyborach przypominają sitcom, ale dość kiepski. Póki rządził Don mafii z Czerskiej, miało to jeszcze jednak jakąś klasę i w domach rodaków nabijano się wówczas jakby z "Gangu Olsena". Co tam, że co chwile przyłapywano ich na grubych przekrętach i aferach; ważne, że nie było to tak do końca głupie. Teraz jest inaczej. Obciach wylał się z butów Komorowskiego i pochłania kolejne obszary władzy. Wkrótce akronim PO zacznie funkcjonować już tylko jako Partia Obciachu.
   Sam pomysł na prowadzenie kampanii wyborczej przez zawodowych hejterów jest sprawą niebywałą na skalę światową. Zdumiewające, że w cywilizowanym kraju XXI wieku jakaś organizacja przyznaje otwarcie, że sukces uda jej się osiągnąć tylko w jeden sposób - rozsiewając nienawiść. To są już Himalaje arogancji. Nawet zbrodnicza organizacja, jaką była NSDAP, nie przyznawała się do stosowania takich metod. Czy mamy zatem powrót do przeszłości, do czasów gdy Hitler szedł po swoje?
   No cóż, podobno Kopacz przyznano więcej władzy teraz. Nie ma jednak chyba czego się obawiać, bo z pani premier dyktator, jak z koziego tyłka trąba. Ustawia co prawda publicznie wyprężonych jak struna członków rządu, susząc im głowy o jakieś listy i umowy - ale to wszystko wygląda na tak żałosne "ustawki" jak meetingi wyborcze Gajowego. Może i pozuje na kogoś w rodzaju Żelaznej Angeli z Berlina, ale my i tak wiemy, że to jedynie "aluminiowy pediatra". I to w dodatku z Radomia. To wszystko jest tak żałosne i tandetne, jak podróbki Prady z Bhutanu. Nie ma co się bać. Może być co najwyżej jeszcze śmieszniej.
   Hejterzy PO zostaną pewnie bardzo szybko namierzeni i staną się obiektem drwin. Internet jest bezlitosny. Już zresztą temat zatrudnienia hejterów przez PO stał się modny na różnego rodzaju forach i fanpejdżach. Jedynę co może osiągnąć Platforma, to skompromitować się jeszcze bardziej. I pewnie niedługo w "szkle kontaktowym" dyżurne błazny będą komplementować jakieś denne wrzuty typu "Duda paskuda", "kaczka sraczka" i "twoja stara jest z PiSu". Na topikach, tu i ówdzie, oponentom PO bedzie się ubliżać w bardzo wyszukany sposób: "ty pisiorze", "masz małego pisiorka" albo "ile ci zapłacili". Należy spodziewać się pewnie nędzy mentalnej i finezji na poziomie ruskiego pancernika "Potiomkin". Spec-brygadą do spraw odzyskania internetu będą dowodzić Andrzej spod krzyża, Jowita Suflerka i inni prowokatorzy, którzy dali się rozszyfrować w 5 sekund podczas minionej kampanii. Trudno zatem posądzać ich o profesjonalizm. Najwyżej, jak znowu wyjdą na głupków i sieć zacznie drzeć z nich łacha, europoseł Szejnfeld sprzeda kolejny "list od anonimowego wyborcy PO", ze wspomniani Jędrek z Jowitą, to zapewne piąta kolumna podesłana przez makiawelicznego JarKacza.
   Niesamowite, jak platfusy pogrążają się dniem za dniem, coraz bardziej. Słychać te "Bul... Bul... Bul..." coraz wyraźniej. Beka z PO przybiera gargantuiczne rozmiary. Tak, jak kiedyś w domach nabijano się z głupoty notabli PZPR. Co drugi dowcip wówczas dotykał tej sfery. Historia widać zatacza koło. Ostatnio byłem świadkiem, jak na mieście ludzie wytykali palcem i szydzili z jakichś odzianych w koszulki z Bronkiem ulotkowiczom. Jeden z tych ulotkowiczów w końcu nie wytrzymał, zdjął obciachowy trykot i dał dyla. Było to ponad jego siły. Trudno podejrzewać, by wokół tego gościa też zawiązał się spisek "płatnych skurwysynów"... No chyba, że Partia Obciachu cały Naród ma za takich.

czwartek, 4 czerwca 2015

Dzień Wolności?

   4 czerwca 1989 roku odbyły się pierwsze "częściowo wolne" wybory do sejmu po II Wojnie Światowej. A także pierwsze wybory do senatu. Usankcjonowano w ten sposób ustalenia z Magdalenki. Nic nie mogło zdarzyć się bez wiedzy oraz inspiracji Moskwy, oraz działań operacyjnych służb niejawnych. Do rozmów zaproszono oczywiście wyselekcjonowaną ściśle "opozycję". Pominięto te najbardziej zorientowane niepodległościowo grupy, które nie miały zamiaru bratać się z komunistycznymi notablami. Świętowanie tego dnia nie jest zatem całkiem na miejscu, bo wypada być przecież przyzwoitym, prawda? No chyba, że staliśmy skończonymi hipokrytami i paktowanie ze zbrodniarzami uznajemy za Dzień Wolności. Zbrodniarzy się rozlicza i karze, a nie wynosi na piedestał. Prędzej można by dzień ten uznać jakimś dniem pamięci wysiłku komunistycznych elit nad utrwaleniem ich dominacji w społeczeństwie.
   Ten sam dzień, o czym nie wszyscy chcą wiedzieć oraz po prostu nie zdają sobie sprawy z tego, jest także rocznicą odwołania rządu Olszewskiego po tzw. Nocy Teczek. Cóż za ironia losu. To była realna próba wyzwolenia się spod egidy służb specjalnych pociągających za wszelkie możliwe sznurki na początku lat dziewięćdziesiątych. Inicjatywę tę storpedowano rękami układu magdalenkowego. To właśnie te ręce wzniesiono do góry przegłosowując wniosek o odwołanie pierwszego rządu wywodzącego się z obozu niepodległościowego. Należy przypomnieć, ze na słynnej już Liście Macierewicza znaleźli się wysocy funkcjonariusze władz III RP. M.in. Lech Wałęsa, Michał Boni, Wiesław Chrzanowski. Szokująca prawda o tajnych współpracownikach tajnych służb PRL wyszła na jaw. Takie właśnie mieliśmy władze.
   Takie władze mamy do dziś: zakontraktowane. III Rzeczpospolita Polska pod tą całą jej piękną fasadą jest krajem zaprojektowanym i zbudowanym przez komunistycznych bonzów pospołu z konfidentami wykreowanymi na wielkich patriotów. Tak naprawdę wciąż istnieje PRL w nieco zliberalizowanej wersji. Polityka "grubej kreski", ten brak dekomunizacji i faktycznego rozliczenia się z przeszłością ciągnie sie do dziś. Wielkie fortuny pozbijali dawni aparatczycy PZPR, którym w wyniku Planu Balcerowicza - tego samego, który po latach wraca na scenę polityczną pod szyldem "NowoczesnaPl" (sic!) - sprzedano za pięć groszy najznakomitsze kąski gospodarki. Utworzył się układ, który tak świetnie funkcjonuje do dziś. Wielki, polityczno - gospodarczy gang traktujący Polskę jako prywatny folwark, często działający z pominięciem prawa i traktujący z arogancją obywateli. Nasz kraj istotnie  jest "wyspą", ale bynajmniej nie zieloną. Czerwoną, jak najbardziej. Wyspą wstydu na mapie Europy. Z powodu braku tej dekomunizacji.
   Czy chciałbyś, by twoim własnym domem zarządzali kapusie wmawiający ci, że są twoimi kolegami? Nikt normalny nie będzie tolerował w swym otoczeniu ludzi, którzy na niego donoszą. Można być chamem. Można być durniem. Można być tchórzem. Ale być kapusiem - największą szują i kanalią - naprawdę być nie przystoi. To jest właśnie kwestia przyzwoitości. To kwestia pryncypiów. Albo się je ma i według nich żyje, albo nie. Albo jest się człowiekiem, albo ścierką.
   To świadczy właśnie o słabości naszego państwa. Żadne z wielkich mocarstw nie będzie z nami się liczyć dopóki nie stworzymy naprawdę niepodległego kraju. Dopóki nie uporządkujemy w końcu tego syfu, w którym tkwimy od lat po same uszy. Bo to bagno nas cały czas zatapia. Niewiele nam brakuje, by pogrążyć się w nim całkowicie i ostatecznie. Ale jest nadzieja, ta umiera zawsze ostatnia. Musimy zrzucić z pomników ostatniego dwudziestopięciolecia spiżowe dotąd postacie. Należy zbudować zupełnie nowe państwo, od fundamentów. Naprawdę wolne i niezawisłe. Tak, jestem za budową IV RP. Takiej, o której marzyli nasi ojcowie ginąc na wszelkich możliwych frontach, oraz w kazamatach komunistycznych więzień. Taką, za którą ginęła Inka. Taką, za którą ginęli ludzie na ulicach Gdańska, oraz podczas pacyfikacji kopalni Wujek. 
   Może i establishment wmawia nam co roku, ze 4 czerwca to dzień, który powinniśmy obchodzić jako święto narodowe. Ja jestem przeciwny. Bo nijak się ma do naprawdę ważnych dni dla Polski: Święta Konstytucji, Święta Niepodległości,  czy Święta Wojska Polskiego. Niech tam Wałęsowie, Michnikowie, czy Tuskowie zajadają tego dnia ośmiorniczki na raucikach. Niech Lisowie, Olejnikowie i Żakowscy lukrują w mediach zeszmacony system. Ja zapalę tego dnia jedynie znicz. Na symbolicznym stosie teczek.

środa, 3 czerwca 2015

Teraz Polska

   Gdy osiąga się sukces, wygrywa jakąś nagrodę, albo przejmuje władzę - przychodzi taki moment, gdy uderza woda sodowa do głowy. Może to i bardzo naturalne zjawisko, biorąc pod uwagę ludzką próżność. Ale w odniesieniu do większych organizacji, takich jak partie polityczne, jest to najgorsze co może się zdarzyć. Obserwowaliśmy to podczas istnienia PRL, jak i III RP. Nie łudźmy się, przed wojną było tak samo. Trudno jest uzyskać mandat na sprawowanie rządów, ale znacznie trudniej rządzić mądrze i z umiarem.
   Czy i tym razem władza wypnie nam swe tłuste tyłki? Mam nadzieję, że nie. Zwłaszcza, że ciśnienie w Narodzie jest teraz takie, że skłonni jesteśmy do rychłego skopania ich, niż niemej kontemplacji. Pojawia się też niezwykła koniunktura polityczna, by przebudować państwo. Taki dar od losu występuje dość rzadko, a jak już wystąpi, mądra władza powinna go wykorzystać dla dobra kraju. I to nie tylko doraźnie, a dalekowzrocznie patrząc w przyszłość. A jest co naprawiać i jest to chyba już ostatni moment, by wziąć się za to. Inaczej niewykluczone, że pogrążymy się w potwornym kryzysie, lub stracimy resztki suwerenności. A zatem nowej ekipie, która - mam nadzieję - przejmie rządy jesienią, powinno przyświecać jedno motto: "Teraz Polska" w miejsce praktykowanego przez udecko-platformerski gang "teraz kurwa my".
   Wspomniany gang na pewno nie odpuści i znajdzie sposób by znaleźć się w sejmowych ławach. Bredzisław, który na odchodne wręczył order szefowi Rady Nadzorczej TVN, otwarcie flirtuje z mediami głównego ścieku. Lisunizm pospołu z Olejnictwem i Michnikowszczyzną już okopali się za ufajdaną "elitą", a służby dołożą swoje. W nowym parlamencie będą torpedować wszelkie inicjatywy ustawodawcze. Cynicznie będą dzielić społeczeństwo na dwie części, a i nie zawahają się napuszczać "brukselkę" na kraj rzekomo pogrążony w katomroku. Nie będzie łatwo i przyjemnie. Ale chyba nikt tego się nie spodziewa: zarówno w kręgach skupionych przy Koszykowej jak i tych formujących się wokół Kukiza.
   Potrzebujemy nowej Konstytucji. Mądrej i sprawiedliwej. Odwołującej się do korzeni i całej historii Narodu. A także określającej nasze cele na najbliższe wieki. Tak, wieki. Bo powinniśmy wybiegać daleko w przyszłość, taki mamy obowiązek wobec naszych praojców. Tak jak i Orban na Węgrzech odwołał się w preambule do Korony Świętego Stefana, tak i my powinniśmy określić nasze imponderabilia. A skoro już wywołałem Orbana - dobrze byłoby nawiązać ściślejszą współpracę z naszymi bratankami. Przez wzgląd na wspólne cele. Winniśmy dążyć do uniezależnienia się w jak największym stopniu od dwóch potęg zagrażających nam ze wschodu i zachodu. Odtworzenie tzw. grupy Hexagonale - to byłby dobry krok. Licząc na zwycięstwo republikanina w wyborach prezydenckich za oceanem w przyszłym roku, stworzyłaby się jeszcze doskonalsza koniunktura. Wujek Sam od dawna snuje plany obudowania Niemiec blokiem silnych gospodarczo i wojskowo państw, które będą w stanie zaszachować - z pomocą Waszyngtonu - berliński ośrodek władzy nad Europą. Trzeba zatem reaktywować swoją własna politykę zagraniczną i prowadzić ją z rozwagą. Najpierw dobro Warszawy, a potem Brukseli. Odwrotnie do minionych lat. Nasza racja stanu jest ważniejsza od związku państw. Sztuczne organizmy zrzeszające różne narody zawsze upadały: czy to ZSRR, czy Cesarstwo Austro-Węgier, czy nawet Imperium Rzymskie. Historia pokazywała za każdym razem, że to się nie sprawdza w dłuższej perspektywie.
   Samą władzę też wypadałoby scentralizować, skupić w jednym miejscu. Silny system prezydencki w miejsce kilku ośrodków władzy. Nie potrzeba nam jednocześnie prezydenta, jak i premiera, ciągnących każdy w swoją stronę. Silne kraje cechuje silna władza. Takie są fakty historyczne. To zawsze działało. Spójrzmy na USA: jak bardzo by nie krytykować tego państwa, jest to super-mocarstwo. Węgry - ten kraj podnosi się z kolan także dzięki silnej władzy. Niemcy - żelazna pani kanclerz też skupia w swoich rękach silną władzę.Poza tym władzę trzeba znacznie odchudzić, pozbyć się rozdmuchanej administracji  przez którą kuleje całe zarządzanie. I przystąpić do likwidacji armii urzędników.
   No i gospodarka, czyli źródło dobrobytu każdego kraju. Oddać należy ją obywatelom. Poprzez deregulację szkodliwych przepisów, ograniczenie fiskalizmu, stworzenie dobrych warunków do konkurowania z gigantycznymi korporacjami. To, co mamy teraz, to gospodarka oligarchiczna. Bez koneksji, znajomości i korupcji nie da się zbudować konkurencyjnej gospodarki. Od ćwierćwiecza ponosimy ogromne koszty społeczne i nic z tego nie mamy. Potężne połacie kraju rażą ubóstwem. Wystarczy pojechać do takiego Smętowa, czy Bytomia, by ujrzeć to na własne oczy. Tam nikt nie kręci reklamówek zachwalających Zieloną Wyspę. Bo tam nikt o niej nie słyszał. Najpopularniejszą metoda na zapewnienie sobie godnego życia jest wyjazd na saksy. Jak za PRL. Niewiele zmieniło się w tej kwestii. Emigracji nie da powstrzymać się nie reformując gospodarki.
   Zmiany, te prawdziwe, są potrzebne. I zmienić trzeba to, co najważniejsze. Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy. Po naprawie państwa na jego najważniejszych płaszczyznach możemy skupić się na in vitro, związkach partnerskich, czy na innych doraźnych tematach. Nie to, żebym uważał je za zupełnie nieważne, ale w porównaniu do najważniejszych płaszczyzn funkcjonowania kraju to są zwykłe pierdoły. Także, ktokolwiek odniesie zwycięstwo w tych wyborach, niech uzna za dobro najważniejsze Ojczyznę i zrobi dla niej wszystko. Teraz Polska.
  

wtorek, 2 czerwca 2015

Wiatr przemian

   Gdy w kiblu śmierdzi, przewietrza się go. Ewentualnie psiuka odświeżaczem powietrza. Ale to nie znaczy, że przy następnej defekacji będzie już pachnieć fiołkami. Analogicznie rzecz się ma i w polityce. Co jakiś czas mamy do czynienia z przetasowaniami na górze, mniej lub bardziej udawanymi. Niekiedy jednak pojawia się ktoś poza układu ciemiężącego obywatela. Ćwierć wieku temu znienacka wyskoczył Stan Tymiński, w dodatku ze swoja słynną czarną teczką. Przedmiot ten stał się obiektem rozpalającym wyobraźnię społeczeństwa, niczym artefakt z powieści fantasy. Dobry wabik, który pociągnął miliony. Nie trzeba było konstruować żadnego programu. Potem do sejmu wjechał Lepper na ciągniku, głównie za sprawą kultowych blokad wszystkiego i wszędzie. Pojechałeś autem na weekend za miasto? A tam wataha Jędrusia. Wybrałeś się w podróż służbową pociągiem? A tu na torach tony zboża wysypane przez wkurwionych rolników. To byli ludzie spoza układu. Skończyli tak jak skończyli. Można teraz dumać na ile stały za tym działania służb niejawnych, a na ile nie udźwignęli własnej legendy.
   Nastał rok bieżący. Nic nie zapowiadało, że w szranki stanie kolejny człowiek z żelaza, choć tak naprawdę z estrady. Ale stanął, by zająć trzecie miejsce i zgarniając piątą część głosów. To wystarczyło, by mianować go nowym mesjaszem, a to tradycja w Narodzie długa. Sama Polska zresztą Mesjaszem Narodów została nazwana. Nowy zbawca, a jakże, objawił się Narodowi z artefaktem. JOW. Tak, nawet akronim może pełnić tę funkcję, nawet jeśli nie w pełni rozumie się co on oznacza (a dla wielu zapatrzonych w Kukiza ludzi jest to równie abstrakcyjne, co hipoteza Riemanna). Charyzmatyczny rokendrolowiec zyskał popularność większą niż podczas całej swej dotychczasowej kariery. Nie musiał nawet zaśpiewać "JOW me tender". I nie ma co się dziwić. Wystarczy pokręcić się po ulicy, lub pójść do tzw "uczciwej pracy", by posłuchać jak umęczone ludziska pomstują na frajerów u koryta.
   No i co? No i dobrze. Niech się dzieje, wiatr zmian jest potrzebny. Istotne jednak pytanie, czy będzie to huragan, czy raczej zefirek. A nawet jeśli huragan, to czy w jego oku nie znajdą się akurat stare, dobrze znany mordy z Wiejskiej. W oku przecież najbezpieczniej. Trudno powiedzieć jak to będzie, bo wszystko toczy się na wariackich papierach. Można odnieść wrażenie także, że scenariusz pisze się metodą znaną z czeskich komedii typu "nikt nic nie wie". Na żywioł zakładane komitety przed referendum, przy których kręcą się różni ludzie. Nie sposób ocenić intencji niektórych. No i za pewnik trzeba przyjąć też robotę wykonywaną oddolnie przez profesjonalistów ze służb, którzy niejeden ruch zdążyli w III RP wynieść do władzy, a potem rozbić. Tu i tam kręcą się także szczury, który tylko łypią na lewo i prawo, bo zwęszyli szansę by niebawem ustawić się w nowej rzeczywistości.
   Ale jest też cała armia uczciwych aktywistów, którzy przystępują do ruchu Kukiza z ideowych pobudek; tworzą zapewne najliczniejszą grupę. Są to ludzie wrażliwi, skrzywdzeni przez system w ten czy inny sposób, poniżani na śmieciowych umowach lub w pośredniakach, zawiedzeni korupcją i arogancją władzy, nie widzący perspektyw na przyszłość. Taki elektorat "no future" do niedawna. Teraz jednak "future" objawia się gdzieś na horyzoncie i już ci ludzie nie mówią "no", gdy pyta się ich o to czy pójdą głosować. Muzyk natchnął ich do działania, wskazał cel. Szkoda tylko, że dość zamazany.
   Jasne, wiemy już, że trzeba rozgonić bandyterkę z parlamentu na cztery wiatry, odbetonować ten ośrodek władzy. No i użyć w finale potężnego artefaktu - JOW - by żyło się lepiej. Kukiz wyśmiał tych, którzy pytają o program i wskazał na "21 postulatów", które tak dobrze wyglądają w muzeum po 35 latach od ich napisania. No nie jest to zbyt poważne, bo organizm państwowy jest bardzo skomplikowany, funkcjonuje na niezliczonych płaszczyznach (co jest jego największą piętą achillesową akurat, bo na zbyt wielu). I jaki jest pomysł na to?
   Mawia się, że jak interes nie przynosi zysków, to zmienia się kurwy a nie firanki. No i taka radykalna władza, w samym sposobie sterowania państwem, jest bardzo potrzebna. Trzeba zmienić gruntownie cały ustrój, by odczuć na własnej skórze ten wiatr zmian. Ale samo doprowadzenie do tego, czyli uchwalenie konstytucji która to umożliwi, to pryszcz w porównaniu do tego, co dalej. Wówczas trzeba będzie zająć miejsce za sterem i wyprowadzić ten statek z mielizny, na której osiadł. Czy Kukiz jest na to gotów, by ponieść to brzemię? Ja wcale nie poddaje w wątpliwość jego kwalifikacji. Do rządzenia nie trzeba mieć specjalnego papieru. Wałęsa był przecież zwykłym elektrykiem, Tusk czyścił kominy, a Kopacz jest pediatrą. Nawet naszą obroną jakiś czas temu zarządzał psychiatra. Istotne jest pytanie, czy Paweł jest już mężem stanu? A ktoś taki powinien mieć wizję na przyszłość, szeroką jak Wisła, jasną jak słońce, przejrzystą jak górskie krynice. Musi istnieć jakiś plan. Na tym trzeba oprzeć budowę nowego ładu, wolnego od magdalenkowych upiorów. Nie da się długo stać na czele ruchu zrzeszającego grupy mające sprzeczne interesy. Nie wiem jak bardzo ze sobą dogadają się konserwatyści z KNP z mocno lewicującymi działaczami OPZZ. Nie można stać w rozkroku, bo potem pękną spodnie na tyłku, a z niego może i pójdą wiatry zgoła inne niż te przemian.
   Nie piszę tego, by zadrwić sobie z Kukiza, którego akurat podziwiam. Ale nie może być też tak, że będą tu go głaskał i padał na kolana - pochlebców zawsze jest sporo i to prowadzi niekiedy na manowce. Życzę mu oczywiście jak najlepiej i chętnie poprę, gdy wyjawi plan na uzdrowienie Polski. Rewolucje, pokojowe lub krwawe, mają to do siebie, że zjadają swoje dzieci. A ład następujący po rewolucji jest karykaturą poprzedniego. Istnieli buntownicy, którzy kończyli na śmietniku historii dość szybko. Ale i byli tacy, którzy potrafili wydźwignąć kraje na zupełnie nowe tory. A zatem: Paweł, potrafisz?

poniedziałek, 1 czerwca 2015

"Bul" dupy

   Sezon na ból dupy trwa. Minął już tydzień od ogłoszenia wyników drugiej tury wyborów prezydenckich, a "anonimowi wyborcy PO" wciąż dają znać o sobie. Tym razem na profilu europosła Szejnfelda: "cały czas PO i Komorowski są krytykowane i obśmiewane, nie przez internautów, a przez wynajętych skurwysynów". No ładnie. Nie wiem czy przystoi poważnemu parlamentarzyście cytowanie tak nieparlamentarnych słów, choć w sumie - biorąc pod uwagę język, którym posługują się elity, znany ze słynnych już taśm - dziwić to nie powinno. Dziwić powinny jednak te listy wysyłane przez "anonimowych wyborców". Już kilka dni wcześniej poseł Niesiołowski napomknął, że zawiedziony Naród pyta jak teraz żyć? Niesamowite, jaki ten elektorat PO jest konserwatywny w komunikowaniu się. Tradycyjna poczta (choć dziwi szybkość, z jaka dostarcza przesyłki - na ogół listy potrafią wędrować miesiącami przez kraj, nawet te polecone), rozmowy telefoniczne (pewnie jeszcze po kablu miedzianym). O ile jednak nie są to listy i rozmowy urojone, to wiele wyjaśnia w kwestii funkcjonowania tego elektoratu w internecie.
   Internet dał głos wszystkim i każdemu z osobna. Można powiedzieć, że to najbardziej demokratyczne medium w historii homo-sapiens. Nie trzeba być wyjątkowo bystrym analitykiem, by stwierdzić, że każdy obywatel dysponuje potężnym narzędziem do manifestowania swych sympatii i antypatii politycznych. Generatory memów, serwisy społecznościowe, blogosfera, edytory filmów - nie trzeba być informatykiem z wyjątkowymi umiejętnościami, by szerzyć swe poglądy. Możliwości są setki, a potrafi skorzystać z nich nawet największa niezguła. Naiwnym byłoby przypuszczać, że zmobilizowani wyborcy nie skorzystają z tych narzędzi przed wyborami. Czasy, gdy zasiadano przed odbiornikami radiowymi, telewizorami i sięgano po prasę - przemijają jak zachody słońca w Peru. Istnieje obieg informacji, który rządy nie są w stanie kontrolować. 
   Tłumaczenie źródeł prześmiewczych wpisów o ustępującym prezydencie i tonącej partii, z której się wywodzi - zakrawa na sporą paranoję. Dla "anonimowego wyborcy PO" są to płatne trolle na liście płac PiS. Idąc tym tropem, formacja Dudy musiałaby dysponować nieprawdopodobnie wielkimi środkami, by sfinansować takie przedsięwzięcie. Setki tysięcy osób produkujących każdego dnia w sieci wpisy na zamówienie? Kompletny absurd. To teoria spiskowa szyta grubszymi nićmi, niż ta o wilkołakach zamieszkujących kompleks Riese. Niezadowolenie z rządów słabego prezydenta było i jest powszechne. Nie trzeba było oddalać się od obywateli na lata świetlne, do ośmiorniczek u Sowy i dobrych roczników wina za tysiące złotych. Trzeba było nie lekceważyć suwerena, który przekazał władzę w ręce PO. 
   Władza, podobnie jak życie, nie jest darem trwałym. Nic właściwie nie jest trwałe. Istnienie całego wszechświata wybitnie dowodzi, ze wszystko przemija. Skoro rozpadają się gwiazdy, układy planetarne i galaktyki, czemu nie miałaby przeminąć era Platformy? Za zmianami w kosmosie też nie stoją "płatne skurwysyny". To proces naturalny. Przychodzi w końcu czas rozliczeń ze społeczeństwem i nie ma się co dziwić, ze kiełbasę wyborczą z poprzednich wyborów pamięta doskonale, a i każdy ich ruch śledzi za pomocą internetu. Wujek Google wie wszystko o poczynaniach europosła Szejnfelda, premier Kopacz, czy prezydenta Komorowskiego. Wystarczy zapytać. 
   Kilka lat temu Egipcjanie pogonili na cztery wiatry ichniego tyrana Mubaraka. Był to bardzo poważny dzwonek ostrzegawczy dla ekipy trzymającej ster rządów w Polsce. To ciekawe, bo przegapiono sposób, w jaki mobilizowało się egipskie społeczeństwo: Facebook i Twitter. Właśnie te dwa media stały się platformą do kontaktowania się niezadowolonych. W końcu wezbrała się masa krytyczna i wykipiała na ulice. Media głównego ścieku w Polsce zauważyły ten fenomen, ale nie wyciągnięto z tego żadnych konsekwencji. Zlekceważono polski naród; uznano, że już jest wystarczająco bierny i wszystko łyknie. Nawet tę "zgodę i bezpieczeństwo". Mainstream powinien być w zasadzie wdzięczny, ze rodacy nie dali czerwonej kartki jemu wychodząc na place z kamieniami i mołotowami. Wszystko dokonało się przy urnach, na szczęście. 
   Tak więc, drogie platfusy, nie ośmieszajcie się już tymi "anonimowymi wyborcami PO" piszącymi listy, oraz mitycznymi trollami piszącymi na zamówienie. Przyznajcie, że po prostu leżycie i kwiczycie od tego bólu dupy. I przestańcie obrażać szarego człowieka, przeciętnego użytkownika internetu. Nie jesteśmy idiotami. Nie jesteśmy ślepi i głusi. Posypcie głowy popiołem i przełknijcie tę gorzką pigułkę: mandat do sprawowania przez was władzy mija. I to dzieje się w sposób całkowicie demokratyczny. Nie ma żadnych "płatnych skurwysynów". Są tylko wkurwieni ludzie.

niedziela, 31 maja 2015

Polityczny rebranding

   Platforma Obywatelska przeżyła się jak... przeżytek. Parafraza kwestii z "Pulp Fiction" doskonale pasuje do opisu politycznej rzeczywistości w Polsce, wiosną 2015 roku. Grupa trzymająca salon i władzę z wolna podnosi się z desek. Prawy sierpowy zaaplikowany tydzień temu establishmentowi przez Naród skutkował knockdownem. Oszołomienie jeszcze jednak daje znak o sobie, co można wysnuć z nerwowych ruchów w piekiełku "warszawki". Jeszcze notable jedynie słusznej partii próbują rzeźbić w gównie, robią dobrą minę do złej gry. Ale widać jak na dłoni, że to już agonia. Nawet jak dojdą do jakichś słusznych konkluzji, to przecież wiadomo, że tuż przed śmiercią stan pacjenta poprawia się. 
   Idzie nowe zza horyzontu. Właściwie to zza winkla i nie nowe, a stare i już odstawione przez naród na boczny tor. Widmo Balcerowicza znowu zaczyna krążyć po Polsce. Lans w mediach głównego ścieku już trwa. Skompromitowani padlinożercy dziennikarscy zapowiadają powrót Mesjasza. Oczywiście jest to mesjasz na miarę obciachowego salonu i gwiazda co najwyżej lokalna. Umożliwienie zachodnim korporacjom udanej kolonizacji gospodarczej Polski to nie był żaden cud i geniuszu nie wymagał. Sprzedawać to i przekupa na ryneczku potrafi. Kombinowanie na krótką metę - jaką jest wyzbywanie się za bezcen całych gałęzi przemysłu i etatystyczna polityka zaowocowały niemal zupełnym wydrenowaniem kraju. Pieniążki głównie poprzewalano w rozlicznych aferach, a to co zostało, zasilało niewydolny system redystrybucji. Co odziedziczyliśmy po czasach Balcerowicza? Pusty skarbiec. W dodatku zastawiony w lombardzie, bo dług publiczny daje do myślenia.
   Nie ma więc co bić pokłonów przed pezetpeerowskim ekonomistą. Nobla mu nie wróżę. Dziwić mogą zatem pełne estymy dla profesora wywiady i rozpuszczanie po mediach newsów, jakoby to najznamienitszy tytan światowej ekonomii miał nagle Polskę uczynić nowoczesną. Nowoczesna.pl to formacja szyta naprędce przez potężne kartele bankowe i złodziejskie, światowe korporacje. Wiele już do spieniężenia nie pozostało, ale jeszcze warto oskrobać koryto z resztek i wypucować do czysta. No i potem sprzedać jeszcze koryto. Jeszcze jest kilkanaście milionów rąk do pracy, które wykorzystać można płacąc im głodowe 6 zł za godzinę, kazać tyrać po pół doby aż do 70 roku życia. Potem, jak już zamęczy się społeczeństwo,  rozmontuje się całą dekorację w postaci lasów, plaż, morza, bagien i umknie w głąb Unii. A na miejscu zainstaluje się tabuny murzynów, które będą montować bryczki dla szejków i rozlewać oranżadę do butelek. Taki jest plan na następne dziesięciolecia.
   Już w zeszłym roku Balcerowicz działając w FOR ogłosił założenia nowego planu: świadczenia przedemerytalne zostaną ograniczone lub zlikwidowane, wiek emerytalny znów wydłużony, przywileje emerytalne górników, prokuratorów i sędziów znikną, ulgi podatkowe zostaną wyeliminowane i w górę pójdzie składka zdrowotna. Oczywiście to kolejne krótkowzroczne rozwiązanie. Takie podleczanie obłożnie chorego pacjenta, zamiast całkowitego wyleczenia. Bieńkowska z Tuskiem i inne stwory zamieszkujące mityczną "Zieloną Wyspę" będą się oczywiście cieszyć. Może nawet posypią się kolejne doktoraty honoris causa, w tym w Korei Północnej i na Kubie. Ale nie ma się co łudzić. To i tak w końcu wszystko się rozsypie, bo tak kończą piramidy finansowe. Do tego prowadzi keynesizm. A zatem, gdy zechcecie głosować na jesieni na tak niezwykle "nowoczesną" ekipę, zastanówcie się najpierw dwa razy. A jak już oddacie głos na Unię Demokratyczną / Unię Wolności / Kongres Liberalno-Demokratyczny i Platformę Obywatelską w nowej odsłonie - nie utyskujcie na swój chujowy żywot w Mordorze na Domaniewskiej. A nawet jak wam całkiem nieźle się wiedzie, nie znaczy to, że wasze dzieci z in vitro będą miały w przyszłości kolorowo.

sobota, 30 maja 2015

Korwinizm a sprawa polska

   Jakim jest weteran krajowej polityki - Janusz Korwin-Mikke - każdy widzi. Choć widzi to głównie przez pryzmat mediów głównego ścieku. Przez wszystkie lata działalności JKM zdążono dorobić mu kopyta, siedem głów, a na każdej z nich rogi. Inna sprawa, że sam dopomógł wykreowaniu go na takiego smoka wawelskiego, którym można straszyć dzieci gdy zbyt mocno rozrabiają. Zasłynął już, że zawsze palnie coś w najmniej odpowiednim momencie. Język ma ostry niczym perski handżar. Do powiedzenia ma dużo, choć dziennikarze biegli w zarządzaniu wizerunkiem swych interlokutorów, zwykli pytać go najczęściej o sprawy drugorzędne dla Polski. 
   A szkoda. Bo jako propagator wolnościowych idei wywarł naprawdę spory wpływ na świadomość rodaków. Niestrudzony szermierz w walce z wszechmocnym socjalizmem, piewca prawdziwego kapitalizmu w jego najczystszej formie, zagorzały wróg nadmiernej fiskalizacji i etatyzmu, a przy tym jeszcze monarchista. To ostatnie akurat takie wyjątkowo niszowe i głównie trafia do wariatów mojego pokroju. Ale pozostałe tematy jak najbardziej ważkie. Błyskotliwy felietonista, a przy tym - prywatnie - fantastyczny człowiek, o czym piszący te słowa miał przekonać się niegdyś współorganizując spotkania z nim. Naprawdę fajnie byłoby, gdyby kiedyś udało wdrożyć się koncepcje gospodarcze JKM w życie. Potrzeba jednak realnej władzy. A nie jestem do końca przekonany, czy Korwin tej władzy chce.
   Unia Polityki Realnej miała swoje pięć minut w Sejmie na początku ostatniej dekady XX wieku. Sejm jednak szybko rozgoniono na cztery wiatry, wprowadzono ordynację wyborczą gwarantującą status quo "magdalenkowcom". JKM i jego partia zostali wyautowani, a szans na powrót w sejmowe ławy wielkich nie było, bo nasz wódz co i rusz sprytnie podpuszczany przez hodowanych przez system dziennikarzy popisywał się semantycznym seppuku. Startował w kolejnych wyborach, trudno już nawet zliczyć w ilu? Nie poddawał się, uparcie kontynuował swą antysocjalistyczną krucjatę. Niestety, słupki poparcia nigdy nie sprzyjały Korwinowi, choć na wiecach poparcia bywało ludnie. W internecie - jak zwykle - brylował we wszelkich sondach popularności, a po wyborach brutalna rzeczywistość mocno weryfikowała nadzieje na solidny wynik. Można oczywiście spierać się co do przyczyn tych niezbyt okazałych efektów i podnosić jako argumenty brudne mechanizmy inżynierii społecznej bez żenady stosowane przez establishment, ale jak pokazuje choćby fenomen Kukiza w ostatnich miesiącach, istnieje całkiem realna możliwość sukcesu. Nawet dla takich ekscentrycznych cokolwiek person jak JKM. Charyzmę gość ma jak mało kto, a nawet jest wręcz wielbiony w różnych kręgach. Pochylmy się nad słynnymi "kucami Krula", których nigdy nie brakowało. Fan-club wśród wszelkiej maści gimnazjalistów i licealistów ma tak okazały i to od lat, że każdy czynny polityk może tylko o tym marzyć. Kolejne pokolenia młodzian jednak podorastały, odebrały dowody osobiste zyskując prawo do głosowania i... No i gdzieś to poparcie się rozmyło. A według wszelkich prawideł statystycznych powinien przez te dwadzieścia kilka lat wyhodować sobie całkiem spory elektorat. Gdzie są ci ludzie? Pochowali się w szafach, powyjeżdżali na Madagaskar czy po prostu rozczarowali się? Raczej optowałbym za tą ostatnią możliwością. te wszystkie "hitleryzmy", "pedofilie" i "strzelania do górników" - wyłuskiwane z wywiadów w mediach - jednak przeniknęły głęboko do świadomości wyborców, zniechęcając do osoby charyzmatycznego prezesa.
   Szkoda, bo z obozu kultowego UPR wyszło wielu porządnych ludzi. Kilku nawet wystartowało w ostatnich wyborach prezydenckich. Ten cały obóz anty-systemowy nie wziął się znikąd. Kukiz stał się dla tych wszystkich zniechęconych takim "nowym, lepszym Korwinem". Wszystko to się rozpruło przez te minione ćwierćwiecze na bardzo drobne kawałki. JKM stał się ojcem chrzestnym tego "rozbicia dzielnicowego" po tej prawdziwej, prawej stronie sceny politycznej. Działalność wiadomych służb też oczywiście osłabiła ten sektor, tajemnicą poliszynela jest, że te rejony partyjne skolonizowała i zinfiltrowała agentura w znacznym stopniu. Anty-systemowi watażkowie są na siebie szczuci niczym wściekłe psy i wszystko to wygląda, tak jak wygląda. Nieufność i paranoja po tej stronie są zjawiskami powszechnymi.
   Istnieje jednak potrzeba, a nawet presja społeczna, by panowie dogadali się między sobą i poszli razem pod jednym sztandarem. Ileż można bowiem uprawiać politykę kanapową? To naprawdę nie jest zbyt poważne, jeśli chce się zrobić coś dobrego dla kraju. Ja wszystko rozumiem, nawet motto JKM, zapożyczone od Bismarcka, że "polityka to sztuka unikania kompromisów". Kompromis jednak jest potrzebny w obecnych warunkach i nic nie zadziała na korzyść obozu anty-systemowego w przypadku jego braku. Może zatem charyzmatyczny rokendrolowiec przejmie prym w całej tej menażerii dziwaków (jak pokazują ją media głównego ścieku) i spróbuje zjednoczyć cały obóz. Wystarczy określić kilka celów, najważniejszych dla całej koalicji i konsekwentnie dążyć do ich osiągnięcia. Korwin, moim zdaniem, też powinien zasilić tę koalicję, ale niekoniecznie już jako centralna postać. Tu odwołuję się do zdrowego rozsądku, który JKM przecież konsekwentnie promuje od lat. A Kukiz? No cóż, niech nie robi fochów jak zgnuśniały celebryta, tylko spojrzy na to z szerszej perspektywy. Dla dobra tego kraju. Bo jak to się nie uda tym razem, to chyba wszelkie nadzieje zostaną pogrzebane, na wieki. W tym i moje, a za granicę odpłynie ostatni statek zawiedzionych III RP.

piątek, 29 maja 2015

Moralność celebrytów

   Obejrzałem ostatnio, zupełnie przypadkiem, fragment jakiegoś telewizyjnego show poświęconego skakaniu na mordę z wysokości. Nie jest to może zbyt mądre zajęcie, zwłaszcza jak robi to się dla poklasku medialnego. Ale jak już postanowiło się zostać celebrytą, trzeba grzęznąć w tym gównie cały czas bo inaczej schodzi się na dalszy plan, albo wręcz z niego spada bezpowrotnie. Jak z tej trampoliny. Młode wilczki hodowane w innych widowiskach już tylko czekają by zająć miejsce tych opatrzonych. Widz szybko się nudzi. Tak wygląda życie "pod ścianką".
   Celebryci to warstwa społeczna. Po raz pierwszy w historii te warstwy generują media. Wcześniej wyznacznikiem przynależności do którejś z klas była zasobność portfela lub ilość oleju w głowie. Teraz olej wykorzystuje się do polerowania cycków i torsów, by dobrze wypaść przed kamerą. Jest to jakiś sposób na życie, choć bardzo obciachowy w gruncie rzeczy. Celebrytą może zostać każdy, kto zdążył zaistnieć w jakikolwiek sposób przed obiektywem. Najlepiej by miał ładną buźkę, albo trochę mięsa pod skórą, które mógłby prężyć z durnym uśmieszkiem. 
   No trudno, co zrobić? Takie czasy i nic nie poradzimy na nowe; możemy tylko szydzić i sarkać na kompletne skurwienie pop-kultury. Najgorzej jednak jak te wszystkie Karolaki, Salety i inne Kubusie mówią nam co mamy robić. Pojawia się pytanie, dlaczego mają nam tak dużo do powiedzenia i kto podstawia im mikrofon? Czemu usiłują wpływać na nasze sympatie polityczne, sposób spędzania czasu lub metody odżywiania się? No cóż, wszystko to tylko środki wykorzystywane przez współczesną inżynierię społeczną. Wielki Brat ma tysiąc atrakcyjnych twarzy i przemawia ich ustami. Jak wywrzeć presję na opinię publiczną? To proste. Trzeba wykorzystać celebrytów.
   I później mamy takie klopsy, jak wygadujący bzdety Komorowski u Wojewódzkiego. Udawany zachwyt nad człowiekiem spod żyrandola, gadka o maryśce, śmichy-chichy. Dość, że tym razem nie zabawili się wkładaniem flagi państwowej w gówno. Choć prawdopodobne, że gdy Platforma nie wytrzyma do jesieni i sukcesję po niej przejmie "projekt Balcerowicz", ten sam Kubuś wetknie w kał chorągiewkę z napisem PO. Cokolwiek Wielki Brat rozkaże. Tak samo Karolak, kiepski aktor grywający w głupawych serialach na zmianę z reklamami telekomu. Zaproszą, postawią siano na klimę w teatrze, to trzeba odwdzięczyć się. I przy okazji oburzyć się na wpisy troll-konta na Twitterze. I Saleta też chętnie wyśmieje w studiu tv i na konwencji wyborczej rodaków mających inne zdanie. W boksie nie osiągnął zbyt wiele, ale odnalazł się przy ściance. Gdyby nie celebryckie wygłupy, pewnie nikt by o nim nie pamiętał i skończyłby jako kolejny pokonany przez życie sportowiec.
   I tak zachowują się bodaj wszyscy medialni gwiazdorzy. Wystawiają swoje tyłki pod fleszami, jak kurtyzany pod latarnią. Kto da więcej, kto da lepiej? Kto bardziej ubabra się i zeszmaci? Mentalne dziadostwo. To naprawdę nie są ludzie, którzy powinni być słuchani. To nie jest żadna elita, na miarę choćby dawnej szlachty. Warto przytoczyć w tym miejscu dobrze znaną, łacińską maksymę... O tempora, o mores! Dziwki mówią jak żyć...

środa, 27 maja 2015

Murzyn w twoim domu

   Co zrobiłbyś, gdyby burmistrz twojego miasta zdecydował, że wysyła ci do domu kilku murzynów? W dodatku nakazał ich żywić, ubierać, oraz zrobić w kuchni meczet. Wydaję mi się, że nie byłbyś zadowolony. No bo z jakiej racji, prawda? Sam ledwo wiążesz koniec z końcem, zastanawiasz się co dać jeść dzieciom, a jakiś skurczybyk dokłada ci jeszcze kolejnych obowiązków. Co więcej, jeśli dasz wyraz swojemu niezadowoleniu, to jeszcze grozić będzie i piętnować, żeś ostatnia świnia i menda. No to, pytam, jak takiemu nie dać w takiej sytuacji po mordzie?
   I tak właśnie zachowuje się Komisja Europejska, która mając kompletnie w nosie naszą suwerenność, zdecydowała, że w ciągu dwóch lat wyślą do nas 2659 uchodźców. Dodatkowo pojawia się też koncepcja, by przerzucić na nasze barki ciężar utrzymania 962 Syryjczyków z obozów poza UE. Nam, którzy nie należymy do majętnych nacji. Sami często wyjeżdżamy - za pracą - do zamożniejszych krajów. Podkreślam jednak to "za pracą". Z czego ich utrzymać? 3500 ludzi to populacja małego miasteczka.
   Być może to konsekwencja - delikatnie mówiąc - nieroztropności przedstawicieli Polski w KE? Skoro Bieńkowska jeszcze na ministerialnej pensji nabija się z apanaży przeciętnego Wiśniewskiego, świadczy to o tym, że jest oderwana od polskich realiów. Co powiedzieć o Tusku, który pierdzi w siedzenia luksusowych limuzyn i foteli za pół bańki ojro rocznie? Jedynym jego zmartwieniem może być jaki krawat dobrać do garnituru za dziesięć kawałków, ewentualnie zaduma nad winem proponowanym przez sommeliera. Kogo reprezentują ci ludzie? Bo na pewno nie nas. Prędzej żelazną Angelę, co zresztą nie powinno dziwić. Ostatnie osiem lat rządów PO przyzwyczaiło nas do tego, ze życzenie płynące z Berlina jest dla nas rozkazem. Typowy układ: pan każe, sługa musi. Protekcja niemieckiej kanclerz wyniosła na miękkie sofy Brukseli, a teraz trzeba odwdzięczyć się. Poza tym przecież jesteśmy "anomalią" dla pani Kirshenblatt-Gimblett, dyrektorki programowej Muzeum Historii Żydów Polskich, z uwagi na brak licznych mniejszości narodowych. A zatem nowocześni platformersi postanowili za nas uchylić nieba murzynom. Stać nas...
   Środki na utrzymanie zabierzemy rodakom w podatkach, zbudujemy ośrodki, jakoś to będzie. Szkoda, że emeryci muszą żebrać na leki, a tysiącom ubogich polskich rodzin odbiera się dzieci z powodu tej nędzy. Na to pieniędzy akurat brak. Tak samo jak na dziesiątki tysięcy krajan na wschodzie pragnących wrócić do swej ojczyzny. Nie stać nas na repatriantów uciekających przed wojną w Ukrainie. Naszych braci w krwi, którzy nie mieliby problemów ze zasymilowaniem z resztą narodu. Z tymi uchodźcami - co bardzo prawdopodobne - nie będzie tak samo. To zupełnie inna kultura.
   Tak jak już zdarzyło się w niemal każdej części Europy, zwłaszcza tej zachodniej i północnej. Afrykańczycy przeprowadzili prawdziwy desant na kraje bogatej Europy. I nadal to robią. I żyją potem w tych swoich gettach wypinając tyłki kilka razy dziennie na zawołanie muezzina. Strach później przejść przez niektóre ulice, albo dzielnice Paryża, Marsylii, Amsterdamu, czy Stockholmu. Strach nawet wejść do metra, bo jeszcze jakiś z nich wysadzi się w powietrze krzycząc "Allahu Akbar"! To są zupełnie obcy ludzie, nacje inwazyjne. W ten sposób upada nasz kontynent, nasza zachodnia cywilizacja. Trzeba zaprotestować wobec takiej polityki. Naszą stolicą póki co jest Warszawa, a nie Bruksela i nie musimy się godzić na polecenia stamtąd płynące. A jak już, to należałoby zapytać społeczeństwo, czy zgadzają się przyjąć gości. 
   To jest tylko forpoczta uchodźców. Jeśli przyjmiemy nich, przyjdą następni, nawet dziesięć razy więcej. W pewnym momencie okaże się, że nazwisko Wiśniewski okaże się bardzo zabawnym dla czarnych policjantów, legitymujących naszego bezrobotnego. Gdy da się palec, zazwyczaj traci się całą rękę - tak mówi stare i mądre przysłowie. To jest bardzo ważny problem i powinniśmy go przedyskutować w tej chwili. Związki partnerskie i in vitro zostawmy na inną okazję, bo to jest akurat sprawa priorytetowa. To JUŻ się dzieje. Poza tym to dobry moment by zadać pytanie w jakim stopniu jesteśmy jeszcze gospodarzami we własnym domu, w Polsce, skoro KE panoszy się tu bardziej niż muchy w kiblu gdzieś na Czarnym Lądzie.

"Człowiek Roku"

    "GWiazda Śmierci" nie odpuszcza i postanawia brnąć jeszcze bardziej w bagno, które to urządziła w Salonie III RP. Największa gadzinówka w kraju jakiś czas temu obwieściła, że wyliże tyłek prezydenta przyznając mu zaszczytną nagrodę "Człowieka Roku". Nie byłoby może w tym nic zaskakującego  zważywszy, że lwią część dochodów dziennika stanowią opłaty za rządowe reklamy. Nie wypada nie odwdzięczyć się za te ciężkie miliony, których przeciętny zjadacz chleba nie jest w stanie sobie wyobrazić nawet jako kumulację w Lotto. Tak więc lekkim faux pas był tylko planowany termin jej przyznania, wyznaczony na 15 maja bieżącego roku. Jako, że idealnie wpasowywał się ten termin w kampanię wyborczą Bula, to i podniosły się głosy oburzenia. Oburzenie prawicy można jeszcze byłoby jakoś znieść i wykorzystać, ale że zwykli ludzie zwrócili uwagę na tę szytą grubymi nićmi pomoc płynącą od "bezstronnych dziennikarzy"; ceremonię zatem zaniechano i przełożono na inny termin. Nie wiadomo właściwie, czy optował za tym bardziej sztab Komorowskiego, czy raczej próbowano dbać o podupadający mocno wizerunek gazety.
   Bredzisław kontynuował zatem kampanię bez statuetki, ale sama Wyborcza nie wytrzymała napięcia i pod jej koniec zdecydowanie zajęła miejsce pod latarnią Pałacu Namiestnikowskiego. Straszenie Kaczystanem i przymusowymi pacierzami o świcie, a także innymi bajkami dla średnio rozwiniętych intelektualnie kalarep i porów nie przyniosło spodziewanego skutku - "Człowiek Roku" przegrał z kretesem. Największym "osiągnięciem" urzędującego strażnika żyrandola stał się bezprecedensowy zjazd zaufania społecznego oraz poparcia o kilkadziesiąt procent. Błazenada Borata trwała 24 godziny na dobę, dzień w dzień. Kompromitacja goniła kompromitację. Nie ma sensu już nawet wspominać tych wszystkich potknięć, bo nie godzi kopać się leżącego. Wystarczy napisać, że jaki był ten "Miś na skalę naszych możliwości", doskonale widzieliśmy.
   Duda wziął szturmem Krakowskie Przedmieście, a wierchuszka PO zaczęła radzić co z tym fantem zrobić. Jak odnieść się do tej klęski. Oczywiście umyto ręce i odtrąbiono w mediach, że to nie ich zmartwienie i skąd on się wziął? Nikt go nie zna, a w ogóle żadnego Bula nie było nigdy i nie będzie. Zupełnie jak tych mężczyzn w kultowej "Seksmisji". Odrzucono ten gorący kartofel z ręki, gdyż zorientowano się, że zapach porażki zalatujący z Pałacu rychło może pozbawić ich jakichkolwiek słupków w sondażach. I jak wtedy utrzymać władzę? Jak konkurować w jesiennych wyborach z zwycięskimi kaczystami i Kukizem? No ciężka sprawa.
   Gorący kartofel przekazano "GWieździe Śmierci", niech on martwi się co dalej. Wszak wypadałoby wręczyć w końcu tę statuetkę. Zwłaszcza, że zapowiedziano już nawet laudację towarzysza Tuska w intencji Komorowskiego. No cóż, autorytety (a)moralne znalazły się w kropce.  Jak tu teraz wyjść z twarzą i nie zawieść tej ręki, która karmiła przez lata? Jak zjeść ciastko i mieć ciastko? Oto do czego właśnie prowadzi to niemoralne szlajanie się na pograniczu władzy i mediów. A przecież mentor tej elity, pan Bartoszewski, radził by być przyzwoitym. Trzeba było go posłuchać, a nie instrumentalnie wykorzystywać tylko tę wypowiedź do ustawiania opozycji.
   No i jak to teraz będzie wyglądać? "Jak gówno w lesie!" - słowa Anioła z serialu Barei doskonale puentują tę sytuację. Wyborcza pogrąży się bardziej, bo nagrodzi tak naprawdę marność i lipę. Narazi się na nowe szyderstwa i straci kolejnych czytelników. Nie mówiąc już o zaufaniu społecznym, bo te już dawno temu utraciła (nie licząc najdurniejszych lemingów). Tabloidy mają już większy szacunek u czytelnika, niż poważny niegdyś dziennik opiniotwórczy. Wkurzy nawet i rozbitą wewnętrznie Platformę - bo jak tu głosić nową jakość, gdy takie miny jak "Człowiek Roku" dla Komorowskiego podkładać im będzie teraz Michnik. Oj, musi teraz boleć głowa całkiem sporo osób. 
   Sam prestiż nagrody też mocno ucierpi, chociaż tak naprawdę - patrząc na listę laureatów - naprawdę wybitnych osobistości tam zbyt wiele nie ma. Lista ta jest nacechowana koniunkturalizmem politycznym i lizusostwem. Może zatem spróbować ucieczki do przodu i zmienić nazwę nagrody? Np na "Bronek Roku" i odtąd przydzielać ją największym niezgułom? To miałoby sens. I podreperowałoby znacznie wizerunek. czytelnikowi zostałby wysłany wyraźny sygnał, że i tu przyszły zmiany; że kolegium redakcyjne to ludzie z poczuciem humoru. Może warto już teraz zmienić front, bo na tę chwilę wszystko wskazuje na to, że jesienią nowo wybrany rząd - wyłoniony z opozycji - przymknie kurek z pieniędzmi i przestanie reklamować się w gazecie? Nie daj Bóg będzie to Kukiz, który nie daruje tych "gówniarzy"... Duma Bula zostanie miło połechtana, bo będzie miał nagrodę wywodzącą się od jego imienia. No i też najbardziej zatwardziali tropiciele służb specjalnych będą zadowoleni, gdyż nazwa statuetki potwierdzi ich przypuszczenia - no bo jak Bronek, to pewnie od brony. A jak brona, to ze WSI. I wszystko jasne.

wtorek, 26 maja 2015

Obóz anty-systemowy

   W demokracjach funkcjonuje takie powiedzenie, że kampania wyborcza (do następnych wyborów) zaczyna się dzień po wyborach. Jeśli dać wiarę tej myśli, pozostaje zadać bardzo ważne pytanie: co z "obozem anty-systemowym"? Platforma jest świeżo po burzy mózgów, w której najwyraźniej odcięto się od Komorowskiego, nakreślając jednocześnie plan "obrony Częstochowy", tzn konkretnie stanu posiadania na Wiejskiej. Strateg z Koszykowej też nie zasypuje gruszek w popiele i kontynuuje swoją partię szachów, zapoczątkowaną udanym gambitem z Dudą. 
   Gdzie w takim razie znajduje się Kukiz, upatrywany na mesjasza obozu kontestującego system? Pojawiły się co prawda jakieś pierwsze ruchy z jego strony, bardzo to jednak mgliste i nie wiele nam mówi o tym, co dalej. Założyć wydarzenie na fejsie, albo fanpejdź to może każdy. Potrzebne są konkrety i deklaracje, w dodatku jeszcze "na wczoraj"! Inaczej całe to przedsięwzięcie diabli wezmą, a tego chyba byśmy nie chcieli. Grzmieć to i ja mogę na swoim bardzo niszowym blogu i pożytek z tego będzie taki, ze jedni przyznają rację, a inni nie. Oczekiwać należy zatem konkretów. Deklaracji. I czytelnego programu wyborczego, który będzie jednocześnie paktem społecznym, a nie siatką-jednorazówką wypełnioną łykowatą kiełbasą wyborczą. Same JOWdłowanie nie wystarczy, gdy chce przejąć się instytucję dzierżącą realną władzę, czyli Parlament. 
   Wiemy już, że ma wyłonić się oddolnie ruch społeczny, nie mający nic wspólnego z partią. No dobra, ale jak np ja miałbym weń zaangażować się, jakie przesłanie ma nieść? Życie nauczyło mnie, by nie podpisywać żadnych umów bez uprzedniego przeczytania. To zazwyczaj źle się kończy, bo małym druczkiem zapisuje się warunki niewygodne. W tym przypadku jest to  podpisanie umowy in blanco. W takich przypadkach kończy się to z czasem niemiłą konstatacją, że firmuje się własnoręcznym podpisem zapisy zupełnie nieakceptowalne. Nie mam zamiaru wychodzić na frajera ekscytującego się jednym hashtagiem. Wszystko to na dzień dzisiejszy trąci jakąś horrendalną amatorszczyzną. A zatem, przy całej mojej wielkiej sympatii dla osoby Pawła Kukiza, żądam szczegółów. Tu naprawdę nie ma co zwlekać. Mainstreamowe partie z Sejmu już przystąpiły do konsumpcji wkurwionego elektoratu, z każdym dniem odgryzać będą coraz większe kąski. Polityka to dżungla, w której racja silniejszego jest lepsza. Tu nie ma miejsca na grzeczne dysputy na sofach. Trzeba będzie walczyć i to niekiedy brutalnie. Czasem trzeba podstawić nogę, innym razem zdzielić przeciwnika prawym sierpowym. I rzucić finalnie na deski.
   Platforma już zdecydowała się na ostrą retorykę i hejterskie metody. Dowiadujemy się tego z ust Bufetowej, która dziś w radiu wyznała: "myślę, że kampania na początku była zbyt powolna, mało polaryzująca, bo jednak trzeba było bardziej polaryzować". Dodajmy do tego spuszczenie ze smyczy wściekłego ogara Niesiołowskiego i ekspozycję Misia Kamińskiego w mediach podczas ostatnich dni kampanii Bula i wyłania nam się obraz działań , które podejmie w najbliższych miesiącach PO. Narracja ta będzie skierowana oczywiście głównie w stronę PiS, ale nie łudźmy się - na Kukiza też zostaną wylane hektolitry pomyj i szamba. Polityka miłości zaszła wraz ze Słońcem Peru. I to na długo wcześniej, nim dał dyla do Brukseli.
   PiS zechce z pewnością grać prezydentem-elektem, który zdążył już zaistnieć w świadomości rodaków jako uśmiechnięty, spokojny i opanowany Europejczyk z krwi i kości. W dodatku wykształcony, dobrze wysławiający się i młody. Idealny oręż do odbioru Kukizowi elektoratu. A najprawdopodobniej nim zostanie zaprzysiężony, objedzie całą Polskę wzdłuż i wszerz. To oznacza dziesiątki, jeśli nie setki spotkań z narodem, oddolnie, tak jak to widziałby nasz charyzmatyczny rockman. Duda będzie rozdawał kawę i drożdżówki, autografy na prawo i lewo, pozował do selfie. Po oficjalnym przejęciu żyrandola należy oczekiwać także dynamicznego początku rządów: kilka spektakularnych ustaw skierowanych do na Wiejską załatwi sprawę. Stanie się mężem opatrznościowym PiS, twarzą kampanii jesiennej. Kaczyński i reszta wierchuszki tej partii zajmą miejsce w dalszym szeregu. Pojawi się narracja nowej jakości i miłości, czyli to co cechowało PO 8 lat temu. Nastąpi nieoczekiwana zmiana miejsc. To ma sens. To zadziała. Wizerunek szaleńców z płomiennymi spojrzeniami, dzikich watah z kindżałami za pazuchą - tak pieczołowicie kreślony przez media głównego ścieku ostatnimi latami - zastąpi "partia młodych reformatorów", oczywiście "przeciwników systemu". W mediach pokazywać będą się nowe twarze, lub te mniej znane. Zamczysko PiS na Koszykowej odegra status oblężonej twierdzy, zresztą nie bez powodu. Lis, Michnik, Olejnik i inni przeprowadzać będą huraganowe ataki na największą siłę sejmowej opozycji. Rolę buldogów odegra oczywiście grono sympatyków w internecie, które bezlitośnie będzie punktować reżymowe hordy platfusów. Nowoczesna kampania hybrydowa z udziałem elektoratu sprawdziła się, nie ma więc sensu jej zmieniać. Można najwyżej ją lekko zmodyfikować. 
   Co zatem zrobi Kukiz? Na dzień dzisiejszy to tajemnica. Każdy dzień zwłoki to komunikat, że nie wie co dalej. To oczywiście działać będzie na niekorzyść i podważać wiarygodność. A do zagospodarowania jest ok 25 - 27 % głosów z pierwszej tury wyborów prezydenckich. Cały "obóz anty-systemowy, który mógłby stać się realną trzecią siłą i to idącą od razu po zwycięstwo. Ale stanie się to tylko wtedy, jeśli wszyscy anty-systemowcy pójdą razem, ramię w ramię. W innym wypadku skończy się to kolejnym zawodem milionów wyborców, którzy będą zmuszeni znowu wybierać między złem mniejszym, a większym. Albo po prostu zostaną w domu, wkurwieni jeszcze bardziej, bo tym razem mogło być naprawdę przepięknie. Nie ma sensu upierać się, kierować jakimiś osobistymi animozjami - które od zawsze są piętą achillesową polskiej sceny konserwatywnej oraz konserwatywno-liberalnej. I tak od dawna babramy się w tym samym gównie - "bandą czworga" dominującą na Wiejskiej. 
   W tej rozgrywce można zjednoczyć się i zwyciężyć, bądź wystartować osobno i dać zamieść się pod dywan. Paweł, do ciężkiej cholery! Jak masz jaja, to zbierz wszystkich do kupy w jednym miejscu i uderz pięścią w stół. "Pijemy, czy przyglądamy się na siebie?" - ta kwestia z "Misia" jak ulał pasuje do obecnej sytuacji. Naród oczekuje, byście usiedli do tego stołu, otworzyli tę flaszkę i ustalili czy chcecie wygrać. Tu trzeba woli zwycięstwa i męskich decyzji. Bo jak nie, to wpierdol! Siepacze systemu tylko czekają, by go spuścić. Teraz, albo nigdy! Wóz, albo przewóz!

poniedziałek, 25 maja 2015

Gambit Kaczyńskiego

   A zatem opada bitewny kurz, z całego kraju spływają ostateczne wyniki wyborów. Wiemy już, kto będzie nowym lokatorem Pałacu Namiestnikowskiego. Zwyciężył Andrzej Duda, o którym niedawno jeszcze nikt nie słyszał. Sam zastanawiałem się pod koniec zeszłego roku, kim u licha jest ten facet? Podobnie zresztą jak i inni obywatele kraju nad Wisłą, no może poza tymi najzagorzalszymi fanami polskiej sceny politycznej. Jeszcze rok temu oczekiwano przecież startu samego generalissimusa PiS, czyli Kaczyńskiego. Ale właśnie ten pan zupełnie zaskoczył wszystkich.
   Zagrał bardzo odważnie, va banque. Jarek nie jest takim zramolałym capem, jak mogłoby to się niektórym wydawać. To wyjątkowo sprytny szachista. W dodatku wyciągający wnioski ze swoich porażek. Stąd pomysł na wyciągnięcie kandydata z trzeciego garnituru PiS. Czym zupełnie zaskoczył swych adwersarzy. Kto wie, może w przyszłości uczyć będą adeptów politologii o "gambicie Kaczyńskiego"?
   Po pierwsze: uśpienie czujności obozu związanego z Pałacem. Komorowski i jego świta poczuli się na tyle pewnie, że Michnik z Lisem zaczęli publicznie dworować sobie z opozycji. Lis przekonywał o najnudniejszej kampanii, w której wiadomo, kto już wygrał. A pierwszy propagandysta Rzeczpospolitej i autorytet (a)moralny zarazem, w osobie Michnika, palnął nawet, że nie otrzyma reelekcji tylko w przypadku gdyby  „pijany przejechał na pasach zakonnicę w ciąży”. Należałoby dziś zapytać, gdzie leży pogrzebane ciało nieszczęsnej? Salon sobie żartował, zajadał ośmiorniczki i langusty, raczył dobrym winkiem - a wraże kaczystowskie watahy wyszykowały "Dudabus", nakreśliły zasady kampanii i ruszyły w teren. I zaczęły pokazywać wszędzie, gdzie się da uśmiechniętego i wykształconego gościa, unikającego agresywnej retoryki, spokojnego i merytorycznego. Mało tego, to jeszcze wyciągniętego z Parlamentu Europejskiego. Europejczyk, jak z kuriera wycięty - tak właśnie go przedstawiano. Tym samym, za jednym zamachem, Jarosław zagrał na nosie kojarzonej z brukselskimi salonami Platformie.
   Po drugie: wiek kandydata. Kolejna śmiała decyzja. Oto opozycja zaprezentowała zupełnie nową propozycję dla Polski. Młodzież, bardzo rozczarowana utrudnionym startem w dorosłe życie, ujrzała w Dudzie gościa, z którym mogła się identyfikować. Prędzej dogadać się z kimś tuż po czterdziestce, niż ze starym i skapcaniałym safandułą. Dynamiczny, błyskotliwy, łatwo nawiązujący kontakt z młodym elektoratem. Trudno byłoby tego oczekiwać po samym Kaczyńskim. W tej grupie z pewnością przegrałby z kretesem. Spin doktorzy gajowego próbowali co prawda nadrabiać głosy w tej grupie, ale w sposób dość obciachowy. Zdecydowano, że posadzi się Bredzisława na sofie obok Wojewódzkiego i nagle zacznie byc taki "joł" i w ogóle. Ale cóż - Kubuś jest przecież... 9 lat starszy od Dudy. Jest starym piernikiem po pięćdziesiątce, więc o czym tu mówić? W dodatku wśród młodzieży nie jest zbyt popularny, raczej wręcz przeciwnie.
   A skoro mowa o młodych wyborcach, warto jeszcze pochylić się nad "czynnikiem Kukiza". Tak po trzecie. Kto jak kto, ale Kaczyński doskonale wie jak konsumuje się przystawki. Kukiz wystartował jak rakieta. Charyzmy trudno mu odmówić, wszak większość życia spędził na scenie. Doskonale wie, jak trafić do młodego elektoratu. Sam jest takim "dużym chłopcem". Porwał młodzież bezkompromisową retoryką, anty-partyjniactwem i walką z systemem. I to wszyscy kupili. Uaktywnił politycznie cały sektor wyborców pogrążony dotąd w marazmie, kontestujący rzeczywistość w III RP. Poszli za swoim ziomem! Nawet jeśli nie zdają sobie sprawy z tego, czym są dokładnie JOW-y i jakie plusy i minusy za nimi stoją. To właśnie za sprawą Kukiza w mediach zaczęto mówić o "kandydatach antysystemowych", do których zaliczono wszystkich posługujących się prawicową narracją. I to właśnie głosy tej grupy przejął Duda, który kojarzył się jako alternatywa dla systemu, który uosabiał Komorowski. Spin doktorzy prezydenta nie mogli się w tym wszystkim połapać. Błądzili jak goryle we mgle. Kazali Bulowi zdjąć krawat i rozpiąć koszulę (bo tak nosił się Kukiz), zasugerowali, by zaczął obiecać te nieszczęsne JOWy (co spotkało się z powszechnymi drwinami z powodu radykalnej zmiany poglądów prezydenta w jeden wieczór). Duda w drugiej turze stał się adwokatem "anty-systemowego" obozu.
   Po czwarte: "pospolite ruszenie". Po raz pierwszy w Polsce mieliśmy do czynienia z kampanią hybrydową. Do oficjalnej linii, unikającej agresywnej retoryki, spontanicznie przyłączyli się zwykli ludzie. A że zwykli, to mieli szansę wypowiedzieć się głównie w internecie. Tak jak i piszący te słowa. I wszyscy wypowiedzieliśmy się. Tworząc prześmiewcze memy, filmiki, komentując kampanię znienawidzonego kandydata na blogach i w serwisach społecznościowych. Zadufani w sobie komorowszczycy zlekceważyli wyraźnie ten sektor. A w dzisiejszych czasach prosty mem znaczy wiele więcej niż mętne wywody moralnie podejrzanych typów z Wyborczej, czy łajdackie paszkwile reżimowych dziennikarzy. Oczywiście też próbowano zawalczyć o ten sektor, ale obserwując powielane z automatu wśród działaczy PO tweety i wpisy na fejsie, śmiech pusty jedynie ogarniał. To mogły kupić jedynie niezbyt rozgarnięte lemingi. To najwyraźniej Jarek też musiał przewidzieć; wystarczyło przyglądać się nastrojom społecznym i dać ludziom działać. To z kolei przywodzi na myśl kolejny czynnik.
   Po piąte: sam Komor. Kampania przejdzie chyba do historii, jako najbardziej spieprzona. Komor był największym wrogiem Komora. Jeden zły krok prowadził do drugiego, jeszcze gorszego. Z każdym dniem słupki poparcia zjeżdżały coraz niżej. Komor jaki jest - każdy ujrzał. Nie atakowano go z obozu związanego z Dudą. Pozwolono, by sam zaatakował. By zaczął posługiwać się tą samą retoryką, którą w każdych wyborach posługiwała się PO. Wychwycono i obnażono bez litości wszelkie absurdy tej kampanii. Wizyty na nieistniejących budowach, dowożoną na wiece klakę, zdemaskowano suflerów i prowokatorów związanych z PO i prezydentem... Hucpa i wiocha. Zdołały się też bardzo zdyskredytować przy tym media prowadząc swą "putinadę". To wszystko oburzyło rodaków. Zwłaszcza, że Duda traktował wszystko poważnie. Na spotkaniach z nim bywały tłumy. I nikt tym tłumom nie płacił za udział w kampanii. Misiu Kamiński okazał się dla sztabu Komorowskiego prawdziwym pocałunkiem śmierci. To on odpowiadał za kilka nieudanych kampanii PiS. Transfer jego do największego wroga okazał się dla partii Kaczyńskiego prawdziwym błogosławieństwem. Ale przecież Komor zawsze był Komorem. Kaczyński doskonale zdawał sobie sprawę, że kontrkandydat Dudy prędzej czy później sam się pogrąży. I lud w końcu zagłosował. W sporej części - przeciw prezydentowi.
   Nie to, żebym piał peany Kaczyńskiemu i kreślił jakieś laurki. Jestem też daleki od wieszania jego obrazka nad łóżkiem i pacierzy kierowanych ku niemu. Muszę przyznać jednak, że to wytrawny gracz. Potrafi przyczaić się w cieniu i rozegrać partię szachów tak, jak sobie pomyśli. Jest cierpliwy i czujny. Doskonale wie kiedy wyciągnąć jaką kartę. A teraz jest wyraźnie w grze i kto wie ile ma asów w rękawie przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi. Wcale nie zdziwiłbym się, gdyby wygrał i je. I to w cuglach. A zatem, panie Kukiz i reszto "anty-systemowców": nie lekceważcie wujka Jarosławia. Gdy będzie trzeba, zbliży się do was. Bo dobrze mieć przyjaciół blisko, ale wrogów jeszcze bliżej. Wyczeka i nie zawaha się by w odpowiednim momencie zadać cios łaski. Możecie albo przyłączyć się, albo ulec. Nie wierzę w rychły pogrzeb PiS. Co do PO - uważam, że cała ta konstrukcja może szybko runąć. SLD, PSL i TR są w stanie agonii. Kto teraz zacznie grać i na jakiej szachownicy - oto jest pytanie. I ciekawe jaką partię zacznie rozgrywać prezydent-elekt. Ten rok będzie jeszcze obfitował w mnóstwo ciekawych zdarzeń. Nie zapominajcie też o Evil Empire. Druga część "Star Wars" nosiła podtytuł "Empire Strikes Back".

piątek, 22 maja 2015

Mentalność niewolnika

   "Dobrze by było, gdyby Włodzimierz Cimoszewicz nie czerpał swojej wiedzy z „Gazety Wyborczej”. Moi koledzy powinni pozbyć się mentalności niewolnika". Kto wypowiedział dziś te słowa? Ano Leszek Miller. I to dzisiaj. Co prawda był to komentarz do utyskiwań Cimoszewicza na SLD i w stosunku do samego Millera, ale wiele mówi o kondycji polskiego "salonu". Władzę niemal bezwzględną piastuje w nim Michnik, którego kłamstwa i insynuacje mają jak widać wielką siłę sprawczą. Co napisze populistyczny redaktor - salonowe lwy, szakale i hieny powtarzają za nim. Bo jak nie powtórzą, to skończeni są na salonie! Stary komuszek Miller ma to już jednak w dupie. Co mu zależy zresztą? Został przez salon wykopany, gdy postawił na piękną panią Ogórek i nie uległ sztorcowaniu naczelnego "GWiazdy Śmierci", by poprzeć człowieka pod żyrandolem. Istnieje jedynie słuszna linia, poglądy i sposób na życie - zna je tylko genialny, w jego własnym mniemaniu - Michnik.
   Michnik, mąż opatrznościowy PRL bis, zwanego dla zmyłki III RP. Idol lemingów, stróż salonu politycznego, architekt systemu, propagandysta niewolący umysły. Człowiek, który obraża elektorat Kukiza, nazywając ich gówniarzami. Wielki zwolennik przyzwoitości, a pod tą maską największy hejter w kraju. Prawdziwy, chory na wściekliznę wilk odziany w owczą skórę. Postać mająca w nosie wszelkie zasady, poza jego własnymi, wątpliwymi moralnie. Wróg pluralizmu, wolności, patriotycznych postaw - kawaler Orderu Orła Białego (sic!), co znamienne, przyznanego mu przez Komorowskiego. Taki jest ten facet, w roku 2015. Taki był przez ostatnie ćwierćwiecze. Taki był jeszcze wcześniej. Opozycyjna legenda tego gościa śmierdzi na kilometr. Porządny człowiek nie chlałby wódki z generałem.
   Rzygam panem, panie Michnik. Tak jak i innymi usłużnymi systemowi dziennikarzynami. Panem Żakowskim także. I Lisem. I Olejnikową. Kraśkami, Hadlami i całą resztą tego podejrzanego towarzystwa kręcącego się po salonie. Zatruliście umysły Narodowi. Prowadzicie prawdziwą kampanię wymierzoną w nasz kraj. Robicie ludziom wodę z mózgu. Wyśmiewacie rodaków mających inne poglądy. Szydzicie, gdy dziesiątki tysięcy ludzi manifestują niepodległość. Nazywacie to faszyzmem. Wiecie, jak skończylibyście podczas okupacji? Z kulą w łbie. Jako zdrajcy. Kpicie ze zmęczonych mas harujących za 800 zł na rękę. Każecie wyjeżdżać za granicę, za chlebem. I Naród wyjeżdża, tak jak podczas zaborów. Bo jesteście zaborem. Zabraliście nam Ojczyznę, wykiwaliście nas. Wy i wasi mocodawcy, obojętnie na czynie skinienie jesteście gotowi kłamać i gnoić Naród. Zniewoliliście ten kraj, zagarnęliście jak nowotwór, który atakuje organizm.
   Gdy "upadała komuna", szedłem właśnie do liceum. Był to czas, w którym cieszyliśmy się. Byliśmy pełni nadziei. Już nie trzeba było nosić chleba strajkującym stoczniowcom, podawać przez płot. Nie trzeba było uciekać przed zomowcami, tak jak i mi się zdarzyło - miałem jednak pecha, bo mnie dopadli i spałowali. Choć miałem jedynie 12 lat. Myśleliśmy, że wygraliśmy na loterii. Po szkole braliśmy sprawy w swoje ręce, handlowaliśmy skarpetami na ryneczku. Ale warto było, wolność przecież! Zachłysnęliśmy się ją i przegapiliśmy moment, w którym uprowadziliście nam Polskę. Dobrze kłamaliście, a my w to wierzyliśmy. Prowadziliśmy swe małe biznesy rodzinne, aż pewnego dnia przestały się opłacać. A chcieliśmy żyć na naszych warunkach... To zabraliście nam tę możliwość. Wmawialiście, by głosować wciąż na ten sam układ. Tę samą grupę. Na początku był ROAD, potem Unia Demokratyczna, Unia Wolności (sic!), potem Platforma cynicznie nazwana Obywatelską. Ta sama ekipa, poddana kilka razy rebrandingowi. I cały czas wspomagana przez tych samych, usłużnych pudelków dziennikarskich. Dziennikarz powinien być bezstronny? Tak, ale u nas nie musi. Podobnie jak w Rosji, czy na Białorusi. Choć mam wątpliwości, gdzie IV władza jest obiektywniejsza... 
   Urabialiście nas bez skrupułów. Nawet i mnie w pewnym momencie, pomyślałem, że przecież wszystko idzie w dobrym kierunku. Ale wówczas przestałem oglądać telewizję i czytać opiniotwórcze dzienniki oraz tygodniki. Otworzyłem oczy i zacząłem się przyglądać uważnie temu, co wokół mnie się dzieje. Zacząłem używać samodzielnie mózgu. To było jak kubeł lodowatej wody na łeb. Stwierdziłem, że naprawdę nie jest różowo. A potem zacząłem porównywać swe obserwacje i wnioski z tym, co piszecie i o czym mówicie. W życiu nie myślałem, że istnieje taki dysonans! Zapytacie mnie w czym? Nie. Sami musicie do tego dojść, bo inaczej nie uwierzycie na słowo. Obojętnie jak wielu argumentów bym nie przytoczył. Do tego trzeba dojrzeć samemu. Wyłączcie telewizory, wymówcie prenumeratę "GWiazdy Śmierci", "Newsshita" i innych bzdur. Porozmawiajcie z sąsiadami. Z ludźmi w sklepie. Z tymi w parku, pilnujących swe dzieci na placach zabaw, z tymi wszystkimi rodakami mijanymi codziennie na ulicy.
   Rzeczywistość jest zupełnie inna. Sprzedano wam widok ze wzgórza, z pozycji salonu. Przystawiono wam lufy do potylicy, zostaliście zakładnikami mediów i salonu, tego Evil Empire! Straszą was, manipulują, wciskają kit - po to by władać wami, jak zombies. Czy jesteście już niewolnikami? Czy zniewolili i was mentalnie?
   Obudźcie się z tego koszmaru! Każdy człowiek rodzi się wolnym! Wyzwólcie się z tego Matrixa - nie obiecuję wam nic poza prawdą. Przestańcie tańczyć tak, jak wam zagrają i pędzić z uśmiechem na ustach ku przepaści. Zrzućcie kajdany, którymi was skrępowano i odbierzcie swój kraj systemowi, dla którego jesteście tylko bateryjkami. Oni żerują na was i waszej naiwności. Musimy odbudować nas kraj, czas by sprawy wróciły na właściwe tory. Nie będzie łatwo, ale będzie warto! Udało się Węgrom zawrócić znad przepaści, uda się i nam! Wszystko można, trzeba tylko odwagi, której tak bardzo wam życzę w tej chwili, w ostatnim dniu kampanii.

czwartek, 21 maja 2015

Duda w pułapce?

   Dzisiejszy dzień będzie mijał w oczekiwaniu na ostatnią debatę prezydencką. Niewiele brakowałoby, a mielibyśmy jeszcze dwie debaty, bo Kukiz zaprosił na piątek do Lubina obydwóch kandydatów. Pan prezydent jednak wyraźnie stchórzył, bo nie chcę nawet wyobrażać sobie sytuacji, że zwyczajnie ma w dupie wyborców. Choć chyba powinienem. Cała kampania Komorowskiego to pasmo ustawek i jeden, wielki pic. Najwyraźniej można też wrzucić już do kosza deklaracje tego faceta o poparciu dla JOW-ów i referendów. Względnie podetrzeć nimi tyłek. Elektorat Kukiza - z zachętą Michnika - uznano na salonach za gównażerię. Sztab imć gajowego grać postanowił do końca tymi samymi kartami co zawsze: strach przed złym kaczorem, insynuacje i bezpardonowe ataki na Dudę oraz jego rodzinę.
   Sztab Komorowskiego zwyczajnie obawia się jak przyjęliby go zwyczajni ludzie, nie podstawiona klaka. Biorąc pod uwagę nastroje społeczne, mógłby zostać wygwizdany i wytupany. W najlepszym wypadku wyśmiany. I co wtedy zrobiłby? Zacząłby uwodzić zgromadzonych gadką o bezpieczeństwie? O zgodzie? Trudno byłoby mu przemawiać "na spontanie", bez kartek z tekstem pisanym przez kreatorów wizerunku. Jak nawiązać kontakt z żywiołowym tłumem, gdy ma się charyzmę worka kartofli? Poza tym brak mu zwykłej empatii, udowodniła to już suflerka każąca objąć prezydentowi niepełnosprawną. Dlatego zdecydowano się nie wystawiać na publiczny widok słomy w butach Bredzisława.
   Duda może i urodzonym trybunem ludowym także nie jest, ale ma o niebo więcej ogłady, a przede wszystkim oleju w głowie. Poradzi sobie bez ściągawki. Choć w studiu TVN może być różnie. To jaskinia pełna drapieżnych krokodyli. Zwierz taki może i rozumem nie grzeszy, ale jest perfekcyjną maszyną do zabijania. Odruchy ma wrodzone, a całe życie je ćwiczy. Wypisz, wymaluj - dziennikarz tej paskudnej stacji. I w takie właśnie towarzystwo wejdzie kandydat PiSu. Panuje ogólne przekonanie, że będą grać tam przeciwko niemu i to znaczonymi kartami. Komorowski zapewne będzie obkuty jak dziecię kuratora oświaty przed maturą: zapewne na jego standzie pojawią się odpowiedzi na wszystkie pytania, "utrzymywane w sekrecie" do początku debaty. Kto jeszcze wierzy w bezstronność redaktorów reżimowych mediów? Po ostatnich ich wyczynach w Polsce, trudno nazwać tę grupę jako zawody zaufania publicznego. Chyba, że słowo "zawód" przyjmiemy w tym drugim znaczeniu. Gospodarzom pomagają ściany, tak się mawia. Może i nie jest to dosłownie gospodarz, ale na pewno już hołubionym "gospodarzem narodu" jest w oczach tych dziennikarzyn. W takim peerelowskim stylu. Zresztą zna się na kurach, a to już jest jakiś przyczynek do tego gospodarzenia.
   Będzie ciężko, bo należy spodziewać się także bezpardonowych ataków, insynuacji, a może i nawet gróźb. Już tam odpowiednie służby postarały się, by jakieś specjalne haki na jutro przygotować i ładnie wypucować, by zrobiły wrażenie. Siła złego na jednego. Przyznać trzeba, że Duda musi mieć jaja iść wprost w paszczę bestii. Tego nie można mu odmówić, w przeciwieństwie do Komorowskiego który zrejterował przed pogardzaną "gównażerią" Kukiza. Dobrze to o nim świadczy, bo wychodzi na to, że nie będzie pękał przed trudnymi decyzjami i nie puści kleksa w majty na forach międzynarodowych. Kogoś takiego nam trzeba, by uderzył pięścią w stół, gdy na wschodzie gloryfikują UPA, albo na zachodzie wmawiają nam "polskie obozy zagłady". Gratuluję zatem odwagi osobistej. Po tym wszak poznać mężczyznę.
   Nerwy ze stali będą kandydatowi PiS także potrzebne. Opanowanie to dobra, pożądana cecha. I na pewno ją ma, czego nie można powiedzieć o aroganckim i gburowatym prezydencie. Silny charakter nie daje się wyprowadzić z równowagi i wymanewrować na manowce dyskusji. I wierzę, że tak będzie dziś wieczorem. No, chyba że krokodyle TVN-u odpalą jakąś rynsztokową bombę, a do tego są zdolni jak mało kto i trzeba będzie po prostu lać ich po mordzie. Cierpliwość, nawet anielska, ma swoje granice...
   Życzyłbym też Dudzie większej swobody. Doskonale zdaję sobie sprawę o co idzie ta rozgrywka i jak ciężką presję wywrzeć może. Łatwo mówić, ale to też da się osiągnąć. Grunt to pewność siebie i swoich racji. A ten gość jest ich pewien. Ma też wsparcie ludzi zmęczonych i zdegustowanych rządami gangu PO-PSL. Parafrazując słowa pewnej piosenki Kult: "panie Andrzeju, pan się nie boi, połowa Narodu za panem stoi!" Swoboda bardzo zbije z tropu Komorowskiego, poczuje się wtedy niepewnie, zagubi się wówczas, zacznie być agresywny. Agresja to nie energia, trudno ją akceptować normalnym ludziom. Poza psychopatami, do których taki przekaz trafia.
   Wiedza, logika i szczypta sarkazmu - te rzeczy przeważą szalę, a nie wyobrażam sobie, by ktoś z doktoratem, wywodzący się z polskiego Oxford, czyli Uniwersytetu Jagiellońskiego, nie zdał tego egzaminu. Komorowskim erudytą nie jest, zdań nawet nie potrafi należycie zbudować. Poza tym ma irytującą manierę wygrażania paluszkiem, zupełnie jak Mussolini, czy Hitler. To nie są dobre wzorce, choć z punktu widzenia behawiorystów może i skuteczne. Byłoby dobrze, gdyby zwrócono uwagę jak zniwelować populistyczne zachowanie rezydenta Pałacu Namiestnikowskiego.
   Wychodzi zatem, że Duda nie musi być skazany na porażkę w tej debacie, nawet w tak niesprzyjających warunkach. Wygrana na wrogim terenie gwarantuje praktycznie zwycięstwo w niedzielę. Tak jak w piłce nożnej: gole strzelone na wyjeździe liczą się podwójnie.  Dziś jest ten dzień - najważniejszy w tej kampanii. To czas, gdy niezdecydowani siadają przed telewizory i decydować będą szczegóły. Ta część elektoratu rzadko kiedy posiłkuje się programami, częściej kieruje się wrażeniem, jakie na nich zrobią kandydaci. I głównie w tym celu jest ta debata, bo większość wyborców dawno podjęła już decyzję. Pod wieloma względami ten etap kampanii przypomina już zwykły casting, tylko że na szeroką skalę. Trochę taki konkurs Mister Polonia. Pod tym względem nie ma co się obawiać, jak sądzę. A zatem kibicujemy! Koko dżambo i do przodu! Pora na zmiany!

środa, 20 maja 2015

Evil Empire

   Kampania prezydencka dobiega końca. Jeszcze tylko trzy dni. No i dobrze, bo ileż można znieść?Wszystkim nam już chyba przykrzy się ten czas wyborów. Wielu wysiadło z tego autobusu i odgrodziło się dawno temu od instytucji głosowania. Niektórzy - tak jak ja - wręcz przeciwnie. A skoro już tak postanowiłem, to zostanę na placu boju do końca. Bo tak jak zauważył wczoraj Kukiz - to już jest wojna.
   Evil Empire kontra Rebelia, jak w znanych chyba wszystkim "Gwiezdnych Wojnach". My, Rebelianci, walczymy właśnie z Imperium Zła, reprezentowanym przez aktualnego prezydenta. Darth Bronek rzucił wszystkie siły do boju. Szturmowcy Imperium pacyfikują media, kneblują opozycyjnych dziennikarzy i straszą ludzi dokładnie tym, co sami uczynili z tego kraju sami. Kreują wizję państwa sterowanego ręcznie, policyjnego, o niejasnych układach z kościołem. Tymczasem sami - jak można wysnuć wnioski z ujawnionych taśm - wywołują incydenty dyplomatyczne na jedno skinienie ministra spraw wewnętrznych. Jak zawiera się polityczne deale za ich rządów, także wiemy z taśm. Przypomnijcie sobie te wszystkie rozmowy podczas obiadków za tysiące złotych. Cicha sztama z klerem też nie powinna ujść niczyjej uwadze (podwyżki funduszu kościelnego oraz inne przywileje ochoczo rozdawane przez rządowych notabli). Jak mają się do państwa prawa surowe wyroki za protest przeciwko zbrodniarzowi peerelowskiemu, Baumanowi? Albo skazanie byłego szefa CBA za wykonywanie jego obowiązków?
   Oczywiście przyholowano także "GWiazdę Śmierci", czyli gadzinówkę Michnika. Co rusz razi zabójczymi promieniami w adwersarzy systemu. Jesteśmy gówniarzami, bydłem, nieracjonalną tłuszczą, rewizjonistami, antysemitami itd. Nie sposób zapamiętać wszystkich epitetów. Tak pisywała "Trybuna Ludu" o opozycji podczas Stanu Wojennego. Ja pamiętam. Oprócz tej broni zagłady, nad naszymi głowami krążą i inne niszczyciele gwiezdne; prowadzą niespotykaną podczas ostatniego ćwierćwiecza kanonadę. Łowcy nagród zostali rozpuszczeni po biało-czerwonej części galaktyki, z listami gończymi. Choćby znany, warszawski prowokator spod krzyża. Polowanie trwa. Imperium nie cofnie się przed największymi podłościami w celu utrzymania stołków. Władza ich omotała, zatruła ich umysły. Władza stała się wartością nadrzędną, samą w sobie. Dlatego nie oddadzą jej łatwo.
   Musimy bronić się przed Imperium Zła. Musimy zniszczyć ten system, zburzyć go i oddać władzę w ręce Narodu. Trzeba naprawić gospodarkę, znieść szkodliwe prawo, wysłać na zieloną trawkę klony (armię urzędników), zreformować system ubezpieczeń społecznych. Nie zrobimy tego, dopóki będzie rządził Darth Bronek. On jest ważnym ogniwem systemu, który musimy skruszyć. W niedzielę trzeba go odwołać! To jest pierwszy etap demontażu tego mafijnego, polityczno-gospodarczego systemu. Nie łudźcie się, jeśli utrzyma stołek, a jesienią wygra - załóżmy - obóz wolnościowy, nie omieszka wkładać co chwilę kij w szprychy, w celu utrzymania tego raka trawiącego państwo. Może sam nie jest zbyt bystrym człowiekiem, ale ma w swoim otoczeniu całe zastępy suflerów i cwaniaczków różnego pokroju. Chcąc rozwalić system trzeba w niedzielę wykopać go z Pałacu, nie ma innej możliwości. Jeśli nie uczynimy tego w sposób cywilizowany, przy urnie, pozostaną nam jedynie grabie i kamienie. Zresztą w tej chwili też nie dysponujemy przewaga: nasze x-wingi mają się nijak do ich broni. Ale mamy jedno: determinację. I wolę zwycięstwa. Mobilizujmy się przed tą niedzielą. Przekonajmy kogo możemy, że warto walczyć za kraj. Warto być przyzwoitym i sprzeciwić się platformerskiemu gangowi, który poza licznymi aferami wiele nie dał Polsce. Dość już urabiania nas zastępczymi tematami, napuszczania jednych na drugich, dzielenia na "Polskę Racjonalną" i "Polskę Radykalną".
   Bo Polska jest tylko jedna: ani racjonalna, ani radykalna. Ani czarna, ani tęczowa. Ani niebieska w żółte gwiazdki, ani różowa. Ani buraczana, ani cebulowa. Ani wschodnia, ani zachodnia. Ani postępowa, ani katolicka. Tylko jedna: biało-czerwona. I taka ma właśnie być. Bądźmy gospodarzami we własnym kraju, weźmy sprawy w swoje ręce. Jesteśmy zbyt dumnym Narodem, by dać się tłamsić. Naszą stolicą jest Warszawa, nie Bruksela. Mamy własną, tysiącletnia historię, której nie powinniśmy się wstydzić. Sithowie z PO uprowadzili nam kraj, musimy go odbić dla siebie. Dla nas, dla naszych dzieci i wnuków. Dla przyszłych pokoleń i dla tych, którzy musieli wyjeżdżać za chlebem w świat. Przez szacunek dla naszych ojców, dziadków i pradziadków; przodków, którzy przelali krew na bruku ulic, w lasach, obozach zagłady, na frontach wojen i w stalinowskich katowniach. Jesteśmy żołnierzami, tylko czasy się zmieniły. Zamiast karabinu mamy swoje głosy. Może plują na nas teraz, szydzą, śmieją się, ale historia przyzna nam kiedyś rację. Kiedy, jak nie teraz mamy coś zmienić? Rebelianci! Do boju!

wtorek, 19 maja 2015

Reżimowe media

   Prezydent zaczął lecieć w rankingach popularności, a wyziewy szamba z ust Michników i Żakowskich niezbyt mocno obrzydziły Narodowi kandydata opozycji; trzeba było zatem udać się do samego medialnego arcyłotra i zażądać: Tomasz, Liż! I Tomasz usłużnie wystawił ozór. Gdy wierchuszka władzy życzy sobie tego, trza jak ten dobry żołnierz, utoczyć nieco śliny. Za darmo przecież tych orderów nie wręczają w Pałacu Namiestnikowskim. A skoro i ordery dadzą, to przecież zadbają także o udostępnienie koryta i zatrudnią w reżimowej telewizji. A astronomiczna gaża oczywiście, durny podatniku, z haraczu ściągniętego z ciebie w ramach opłaty za abonament. Masz potrójnie przejebane: Tomasz od lizania robi ci wodę z mózgu, wspiera tłamszący system władzy i jeszcze kroi z siana. Ciesz się, ze nie kopnie w dupę przy okazji albo nie plunie w twarz... Ale uwierz, gdyby mógł, na pewno nie omieszkałby.
   Rzetelni dziennikarze, a pewnie całkiem wielu znalazłoby się, oczywiście muszą cierpieć przez takich skorych do pucowania głowicy łachmytów. Ludzie plują im przez nich na mikrofon i wytykają palcami. Dziennikarstwo w Polsce to ciężki kawałek chleba: albo jesteś dyspozycyjną i sprzedajną mendą, albo orzesz urobiony po łokcie przy gównianych tematach, bez szans na awans. Ciężko przebić się na salony Agory, do studia TVN, czy umościć w TVP. Trzeba się skurwić. Ale to kurwienie kusi. Dobrymi pieniędzmi, salonem, tymi orderami i innymi przywilejami przygotowanymi dla pałacowych pudelków.
   Osobiście nie oglądam popularnych stacji telewizyjnych, zwłaszcza tych informacyjnych. Z przyczyn higienicznych. Podobnie, jak nie chadzam na dziwki. Docierają do mnie jednak niekiedy echa co ciekawszych popisów tych, którzy zwykli lizać. Tak jak wczorajszy program, w którym polityk popierający Komorowskiego, spotyka się z politykiem popierającym Komorowskiego, by na końcu spotkać jeszcze aktora popierającego Komorowskiego. Redaktor oczywiście też popiera Komorowskiego. A zatem nic, tylko spodziewać się peanów i laurek dla Komorowskiego. Ale prawdziwym gwoździem programu jest cytowanie tweetów z jakiegoś lewego konta, rzekomo córki Dudy. Etyka dziennikarska ryje już grubo pod dnem. Wcale nie zdziwiłoby mnie, gdyby to właśnie Tomasz liżący założył te konto. Jakżeby inaczej, to w końcu Dom Publiczny... Tfu! Telewizja Publiczna miało być... A zresztą, co za różnica?
   Dziś, w innej telewizji, podstarzały celebryta będzie kreował - a jakże - pana Komorowskiego na dobrego wujaszka. Wszyscy już to wiedzą od zeszłego tygodnia, kiedy nagrano program. Kolejna, medialna ustawka tuż przed wyborami. Oczywiście nie dziwi fakt, gdy spojrzymy na szyld tej stacji. Salonik wziął się ostro do roboty, trzeba koniecznie wypromować jedynie słusznego kandydata. Równy dostęp do mediów? Tyle samo czasu? Nie w Polsce. Nawet w Rosji kontrkandydaci Putina dostają więcej czasu antenowego, a przecież to zamordystyczne państw. Wkrótce Komorowski wysypie się z naszych lodówek, piwnic, a nawet pawlaczy. Zblazowana elita wierzy, ze ciemny lud wszystko kupi. Że znowu da się orżnąć tymi samymi metodami. Najwyraźniej mają rodaków za nierozgarniętych zombies. Zaspokoić ich gusta tania rozrywką, zaserwować disco-polo i seriale obrażające inteligencje, a finalnie wskazać na kogo głosować. No i wmówić, że wówczas jest się bardzo nowoczesnym Polakiem. Zaiste, widmo Goebbelsa krąży po Polsce.
   Przed nami jeszcze debata w czwartek. I tu należy też spodziewać się niezbyt profesjonalnego prowadzenia jej, pogardliwych acz subtelnych uśmieszków półgębkiem, oraz całej feerii kuglarskich sztuczek, których można wyuczyć się na kursach manipulacji wizerunkiem przeciwnika. Tam zdaje się dokształcała się też niedawna suflerka gajowego. Trwają już zapewne gorączkowe narady jak zatopić kandydata opozycji. A potem dołoży się jakiś zmanipulowany sondażyk i wystarczy poczekać na wystąpienie efektu kuli śniegowej, czyli przyłączania się niezdecydowanych do tego z większym. Oczywiście chodzi o większy słupek poparcia w tej sytuacji. Taki to już ludzki atawizm, że idziemy za tym z większym... Tak mówi teoria.
    Nie dajcie się omamić przez tych, którzy gardzą wami. Tymi, dla których jesteście hołotą mającą posłusznie oglądać reklamy. Nie dajcie odebrać sobie wyboru. Najgorsze co można zrobić pod urną, to ulec presji wytworzonej przez media. A presja ta bywa naprawdę ciężka. Kto wie, być może to ta presja odebrała sporo życia ojcowi Kukiza? Jaki rodzic nie przejmowałby się atakami na swego syna? Starszy pan musiał bardzo mocno przeżywać gówno-burzę wywołaną wokół jego dziecka. I mógł nie wytrzymać tego. I tak jak powiedział Kukiz: co mogą te media zrobić ze zwykłym człowiekiem? Nie bez powodu przy każdej rewolucji najpierw zdobywa się gmach reżimowej telewizji. Nic nie jest w stanie przekonać ludzi, ze rewolucja wybuchła - choćby na każdej ulicy dymiły zdobyte czołgi a bruk spływał krwią - dopóki przed kamerę nie wtargną zamaskowani bojownicy i nie obwieszczą tego światu. Taka moc ma telewizja. Proszę was zatem, odklejcie się od ekranów swoich świetnie wyglądających urządzeń audiowizualnych. Polecam, dla waszego zdrowia.

poniedziałek, 18 maja 2015

Słoma w butach Komorowskiego

   Kampania obecnego prezydenta wchodzi w decydującą fazę, powinniśmy zatem przygotować się na zmasowany wysyp inwektyw pod adresem PiS, straszenia krwawym kaczorem, wyciągania Smoleńska i innych żenujących prowokacji. Ale tak to już jest, ze tonący brzytwy się chwyta. Biorąc pod uwagę jednak, że tym tonącym jest zwykły gbur - jest to dość niebezpieczne. Nie bez powodu ukuto termin "małpa z brzytwą"; osobnik taki zazwyczaj rozpieprza wszystko wokół bez żadnej refleksji. Dzieli, jątrzy, gra na najniższych instynktach. Tak właśnie wygląda ktoś, kto powinien być "Ojcem Narodu".
   Obserwując ten żałosny spektakl, ciśnie się na usta jedno słowo: hejterada. Prezydent naszego nieszczęśliwego kraju posługuje się hejterską retoryką. To bardzo zasmucające, bo z ust pierwszego obywatela RP miło byłoby oczekiwać czegoś więcej niż potoki szamba. Gdy jednak nie ma się sensownych argumentów, trzeba wykazać się prymitywnym chamstwem i buractwem, tak jak to imć gajowy czyni. Zaczepki, insynuacje, kolportowanie kłamstw o adwersarzu - po to sięga rzekomo światły Europejczyk, kreowany na rycerza i obrońcę swobód obywatelskich z wrażym "ciemnogrodem", reprezentowanym przez Dudę.
   Jakim "ciemnogrodem"? Kto tu wygląda jak ciemniak? To właśnie Komorowskiemu słoma z butów wychodzi. Podobnie jak całemu obozowi stojącemu za nim. Cebulą zionie na kilometr. To za prezydentem stoją krwawe gały Michnika i innych autorytetów (a)moralnych. Hejterka uprawiana przez rzeszę tych podejrzanych lizusów systemu sprawia, że chce się rzygać. Obrażają Naród, który ośmiela się mieć inne zdanie na temat przyszłości Polski. Choć to przecież jego demokratyczny wybór, który tak bardzo bronią przy innych okazjach. Nawołują, by nie oddawać Rzeczpospolitej "gówniarzom", każą wyjeżdżać młodym na emigrację, kpią z patriotycznych postaw. Za czasów okupacji hitlerowskiej za takie postawy dostaliby kulkę w łeb w pierwszej, lepszej bramie. Tak karano "szmalcownictwo". A neo-szmalcownictwem można nazwać postawy tej zgniłej moralnie warstwy społecznej, hołubionej przez notabli dzierżących teraz władzę. Dobrze, ze mamy na tyle cywilizowane społeczeństwo, ze jeszcze nie zorganizowało jakiegoś szafotu na Placu Defilad. W innych krajach mogliby mieć mniej szczęścia. 
   Co mają do powiedzenia Komorowski i jego apologeci? Nic nowego. Z tym samym mieliśmy do czynienia w poprzednich kampaniach, oraz podczas rządów koalicji PO-PSL. A to, że będą przymusowe msze święte, że wszystkich pozamykają w więzieniach, ze moherowe patrole wprowadzą godzinę policyjną. Nic nowego. Gdy coś poszło nie tak w kraju, w ostatnich latach, zawsze zwalano winę - nie wiedzieć czemu - na opozycję. Tak, jakby to ona rządziła krajem. Okres rządów PiS też przedstawiany jest jak jakaś kompletna katastrofa. Prezydentura Kaczyńskiego - to też według establishmentu - pasmo klęsk. A jak było naprawdę? Rząd Kaczyńskiego zlikwidował podatek od spadków i darowizn, zmniejszył podatek dochodowy od osób fizycznych, obniżył o 50 % składkę rentową. Wywalczył w Brukseli 67,3 mld euro - dzięki czemu zmodernizowano za czasów rządów PO-PSL sporą część kraju. Zastosował realną politykę prorodzinną (odpisy od podatku na każde dziecko, "becikowe", wydłużył urlopy macierzyńskie, dofinansował dożywianie dzieci niebagatelną kwotą 500 mln złotych. Wyszedł z koncepcją zapewnienia Polsce bezpieczeństwa energetycznego, co w dobie obecnych i bardzo napiętych stosunków z Rosją, było bardzo dalekowzrocznym posunięciem. Stworzył warunki do większej konkurencyjności telekomów w Polsce, co przełożyło się na znaczny spadek cennika usług. Powołano do życia CBA, co w kraju takim jak nasz, gdzie zazwyczaj załatwiało się wszystkie sprawy łapówką, było potrzebne jak płucom tlen. Wzrosły nakłady na służbę zdrowia, podwyższono aż o ponad 25 % pensje temu sektorowi - rzecz niebywała w III RP (zahamowało to w pewnym stopniu odpływ lekarzy i kadry pielęgniarskiej za granicę). Wprowadzono sądy 24-godzinne, z pewnością każdy, kto prowadził swoją sprawę przez kilka-kilkanaście lat to doceni (niestety PO po dojściu do władzy storpedowała tę inicjatywę). Zapoczątkowano restrukturyzację polskiej armii. Przestępczość kryminalna spadła o niemal jedną piątą. Zlikwidowano WSI, czyli forpocztę radzieckiej / rosyjskiej GRU. Czy to mało? Takie są fakty. Prezydent Kaczyński z kolei umacniał pozycję Polski na arenie międzynarodowej, prowadził odważną politykę w jagiellońskim stylu. W ogólnym rozliczeniu jego kadencja przyniosła więcej plusów, niż minusów. Naprawdę, nie ma racjonalnych powodów, by obawiać się opozycji. Siedział ktoś z was za rządów PiS? Kaczyński wytknął komuś z was język, albo podstawił nogę?
   Nikt nie zapędzi nikogo pod ołtarz, nikt nie każe się spowiadać, nikt nie skaże - tak jak za rządów PO skazano krytyków Baumana - za inne poglądy. Nie dajcie się zwariować szytym grubymi nićmi manipulacjom. Wybór Komorowskiego to legitymizacja bandyckiego sposobu rządzenia krajem, przyzwolenia na afery, na butę i arogancję władzy i zgoda na polityczną hejteradę. Dlatego, w mojej ocenie, należy dać obecnemu rezydentowi Pałacu Namiestnikowskiego czerwoną kartkę. Dość tego cynicznego bełkotu. Nie ma zgody na brak zgody, panie gajowy!

piątek, 15 maja 2015

Dorżnąć watahy?

   Nie ma dnia, by Bronisław I Szalony nie popisał się kolejnymi błazeństwami. Pod tym względem zaczął przebijać już cały establishment razem wzięty. Obywatele naszego nieszczęśliwego kraju odkryli nowe źródło rozrywki i w ostatnich tygodniach zaczęli odpalać internet głównie w jednym celu: relacji z kampanii urzędującego prezydenta. Śmiechu co niemiara. Najpopularniejszym antydepresantem w Polsce stały się wypowiedzi i zachowanie Komorowskiego. A że Polacy są bezwzględni, zwłaszcza w internecie, to posypały się tysiące memów, setki artykułów, prześmiewcze videoclipy, a nawet kawały. Prezydent stał się synonimem narodowej cebuli, a właściwie zastąpił ją.  Anglicy mają swego Jasia Fasolę, a my Bronka Cebulę. Postać najwyższego urzędnika pod żyrandolem stała się obiektem drwin, niewybrednych epitetów i komentarzy. No cóż, koń jaki jest, każdy widzi. Każdy, z wyjątkiem samego zainteresowanego. To musi być w zasadzie kłopotliwe dla niego: puszczać mimo uszu te wszystkie żarty i nie zauważać wytykania palcami. No chyba, że naprawdę tego nie zauważa i wierzy w swój mit, wypichcony przez spin doktorów i partyjnych apologetów. Tym gorzej wtedy.
   Co do spin doktorów, to poważny kandydat wywaliłby ich pewnie na zbity pysk ze swego otoczenia po dwóch pierwszych wtopach. W zasadzie ci pijarowcy dokonali już zawodowego seppuku; po tak haniebnym prowadzeniu kampanii nie zatrudni ich nawet jako naganiaczy pani Basia z targu w Wąchocku. Pytanie tylko, dlaczego sam Komorowski godzi się na ten swoisty mortal combat? Zresztą nie dość, że cała ta kampania praktycznie zatopiła Gajowego to jeszcze ukatrupiła partię, z której się wywodzi. PO? Pozostaje teraz jedynie... "dorżnąć watahy"! Tak, los bywa złośliwy i słynna już kwestia Sikorskiego powraca niczym bumerang; tym razem w odniesieniu do rządzącego gangu. Prezydent w ciągu kilku miesięcy zjechał z 70 % poparcia na niemal samo dno, a partia straciła kilkanaście procent w ciągu tygodnia. Być może coś było na rzeczy ze słynnym proroctwem Michnika, że reelekcja może być zagrożona tylko przez przejechanie przez Bredzisława po pijaku ciężarnej zakonnicy na pasach... Może warto zgłosić tę sprawę organom ścigania, niech szukają nieszczęsnej! Może zakopano ją w pałacowym ogródku? 
   Tak czy inaczej, dla rodaków wszystko to przypomina sen. Jednym - koszmar, innym - wręcz przeciwnie. Niektórzy obserwatorzy już zaczęli nazywać rozwój sytuacji w Polsce cudem. Hmmm, może to ten z pakietu cudów zapowiadanego przez Tuska - wówczas chwała mu za dobrą wróżbę. Pozostaje też możliwość, że coś w końcu w apatycznym do tej pory Narodzie pękło. I to w sumie jest dość uzasadnione przypuszczenie, bo ileż można znosić arogancję władzy? A ta jest kompletnie zszokowana rzeczywistością. Jeden zły ruch prowadzi do następnego, jeszcze gorszego. W zasadzie nie wiadomo co zrobić z tym fantem, jak ruszyć tę kampanię na odpowiednie tory. Nawet naprędce kręcona przez Pałac Namiestnikowski kiełbasa wyborcza zdaje się działać przeciw Komorowskiemu. A żenujące próby pozyskania elektoratu Kukiza budzą jedynie wstręt i salwy śmiechu.
   Utożsamianie się z wciąż urzędującym prezydentem grozi towarzyskim ostracyzmem, dlatego lepiej tego na mieście nie okazywać. Można zostać wyśmianym i odtrąconym, a nawet uznanym za głupka. W knajpie lepiej też cicho siedzieć , bo jeszcze barman powie, że wystarczy już tego picia na dziś, a wykidajło po mordzie jeszcze da. Lepiej nie obnosić się z sympatiami dla PO. Platforma jest już passe. Tylko patrzeć, jak pierwsze szczury zaczną uciekać z tonącego statku. No cóż, były premier dał dyla w zasadzie jako pierwszy. Zastanawiające, ze nagle - jak diabeł z pudełka - wyskoczył nowy "polityczny nowotwór" w sondażach. Sprawa jest tak świeża, że nawet nie zdołali nazwać tej formacji i funkcjonuje pod roboczą nazwą "Balcerowicz". Niesamowite, ale ma już podobno ponad 10 % poparcia. Jak na coś, co jeszcze nawet nie zaistniało, szokująco dużo, prawda? Nie zapominajmy jednak, że sondażownie są powołane głównie do tego, by robić ludzi w konia, a w tym przypadku ewidentnie widać, że coś tu nie halo. No bo kto z respondentów oddałby głos na coś, o czym nawet nie wie? Oczywisty to sygnał, że kończy się pewna epoka w polskiej polityce.
   Wracając do samej kampanii, pozostał jeszcze tydzień. Czas nadziei dla rzesz rodaków; nadziei na nowe powody do śmiechu. Gdyby żył Bareja, już pewnie tworzyłby scenariusz do serialu, który przewyższyłby popularnością "Alternatywy 4" i "Zmienników". Rodzimi kabareciarze prawdopodobnie jednak przykleją się w te dni do ekranów komputerów i tv, by spijać z tej krynicy głupoty. Prawdziwy dreszczyk emocji czeka wyborców podczas telewizyjnej debaty; wszyscy obiecują sobie wiele radochy po wywodach Bredzisława. Kto wie, może będzie to tak kasowy spektakl, że producenci telewizyjni z TVN zaproponują - wkrótce bezrobotnemu prezydentowi - jakiś specjalny talk show? Na miejscu Wojewódzkiego rozglądałbym się już za nowym pracodawcą; tej konkurencji może nie wytrzymać.
   Nie zapominajmy jednak, że nowy prezydent sam się nie wybierze i 24 maja trzeba będzie udać się do tej urny, by dać czerwona kartkę Komorowi. Ostrzegam też przed bałamutnym przeświadczeniem, że skoro gajowy zrobił z siebie już takiego durnia, to nic nie jest w stanie go utrzymać w Pałacu Namiestnikowskim. Nie wypada zaniechać w takiej sytuacji wzięcia udziału w wyborach, bo byłoby naprawdę komicznie - gdyby z powodu tego zaniechania utrzymał się na stołku. Pełna mobilizacja zatem, nie chcemy chyba mieć prezydenta, z którego drą kapcia nawet przedszkolaki? A zatem, w przyszłą niedzielę, dorżnijmy te watahy...