niedziela, 31 maja 2015

Polityczny rebranding

   Platforma Obywatelska przeżyła się jak... przeżytek. Parafraza kwestii z "Pulp Fiction" doskonale pasuje do opisu politycznej rzeczywistości w Polsce, wiosną 2015 roku. Grupa trzymająca salon i władzę z wolna podnosi się z desek. Prawy sierpowy zaaplikowany tydzień temu establishmentowi przez Naród skutkował knockdownem. Oszołomienie jeszcze jednak daje znak o sobie, co można wysnuć z nerwowych ruchów w piekiełku "warszawki". Jeszcze notable jedynie słusznej partii próbują rzeźbić w gównie, robią dobrą minę do złej gry. Ale widać jak na dłoni, że to już agonia. Nawet jak dojdą do jakichś słusznych konkluzji, to przecież wiadomo, że tuż przed śmiercią stan pacjenta poprawia się. 
   Idzie nowe zza horyzontu. Właściwie to zza winkla i nie nowe, a stare i już odstawione przez naród na boczny tor. Widmo Balcerowicza znowu zaczyna krążyć po Polsce. Lans w mediach głównego ścieku już trwa. Skompromitowani padlinożercy dziennikarscy zapowiadają powrót Mesjasza. Oczywiście jest to mesjasz na miarę obciachowego salonu i gwiazda co najwyżej lokalna. Umożliwienie zachodnim korporacjom udanej kolonizacji gospodarczej Polski to nie był żaden cud i geniuszu nie wymagał. Sprzedawać to i przekupa na ryneczku potrafi. Kombinowanie na krótką metę - jaką jest wyzbywanie się za bezcen całych gałęzi przemysłu i etatystyczna polityka zaowocowały niemal zupełnym wydrenowaniem kraju. Pieniążki głównie poprzewalano w rozlicznych aferach, a to co zostało, zasilało niewydolny system redystrybucji. Co odziedziczyliśmy po czasach Balcerowicza? Pusty skarbiec. W dodatku zastawiony w lombardzie, bo dług publiczny daje do myślenia.
   Nie ma więc co bić pokłonów przed pezetpeerowskim ekonomistą. Nobla mu nie wróżę. Dziwić mogą zatem pełne estymy dla profesora wywiady i rozpuszczanie po mediach newsów, jakoby to najznamienitszy tytan światowej ekonomii miał nagle Polskę uczynić nowoczesną. Nowoczesna.pl to formacja szyta naprędce przez potężne kartele bankowe i złodziejskie, światowe korporacje. Wiele już do spieniężenia nie pozostało, ale jeszcze warto oskrobać koryto z resztek i wypucować do czysta. No i potem sprzedać jeszcze koryto. Jeszcze jest kilkanaście milionów rąk do pracy, które wykorzystać można płacąc im głodowe 6 zł za godzinę, kazać tyrać po pół doby aż do 70 roku życia. Potem, jak już zamęczy się społeczeństwo,  rozmontuje się całą dekorację w postaci lasów, plaż, morza, bagien i umknie w głąb Unii. A na miejscu zainstaluje się tabuny murzynów, które będą montować bryczki dla szejków i rozlewać oranżadę do butelek. Taki jest plan na następne dziesięciolecia.
   Już w zeszłym roku Balcerowicz działając w FOR ogłosił założenia nowego planu: świadczenia przedemerytalne zostaną ograniczone lub zlikwidowane, wiek emerytalny znów wydłużony, przywileje emerytalne górników, prokuratorów i sędziów znikną, ulgi podatkowe zostaną wyeliminowane i w górę pójdzie składka zdrowotna. Oczywiście to kolejne krótkowzroczne rozwiązanie. Takie podleczanie obłożnie chorego pacjenta, zamiast całkowitego wyleczenia. Bieńkowska z Tuskiem i inne stwory zamieszkujące mityczną "Zieloną Wyspę" będą się oczywiście cieszyć. Może nawet posypią się kolejne doktoraty honoris causa, w tym w Korei Północnej i na Kubie. Ale nie ma się co łudzić. To i tak w końcu wszystko się rozsypie, bo tak kończą piramidy finansowe. Do tego prowadzi keynesizm. A zatem, gdy zechcecie głosować na jesieni na tak niezwykle "nowoczesną" ekipę, zastanówcie się najpierw dwa razy. A jak już oddacie głos na Unię Demokratyczną / Unię Wolności / Kongres Liberalno-Demokratyczny i Platformę Obywatelską w nowej odsłonie - nie utyskujcie na swój chujowy żywot w Mordorze na Domaniewskiej. A nawet jak wam całkiem nieźle się wiedzie, nie znaczy to, że wasze dzieci z in vitro będą miały w przyszłości kolorowo.

sobota, 30 maja 2015

Korwinizm a sprawa polska

   Jakim jest weteran krajowej polityki - Janusz Korwin-Mikke - każdy widzi. Choć widzi to głównie przez pryzmat mediów głównego ścieku. Przez wszystkie lata działalności JKM zdążono dorobić mu kopyta, siedem głów, a na każdej z nich rogi. Inna sprawa, że sam dopomógł wykreowaniu go na takiego smoka wawelskiego, którym można straszyć dzieci gdy zbyt mocno rozrabiają. Zasłynął już, że zawsze palnie coś w najmniej odpowiednim momencie. Język ma ostry niczym perski handżar. Do powiedzenia ma dużo, choć dziennikarze biegli w zarządzaniu wizerunkiem swych interlokutorów, zwykli pytać go najczęściej o sprawy drugorzędne dla Polski. 
   A szkoda. Bo jako propagator wolnościowych idei wywarł naprawdę spory wpływ na świadomość rodaków. Niestrudzony szermierz w walce z wszechmocnym socjalizmem, piewca prawdziwego kapitalizmu w jego najczystszej formie, zagorzały wróg nadmiernej fiskalizacji i etatyzmu, a przy tym jeszcze monarchista. To ostatnie akurat takie wyjątkowo niszowe i głównie trafia do wariatów mojego pokroju. Ale pozostałe tematy jak najbardziej ważkie. Błyskotliwy felietonista, a przy tym - prywatnie - fantastyczny człowiek, o czym piszący te słowa miał przekonać się niegdyś współorganizując spotkania z nim. Naprawdę fajnie byłoby, gdyby kiedyś udało wdrożyć się koncepcje gospodarcze JKM w życie. Potrzeba jednak realnej władzy. A nie jestem do końca przekonany, czy Korwin tej władzy chce.
   Unia Polityki Realnej miała swoje pięć minut w Sejmie na początku ostatniej dekady XX wieku. Sejm jednak szybko rozgoniono na cztery wiatry, wprowadzono ordynację wyborczą gwarantującą status quo "magdalenkowcom". JKM i jego partia zostali wyautowani, a szans na powrót w sejmowe ławy wielkich nie było, bo nasz wódz co i rusz sprytnie podpuszczany przez hodowanych przez system dziennikarzy popisywał się semantycznym seppuku. Startował w kolejnych wyborach, trudno już nawet zliczyć w ilu? Nie poddawał się, uparcie kontynuował swą antysocjalistyczną krucjatę. Niestety, słupki poparcia nigdy nie sprzyjały Korwinowi, choć na wiecach poparcia bywało ludnie. W internecie - jak zwykle - brylował we wszelkich sondach popularności, a po wyborach brutalna rzeczywistość mocno weryfikowała nadzieje na solidny wynik. Można oczywiście spierać się co do przyczyn tych niezbyt okazałych efektów i podnosić jako argumenty brudne mechanizmy inżynierii społecznej bez żenady stosowane przez establishment, ale jak pokazuje choćby fenomen Kukiza w ostatnich miesiącach, istnieje całkiem realna możliwość sukcesu. Nawet dla takich ekscentrycznych cokolwiek person jak JKM. Charyzmę gość ma jak mało kto, a nawet jest wręcz wielbiony w różnych kręgach. Pochylmy się nad słynnymi "kucami Krula", których nigdy nie brakowało. Fan-club wśród wszelkiej maści gimnazjalistów i licealistów ma tak okazały i to od lat, że każdy czynny polityk może tylko o tym marzyć. Kolejne pokolenia młodzian jednak podorastały, odebrały dowody osobiste zyskując prawo do głosowania i... No i gdzieś to poparcie się rozmyło. A według wszelkich prawideł statystycznych powinien przez te dwadzieścia kilka lat wyhodować sobie całkiem spory elektorat. Gdzie są ci ludzie? Pochowali się w szafach, powyjeżdżali na Madagaskar czy po prostu rozczarowali się? Raczej optowałbym za tą ostatnią możliwością. te wszystkie "hitleryzmy", "pedofilie" i "strzelania do górników" - wyłuskiwane z wywiadów w mediach - jednak przeniknęły głęboko do świadomości wyborców, zniechęcając do osoby charyzmatycznego prezesa.
   Szkoda, bo z obozu kultowego UPR wyszło wielu porządnych ludzi. Kilku nawet wystartowało w ostatnich wyborach prezydenckich. Ten cały obóz anty-systemowy nie wziął się znikąd. Kukiz stał się dla tych wszystkich zniechęconych takim "nowym, lepszym Korwinem". Wszystko to się rozpruło przez te minione ćwierćwiecze na bardzo drobne kawałki. JKM stał się ojcem chrzestnym tego "rozbicia dzielnicowego" po tej prawdziwej, prawej stronie sceny politycznej. Działalność wiadomych służb też oczywiście osłabiła ten sektor, tajemnicą poliszynela jest, że te rejony partyjne skolonizowała i zinfiltrowała agentura w znacznym stopniu. Anty-systemowi watażkowie są na siebie szczuci niczym wściekłe psy i wszystko to wygląda, tak jak wygląda. Nieufność i paranoja po tej stronie są zjawiskami powszechnymi.
   Istnieje jednak potrzeba, a nawet presja społeczna, by panowie dogadali się między sobą i poszli razem pod jednym sztandarem. Ileż można bowiem uprawiać politykę kanapową? To naprawdę nie jest zbyt poważne, jeśli chce się zrobić coś dobrego dla kraju. Ja wszystko rozumiem, nawet motto JKM, zapożyczone od Bismarcka, że "polityka to sztuka unikania kompromisów". Kompromis jednak jest potrzebny w obecnych warunkach i nic nie zadziała na korzyść obozu anty-systemowego w przypadku jego braku. Może zatem charyzmatyczny rokendrolowiec przejmie prym w całej tej menażerii dziwaków (jak pokazują ją media głównego ścieku) i spróbuje zjednoczyć cały obóz. Wystarczy określić kilka celów, najważniejszych dla całej koalicji i konsekwentnie dążyć do ich osiągnięcia. Korwin, moim zdaniem, też powinien zasilić tę koalicję, ale niekoniecznie już jako centralna postać. Tu odwołuję się do zdrowego rozsądku, który JKM przecież konsekwentnie promuje od lat. A Kukiz? No cóż, niech nie robi fochów jak zgnuśniały celebryta, tylko spojrzy na to z szerszej perspektywy. Dla dobra tego kraju. Bo jak to się nie uda tym razem, to chyba wszelkie nadzieje zostaną pogrzebane, na wieki. W tym i moje, a za granicę odpłynie ostatni statek zawiedzionych III RP.

piątek, 29 maja 2015

Moralność celebrytów

   Obejrzałem ostatnio, zupełnie przypadkiem, fragment jakiegoś telewizyjnego show poświęconego skakaniu na mordę z wysokości. Nie jest to może zbyt mądre zajęcie, zwłaszcza jak robi to się dla poklasku medialnego. Ale jak już postanowiło się zostać celebrytą, trzeba grzęznąć w tym gównie cały czas bo inaczej schodzi się na dalszy plan, albo wręcz z niego spada bezpowrotnie. Jak z tej trampoliny. Młode wilczki hodowane w innych widowiskach już tylko czekają by zająć miejsce tych opatrzonych. Widz szybko się nudzi. Tak wygląda życie "pod ścianką".
   Celebryci to warstwa społeczna. Po raz pierwszy w historii te warstwy generują media. Wcześniej wyznacznikiem przynależności do którejś z klas była zasobność portfela lub ilość oleju w głowie. Teraz olej wykorzystuje się do polerowania cycków i torsów, by dobrze wypaść przed kamerą. Jest to jakiś sposób na życie, choć bardzo obciachowy w gruncie rzeczy. Celebrytą może zostać każdy, kto zdążył zaistnieć w jakikolwiek sposób przed obiektywem. Najlepiej by miał ładną buźkę, albo trochę mięsa pod skórą, które mógłby prężyć z durnym uśmieszkiem. 
   No trudno, co zrobić? Takie czasy i nic nie poradzimy na nowe; możemy tylko szydzić i sarkać na kompletne skurwienie pop-kultury. Najgorzej jednak jak te wszystkie Karolaki, Salety i inne Kubusie mówią nam co mamy robić. Pojawia się pytanie, dlaczego mają nam tak dużo do powiedzenia i kto podstawia im mikrofon? Czemu usiłują wpływać na nasze sympatie polityczne, sposób spędzania czasu lub metody odżywiania się? No cóż, wszystko to tylko środki wykorzystywane przez współczesną inżynierię społeczną. Wielki Brat ma tysiąc atrakcyjnych twarzy i przemawia ich ustami. Jak wywrzeć presję na opinię publiczną? To proste. Trzeba wykorzystać celebrytów.
   I później mamy takie klopsy, jak wygadujący bzdety Komorowski u Wojewódzkiego. Udawany zachwyt nad człowiekiem spod żyrandola, gadka o maryśce, śmichy-chichy. Dość, że tym razem nie zabawili się wkładaniem flagi państwowej w gówno. Choć prawdopodobne, że gdy Platforma nie wytrzyma do jesieni i sukcesję po niej przejmie "projekt Balcerowicz", ten sam Kubuś wetknie w kał chorągiewkę z napisem PO. Cokolwiek Wielki Brat rozkaże. Tak samo Karolak, kiepski aktor grywający w głupawych serialach na zmianę z reklamami telekomu. Zaproszą, postawią siano na klimę w teatrze, to trzeba odwdzięczyć się. I przy okazji oburzyć się na wpisy troll-konta na Twitterze. I Saleta też chętnie wyśmieje w studiu tv i na konwencji wyborczej rodaków mających inne zdanie. W boksie nie osiągnął zbyt wiele, ale odnalazł się przy ściance. Gdyby nie celebryckie wygłupy, pewnie nikt by o nim nie pamiętał i skończyłby jako kolejny pokonany przez życie sportowiec.
   I tak zachowują się bodaj wszyscy medialni gwiazdorzy. Wystawiają swoje tyłki pod fleszami, jak kurtyzany pod latarnią. Kto da więcej, kto da lepiej? Kto bardziej ubabra się i zeszmaci? Mentalne dziadostwo. To naprawdę nie są ludzie, którzy powinni być słuchani. To nie jest żadna elita, na miarę choćby dawnej szlachty. Warto przytoczyć w tym miejscu dobrze znaną, łacińską maksymę... O tempora, o mores! Dziwki mówią jak żyć...

środa, 27 maja 2015

Murzyn w twoim domu

   Co zrobiłbyś, gdyby burmistrz twojego miasta zdecydował, że wysyła ci do domu kilku murzynów? W dodatku nakazał ich żywić, ubierać, oraz zrobić w kuchni meczet. Wydaję mi się, że nie byłbyś zadowolony. No bo z jakiej racji, prawda? Sam ledwo wiążesz koniec z końcem, zastanawiasz się co dać jeść dzieciom, a jakiś skurczybyk dokłada ci jeszcze kolejnych obowiązków. Co więcej, jeśli dasz wyraz swojemu niezadowoleniu, to jeszcze grozić będzie i piętnować, żeś ostatnia świnia i menda. No to, pytam, jak takiemu nie dać w takiej sytuacji po mordzie?
   I tak właśnie zachowuje się Komisja Europejska, która mając kompletnie w nosie naszą suwerenność, zdecydowała, że w ciągu dwóch lat wyślą do nas 2659 uchodźców. Dodatkowo pojawia się też koncepcja, by przerzucić na nasze barki ciężar utrzymania 962 Syryjczyków z obozów poza UE. Nam, którzy nie należymy do majętnych nacji. Sami często wyjeżdżamy - za pracą - do zamożniejszych krajów. Podkreślam jednak to "za pracą". Z czego ich utrzymać? 3500 ludzi to populacja małego miasteczka.
   Być może to konsekwencja - delikatnie mówiąc - nieroztropności przedstawicieli Polski w KE? Skoro Bieńkowska jeszcze na ministerialnej pensji nabija się z apanaży przeciętnego Wiśniewskiego, świadczy to o tym, że jest oderwana od polskich realiów. Co powiedzieć o Tusku, który pierdzi w siedzenia luksusowych limuzyn i foteli za pół bańki ojro rocznie? Jedynym jego zmartwieniem może być jaki krawat dobrać do garnituru za dziesięć kawałków, ewentualnie zaduma nad winem proponowanym przez sommeliera. Kogo reprezentują ci ludzie? Bo na pewno nie nas. Prędzej żelazną Angelę, co zresztą nie powinno dziwić. Ostatnie osiem lat rządów PO przyzwyczaiło nas do tego, ze życzenie płynące z Berlina jest dla nas rozkazem. Typowy układ: pan każe, sługa musi. Protekcja niemieckiej kanclerz wyniosła na miękkie sofy Brukseli, a teraz trzeba odwdzięczyć się. Poza tym przecież jesteśmy "anomalią" dla pani Kirshenblatt-Gimblett, dyrektorki programowej Muzeum Historii Żydów Polskich, z uwagi na brak licznych mniejszości narodowych. A zatem nowocześni platformersi postanowili za nas uchylić nieba murzynom. Stać nas...
   Środki na utrzymanie zabierzemy rodakom w podatkach, zbudujemy ośrodki, jakoś to będzie. Szkoda, że emeryci muszą żebrać na leki, a tysiącom ubogich polskich rodzin odbiera się dzieci z powodu tej nędzy. Na to pieniędzy akurat brak. Tak samo jak na dziesiątki tysięcy krajan na wschodzie pragnących wrócić do swej ojczyzny. Nie stać nas na repatriantów uciekających przed wojną w Ukrainie. Naszych braci w krwi, którzy nie mieliby problemów ze zasymilowaniem z resztą narodu. Z tymi uchodźcami - co bardzo prawdopodobne - nie będzie tak samo. To zupełnie inna kultura.
   Tak jak już zdarzyło się w niemal każdej części Europy, zwłaszcza tej zachodniej i północnej. Afrykańczycy przeprowadzili prawdziwy desant na kraje bogatej Europy. I nadal to robią. I żyją potem w tych swoich gettach wypinając tyłki kilka razy dziennie na zawołanie muezzina. Strach później przejść przez niektóre ulice, albo dzielnice Paryża, Marsylii, Amsterdamu, czy Stockholmu. Strach nawet wejść do metra, bo jeszcze jakiś z nich wysadzi się w powietrze krzycząc "Allahu Akbar"! To są zupełnie obcy ludzie, nacje inwazyjne. W ten sposób upada nasz kontynent, nasza zachodnia cywilizacja. Trzeba zaprotestować wobec takiej polityki. Naszą stolicą póki co jest Warszawa, a nie Bruksela i nie musimy się godzić na polecenia stamtąd płynące. A jak już, to należałoby zapytać społeczeństwo, czy zgadzają się przyjąć gości. 
   To jest tylko forpoczta uchodźców. Jeśli przyjmiemy nich, przyjdą następni, nawet dziesięć razy więcej. W pewnym momencie okaże się, że nazwisko Wiśniewski okaże się bardzo zabawnym dla czarnych policjantów, legitymujących naszego bezrobotnego. Gdy da się palec, zazwyczaj traci się całą rękę - tak mówi stare i mądre przysłowie. To jest bardzo ważny problem i powinniśmy go przedyskutować w tej chwili. Związki partnerskie i in vitro zostawmy na inną okazję, bo to jest akurat sprawa priorytetowa. To JUŻ się dzieje. Poza tym to dobry moment by zadać pytanie w jakim stopniu jesteśmy jeszcze gospodarzami we własnym domu, w Polsce, skoro KE panoszy się tu bardziej niż muchy w kiblu gdzieś na Czarnym Lądzie.

"Człowiek Roku"

    "GWiazda Śmierci" nie odpuszcza i postanawia brnąć jeszcze bardziej w bagno, które to urządziła w Salonie III RP. Największa gadzinówka w kraju jakiś czas temu obwieściła, że wyliże tyłek prezydenta przyznając mu zaszczytną nagrodę "Człowieka Roku". Nie byłoby może w tym nic zaskakującego  zważywszy, że lwią część dochodów dziennika stanowią opłaty za rządowe reklamy. Nie wypada nie odwdzięczyć się za te ciężkie miliony, których przeciętny zjadacz chleba nie jest w stanie sobie wyobrazić nawet jako kumulację w Lotto. Tak więc lekkim faux pas był tylko planowany termin jej przyznania, wyznaczony na 15 maja bieżącego roku. Jako, że idealnie wpasowywał się ten termin w kampanię wyborczą Bula, to i podniosły się głosy oburzenia. Oburzenie prawicy można jeszcze byłoby jakoś znieść i wykorzystać, ale że zwykli ludzie zwrócili uwagę na tę szytą grubymi nićmi pomoc płynącą od "bezstronnych dziennikarzy"; ceremonię zatem zaniechano i przełożono na inny termin. Nie wiadomo właściwie, czy optował za tym bardziej sztab Komorowskiego, czy raczej próbowano dbać o podupadający mocno wizerunek gazety.
   Bredzisław kontynuował zatem kampanię bez statuetki, ale sama Wyborcza nie wytrzymała napięcia i pod jej koniec zdecydowanie zajęła miejsce pod latarnią Pałacu Namiestnikowskiego. Straszenie Kaczystanem i przymusowymi pacierzami o świcie, a także innymi bajkami dla średnio rozwiniętych intelektualnie kalarep i porów nie przyniosło spodziewanego skutku - "Człowiek Roku" przegrał z kretesem. Największym "osiągnięciem" urzędującego strażnika żyrandola stał się bezprecedensowy zjazd zaufania społecznego oraz poparcia o kilkadziesiąt procent. Błazenada Borata trwała 24 godziny na dobę, dzień w dzień. Kompromitacja goniła kompromitację. Nie ma sensu już nawet wspominać tych wszystkich potknięć, bo nie godzi kopać się leżącego. Wystarczy napisać, że jaki był ten "Miś na skalę naszych możliwości", doskonale widzieliśmy.
   Duda wziął szturmem Krakowskie Przedmieście, a wierchuszka PO zaczęła radzić co z tym fantem zrobić. Jak odnieść się do tej klęski. Oczywiście umyto ręce i odtrąbiono w mediach, że to nie ich zmartwienie i skąd on się wziął? Nikt go nie zna, a w ogóle żadnego Bula nie było nigdy i nie będzie. Zupełnie jak tych mężczyzn w kultowej "Seksmisji". Odrzucono ten gorący kartofel z ręki, gdyż zorientowano się, że zapach porażki zalatujący z Pałacu rychło może pozbawić ich jakichkolwiek słupków w sondażach. I jak wtedy utrzymać władzę? Jak konkurować w jesiennych wyborach z zwycięskimi kaczystami i Kukizem? No ciężka sprawa.
   Gorący kartofel przekazano "GWieździe Śmierci", niech on martwi się co dalej. Wszak wypadałoby wręczyć w końcu tę statuetkę. Zwłaszcza, że zapowiedziano już nawet laudację towarzysza Tuska w intencji Komorowskiego. No cóż, autorytety (a)moralne znalazły się w kropce.  Jak tu teraz wyjść z twarzą i nie zawieść tej ręki, która karmiła przez lata? Jak zjeść ciastko i mieć ciastko? Oto do czego właśnie prowadzi to niemoralne szlajanie się na pograniczu władzy i mediów. A przecież mentor tej elity, pan Bartoszewski, radził by być przyzwoitym. Trzeba było go posłuchać, a nie instrumentalnie wykorzystywać tylko tę wypowiedź do ustawiania opozycji.
   No i jak to teraz będzie wyglądać? "Jak gówno w lesie!" - słowa Anioła z serialu Barei doskonale puentują tę sytuację. Wyborcza pogrąży się bardziej, bo nagrodzi tak naprawdę marność i lipę. Narazi się na nowe szyderstwa i straci kolejnych czytelników. Nie mówiąc już o zaufaniu społecznym, bo te już dawno temu utraciła (nie licząc najdurniejszych lemingów). Tabloidy mają już większy szacunek u czytelnika, niż poważny niegdyś dziennik opiniotwórczy. Wkurzy nawet i rozbitą wewnętrznie Platformę - bo jak tu głosić nową jakość, gdy takie miny jak "Człowiek Roku" dla Komorowskiego podkładać im będzie teraz Michnik. Oj, musi teraz boleć głowa całkiem sporo osób. 
   Sam prestiż nagrody też mocno ucierpi, chociaż tak naprawdę - patrząc na listę laureatów - naprawdę wybitnych osobistości tam zbyt wiele nie ma. Lista ta jest nacechowana koniunkturalizmem politycznym i lizusostwem. Może zatem spróbować ucieczki do przodu i zmienić nazwę nagrody? Np na "Bronek Roku" i odtąd przydzielać ją największym niezgułom? To miałoby sens. I podreperowałoby znacznie wizerunek. czytelnikowi zostałby wysłany wyraźny sygnał, że i tu przyszły zmiany; że kolegium redakcyjne to ludzie z poczuciem humoru. Może warto już teraz zmienić front, bo na tę chwilę wszystko wskazuje na to, że jesienią nowo wybrany rząd - wyłoniony z opozycji - przymknie kurek z pieniędzmi i przestanie reklamować się w gazecie? Nie daj Bóg będzie to Kukiz, który nie daruje tych "gówniarzy"... Duma Bula zostanie miło połechtana, bo będzie miał nagrodę wywodzącą się od jego imienia. No i też najbardziej zatwardziali tropiciele służb specjalnych będą zadowoleni, gdyż nazwa statuetki potwierdzi ich przypuszczenia - no bo jak Bronek, to pewnie od brony. A jak brona, to ze WSI. I wszystko jasne.

wtorek, 26 maja 2015

Obóz anty-systemowy

   W demokracjach funkcjonuje takie powiedzenie, że kampania wyborcza (do następnych wyborów) zaczyna się dzień po wyborach. Jeśli dać wiarę tej myśli, pozostaje zadać bardzo ważne pytanie: co z "obozem anty-systemowym"? Platforma jest świeżo po burzy mózgów, w której najwyraźniej odcięto się od Komorowskiego, nakreślając jednocześnie plan "obrony Częstochowy", tzn konkretnie stanu posiadania na Wiejskiej. Strateg z Koszykowej też nie zasypuje gruszek w popiele i kontynuuje swoją partię szachów, zapoczątkowaną udanym gambitem z Dudą. 
   Gdzie w takim razie znajduje się Kukiz, upatrywany na mesjasza obozu kontestującego system? Pojawiły się co prawda jakieś pierwsze ruchy z jego strony, bardzo to jednak mgliste i nie wiele nam mówi o tym, co dalej. Założyć wydarzenie na fejsie, albo fanpejdź to może każdy. Potrzebne są konkrety i deklaracje, w dodatku jeszcze "na wczoraj"! Inaczej całe to przedsięwzięcie diabli wezmą, a tego chyba byśmy nie chcieli. Grzmieć to i ja mogę na swoim bardzo niszowym blogu i pożytek z tego będzie taki, ze jedni przyznają rację, a inni nie. Oczekiwać należy zatem konkretów. Deklaracji. I czytelnego programu wyborczego, który będzie jednocześnie paktem społecznym, a nie siatką-jednorazówką wypełnioną łykowatą kiełbasą wyborczą. Same JOWdłowanie nie wystarczy, gdy chce przejąć się instytucję dzierżącą realną władzę, czyli Parlament. 
   Wiemy już, że ma wyłonić się oddolnie ruch społeczny, nie mający nic wspólnego z partią. No dobra, ale jak np ja miałbym weń zaangażować się, jakie przesłanie ma nieść? Życie nauczyło mnie, by nie podpisywać żadnych umów bez uprzedniego przeczytania. To zazwyczaj źle się kończy, bo małym druczkiem zapisuje się warunki niewygodne. W tym przypadku jest to  podpisanie umowy in blanco. W takich przypadkach kończy się to z czasem niemiłą konstatacją, że firmuje się własnoręcznym podpisem zapisy zupełnie nieakceptowalne. Nie mam zamiaru wychodzić na frajera ekscytującego się jednym hashtagiem. Wszystko to na dzień dzisiejszy trąci jakąś horrendalną amatorszczyzną. A zatem, przy całej mojej wielkiej sympatii dla osoby Pawła Kukiza, żądam szczegółów. Tu naprawdę nie ma co zwlekać. Mainstreamowe partie z Sejmu już przystąpiły do konsumpcji wkurwionego elektoratu, z każdym dniem odgryzać będą coraz większe kąski. Polityka to dżungla, w której racja silniejszego jest lepsza. Tu nie ma miejsca na grzeczne dysputy na sofach. Trzeba będzie walczyć i to niekiedy brutalnie. Czasem trzeba podstawić nogę, innym razem zdzielić przeciwnika prawym sierpowym. I rzucić finalnie na deski.
   Platforma już zdecydowała się na ostrą retorykę i hejterskie metody. Dowiadujemy się tego z ust Bufetowej, która dziś w radiu wyznała: "myślę, że kampania na początku była zbyt powolna, mało polaryzująca, bo jednak trzeba było bardziej polaryzować". Dodajmy do tego spuszczenie ze smyczy wściekłego ogara Niesiołowskiego i ekspozycję Misia Kamińskiego w mediach podczas ostatnich dni kampanii Bula i wyłania nam się obraz działań , które podejmie w najbliższych miesiącach PO. Narracja ta będzie skierowana oczywiście głównie w stronę PiS, ale nie łudźmy się - na Kukiza też zostaną wylane hektolitry pomyj i szamba. Polityka miłości zaszła wraz ze Słońcem Peru. I to na długo wcześniej, nim dał dyla do Brukseli.
   PiS zechce z pewnością grać prezydentem-elektem, który zdążył już zaistnieć w świadomości rodaków jako uśmiechnięty, spokojny i opanowany Europejczyk z krwi i kości. W dodatku wykształcony, dobrze wysławiający się i młody. Idealny oręż do odbioru Kukizowi elektoratu. A najprawdopodobniej nim zostanie zaprzysiężony, objedzie całą Polskę wzdłuż i wszerz. To oznacza dziesiątki, jeśli nie setki spotkań z narodem, oddolnie, tak jak to widziałby nasz charyzmatyczny rockman. Duda będzie rozdawał kawę i drożdżówki, autografy na prawo i lewo, pozował do selfie. Po oficjalnym przejęciu żyrandola należy oczekiwać także dynamicznego początku rządów: kilka spektakularnych ustaw skierowanych do na Wiejską załatwi sprawę. Stanie się mężem opatrznościowym PiS, twarzą kampanii jesiennej. Kaczyński i reszta wierchuszki tej partii zajmą miejsce w dalszym szeregu. Pojawi się narracja nowej jakości i miłości, czyli to co cechowało PO 8 lat temu. Nastąpi nieoczekiwana zmiana miejsc. To ma sens. To zadziała. Wizerunek szaleńców z płomiennymi spojrzeniami, dzikich watah z kindżałami za pazuchą - tak pieczołowicie kreślony przez media głównego ścieku ostatnimi latami - zastąpi "partia młodych reformatorów", oczywiście "przeciwników systemu". W mediach pokazywać będą się nowe twarze, lub te mniej znane. Zamczysko PiS na Koszykowej odegra status oblężonej twierdzy, zresztą nie bez powodu. Lis, Michnik, Olejnik i inni przeprowadzać będą huraganowe ataki na największą siłę sejmowej opozycji. Rolę buldogów odegra oczywiście grono sympatyków w internecie, które bezlitośnie będzie punktować reżymowe hordy platfusów. Nowoczesna kampania hybrydowa z udziałem elektoratu sprawdziła się, nie ma więc sensu jej zmieniać. Można najwyżej ją lekko zmodyfikować. 
   Co zatem zrobi Kukiz? Na dzień dzisiejszy to tajemnica. Każdy dzień zwłoki to komunikat, że nie wie co dalej. To oczywiście działać będzie na niekorzyść i podważać wiarygodność. A do zagospodarowania jest ok 25 - 27 % głosów z pierwszej tury wyborów prezydenckich. Cały "obóz anty-systemowy, który mógłby stać się realną trzecią siłą i to idącą od razu po zwycięstwo. Ale stanie się to tylko wtedy, jeśli wszyscy anty-systemowcy pójdą razem, ramię w ramię. W innym wypadku skończy się to kolejnym zawodem milionów wyborców, którzy będą zmuszeni znowu wybierać między złem mniejszym, a większym. Albo po prostu zostaną w domu, wkurwieni jeszcze bardziej, bo tym razem mogło być naprawdę przepięknie. Nie ma sensu upierać się, kierować jakimiś osobistymi animozjami - które od zawsze są piętą achillesową polskiej sceny konserwatywnej oraz konserwatywno-liberalnej. I tak od dawna babramy się w tym samym gównie - "bandą czworga" dominującą na Wiejskiej. 
   W tej rozgrywce można zjednoczyć się i zwyciężyć, bądź wystartować osobno i dać zamieść się pod dywan. Paweł, do ciężkiej cholery! Jak masz jaja, to zbierz wszystkich do kupy w jednym miejscu i uderz pięścią w stół. "Pijemy, czy przyglądamy się na siebie?" - ta kwestia z "Misia" jak ulał pasuje do obecnej sytuacji. Naród oczekuje, byście usiedli do tego stołu, otworzyli tę flaszkę i ustalili czy chcecie wygrać. Tu trzeba woli zwycięstwa i męskich decyzji. Bo jak nie, to wpierdol! Siepacze systemu tylko czekają, by go spuścić. Teraz, albo nigdy! Wóz, albo przewóz!

poniedziałek, 25 maja 2015

Gambit Kaczyńskiego

   A zatem opada bitewny kurz, z całego kraju spływają ostateczne wyniki wyborów. Wiemy już, kto będzie nowym lokatorem Pałacu Namiestnikowskiego. Zwyciężył Andrzej Duda, o którym niedawno jeszcze nikt nie słyszał. Sam zastanawiałem się pod koniec zeszłego roku, kim u licha jest ten facet? Podobnie zresztą jak i inni obywatele kraju nad Wisłą, no może poza tymi najzagorzalszymi fanami polskiej sceny politycznej. Jeszcze rok temu oczekiwano przecież startu samego generalissimusa PiS, czyli Kaczyńskiego. Ale właśnie ten pan zupełnie zaskoczył wszystkich.
   Zagrał bardzo odważnie, va banque. Jarek nie jest takim zramolałym capem, jak mogłoby to się niektórym wydawać. To wyjątkowo sprytny szachista. W dodatku wyciągający wnioski ze swoich porażek. Stąd pomysł na wyciągnięcie kandydata z trzeciego garnituru PiS. Czym zupełnie zaskoczył swych adwersarzy. Kto wie, może w przyszłości uczyć będą adeptów politologii o "gambicie Kaczyńskiego"?
   Po pierwsze: uśpienie czujności obozu związanego z Pałacem. Komorowski i jego świta poczuli się na tyle pewnie, że Michnik z Lisem zaczęli publicznie dworować sobie z opozycji. Lis przekonywał o najnudniejszej kampanii, w której wiadomo, kto już wygrał. A pierwszy propagandysta Rzeczpospolitej i autorytet (a)moralny zarazem, w osobie Michnika, palnął nawet, że nie otrzyma reelekcji tylko w przypadku gdyby  „pijany przejechał na pasach zakonnicę w ciąży”. Należałoby dziś zapytać, gdzie leży pogrzebane ciało nieszczęsnej? Salon sobie żartował, zajadał ośmiorniczki i langusty, raczył dobrym winkiem - a wraże kaczystowskie watahy wyszykowały "Dudabus", nakreśliły zasady kampanii i ruszyły w teren. I zaczęły pokazywać wszędzie, gdzie się da uśmiechniętego i wykształconego gościa, unikającego agresywnej retoryki, spokojnego i merytorycznego. Mało tego, to jeszcze wyciągniętego z Parlamentu Europejskiego. Europejczyk, jak z kuriera wycięty - tak właśnie go przedstawiano. Tym samym, za jednym zamachem, Jarosław zagrał na nosie kojarzonej z brukselskimi salonami Platformie.
   Po drugie: wiek kandydata. Kolejna śmiała decyzja. Oto opozycja zaprezentowała zupełnie nową propozycję dla Polski. Młodzież, bardzo rozczarowana utrudnionym startem w dorosłe życie, ujrzała w Dudzie gościa, z którym mogła się identyfikować. Prędzej dogadać się z kimś tuż po czterdziestce, niż ze starym i skapcaniałym safandułą. Dynamiczny, błyskotliwy, łatwo nawiązujący kontakt z młodym elektoratem. Trudno byłoby tego oczekiwać po samym Kaczyńskim. W tej grupie z pewnością przegrałby z kretesem. Spin doktorzy gajowego próbowali co prawda nadrabiać głosy w tej grupie, ale w sposób dość obciachowy. Zdecydowano, że posadzi się Bredzisława na sofie obok Wojewódzkiego i nagle zacznie byc taki "joł" i w ogóle. Ale cóż - Kubuś jest przecież... 9 lat starszy od Dudy. Jest starym piernikiem po pięćdziesiątce, więc o czym tu mówić? W dodatku wśród młodzieży nie jest zbyt popularny, raczej wręcz przeciwnie.
   A skoro mowa o młodych wyborcach, warto jeszcze pochylić się nad "czynnikiem Kukiza". Tak po trzecie. Kto jak kto, ale Kaczyński doskonale wie jak konsumuje się przystawki. Kukiz wystartował jak rakieta. Charyzmy trudno mu odmówić, wszak większość życia spędził na scenie. Doskonale wie, jak trafić do młodego elektoratu. Sam jest takim "dużym chłopcem". Porwał młodzież bezkompromisową retoryką, anty-partyjniactwem i walką z systemem. I to wszyscy kupili. Uaktywnił politycznie cały sektor wyborców pogrążony dotąd w marazmie, kontestujący rzeczywistość w III RP. Poszli za swoim ziomem! Nawet jeśli nie zdają sobie sprawy z tego, czym są dokładnie JOW-y i jakie plusy i minusy za nimi stoją. To właśnie za sprawą Kukiza w mediach zaczęto mówić o "kandydatach antysystemowych", do których zaliczono wszystkich posługujących się prawicową narracją. I to właśnie głosy tej grupy przejął Duda, który kojarzył się jako alternatywa dla systemu, który uosabiał Komorowski. Spin doktorzy prezydenta nie mogli się w tym wszystkim połapać. Błądzili jak goryle we mgle. Kazali Bulowi zdjąć krawat i rozpiąć koszulę (bo tak nosił się Kukiz), zasugerowali, by zaczął obiecać te nieszczęsne JOWy (co spotkało się z powszechnymi drwinami z powodu radykalnej zmiany poglądów prezydenta w jeden wieczór). Duda w drugiej turze stał się adwokatem "anty-systemowego" obozu.
   Po czwarte: "pospolite ruszenie". Po raz pierwszy w Polsce mieliśmy do czynienia z kampanią hybrydową. Do oficjalnej linii, unikającej agresywnej retoryki, spontanicznie przyłączyli się zwykli ludzie. A że zwykli, to mieli szansę wypowiedzieć się głównie w internecie. Tak jak i piszący te słowa. I wszyscy wypowiedzieliśmy się. Tworząc prześmiewcze memy, filmiki, komentując kampanię znienawidzonego kandydata na blogach i w serwisach społecznościowych. Zadufani w sobie komorowszczycy zlekceważyli wyraźnie ten sektor. A w dzisiejszych czasach prosty mem znaczy wiele więcej niż mętne wywody moralnie podejrzanych typów z Wyborczej, czy łajdackie paszkwile reżimowych dziennikarzy. Oczywiście też próbowano zawalczyć o ten sektor, ale obserwując powielane z automatu wśród działaczy PO tweety i wpisy na fejsie, śmiech pusty jedynie ogarniał. To mogły kupić jedynie niezbyt rozgarnięte lemingi. To najwyraźniej Jarek też musiał przewidzieć; wystarczyło przyglądać się nastrojom społecznym i dać ludziom działać. To z kolei przywodzi na myśl kolejny czynnik.
   Po piąte: sam Komor. Kampania przejdzie chyba do historii, jako najbardziej spieprzona. Komor był największym wrogiem Komora. Jeden zły krok prowadził do drugiego, jeszcze gorszego. Z każdym dniem słupki poparcia zjeżdżały coraz niżej. Komor jaki jest - każdy ujrzał. Nie atakowano go z obozu związanego z Dudą. Pozwolono, by sam zaatakował. By zaczął posługiwać się tą samą retoryką, którą w każdych wyborach posługiwała się PO. Wychwycono i obnażono bez litości wszelkie absurdy tej kampanii. Wizyty na nieistniejących budowach, dowożoną na wiece klakę, zdemaskowano suflerów i prowokatorów związanych z PO i prezydentem... Hucpa i wiocha. Zdołały się też bardzo zdyskredytować przy tym media prowadząc swą "putinadę". To wszystko oburzyło rodaków. Zwłaszcza, że Duda traktował wszystko poważnie. Na spotkaniach z nim bywały tłumy. I nikt tym tłumom nie płacił za udział w kampanii. Misiu Kamiński okazał się dla sztabu Komorowskiego prawdziwym pocałunkiem śmierci. To on odpowiadał za kilka nieudanych kampanii PiS. Transfer jego do największego wroga okazał się dla partii Kaczyńskiego prawdziwym błogosławieństwem. Ale przecież Komor zawsze był Komorem. Kaczyński doskonale zdawał sobie sprawę, że kontrkandydat Dudy prędzej czy później sam się pogrąży. I lud w końcu zagłosował. W sporej części - przeciw prezydentowi.
   Nie to, żebym piał peany Kaczyńskiemu i kreślił jakieś laurki. Jestem też daleki od wieszania jego obrazka nad łóżkiem i pacierzy kierowanych ku niemu. Muszę przyznać jednak, że to wytrawny gracz. Potrafi przyczaić się w cieniu i rozegrać partię szachów tak, jak sobie pomyśli. Jest cierpliwy i czujny. Doskonale wie kiedy wyciągnąć jaką kartę. A teraz jest wyraźnie w grze i kto wie ile ma asów w rękawie przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi. Wcale nie zdziwiłbym się, gdyby wygrał i je. I to w cuglach. A zatem, panie Kukiz i reszto "anty-systemowców": nie lekceważcie wujka Jarosławia. Gdy będzie trzeba, zbliży się do was. Bo dobrze mieć przyjaciół blisko, ale wrogów jeszcze bliżej. Wyczeka i nie zawaha się by w odpowiednim momencie zadać cios łaski. Możecie albo przyłączyć się, albo ulec. Nie wierzę w rychły pogrzeb PiS. Co do PO - uważam, że cała ta konstrukcja może szybko runąć. SLD, PSL i TR są w stanie agonii. Kto teraz zacznie grać i na jakiej szachownicy - oto jest pytanie. I ciekawe jaką partię zacznie rozgrywać prezydent-elekt. Ten rok będzie jeszcze obfitował w mnóstwo ciekawych zdarzeń. Nie zapominajcie też o Evil Empire. Druga część "Star Wars" nosiła podtytuł "Empire Strikes Back".

piątek, 22 maja 2015

Mentalność niewolnika

   "Dobrze by było, gdyby Włodzimierz Cimoszewicz nie czerpał swojej wiedzy z „Gazety Wyborczej”. Moi koledzy powinni pozbyć się mentalności niewolnika". Kto wypowiedział dziś te słowa? Ano Leszek Miller. I to dzisiaj. Co prawda był to komentarz do utyskiwań Cimoszewicza na SLD i w stosunku do samego Millera, ale wiele mówi o kondycji polskiego "salonu". Władzę niemal bezwzględną piastuje w nim Michnik, którego kłamstwa i insynuacje mają jak widać wielką siłę sprawczą. Co napisze populistyczny redaktor - salonowe lwy, szakale i hieny powtarzają za nim. Bo jak nie powtórzą, to skończeni są na salonie! Stary komuszek Miller ma to już jednak w dupie. Co mu zależy zresztą? Został przez salon wykopany, gdy postawił na piękną panią Ogórek i nie uległ sztorcowaniu naczelnego "GWiazdy Śmierci", by poprzeć człowieka pod żyrandolem. Istnieje jedynie słuszna linia, poglądy i sposób na życie - zna je tylko genialny, w jego własnym mniemaniu - Michnik.
   Michnik, mąż opatrznościowy PRL bis, zwanego dla zmyłki III RP. Idol lemingów, stróż salonu politycznego, architekt systemu, propagandysta niewolący umysły. Człowiek, który obraża elektorat Kukiza, nazywając ich gówniarzami. Wielki zwolennik przyzwoitości, a pod tą maską największy hejter w kraju. Prawdziwy, chory na wściekliznę wilk odziany w owczą skórę. Postać mająca w nosie wszelkie zasady, poza jego własnymi, wątpliwymi moralnie. Wróg pluralizmu, wolności, patriotycznych postaw - kawaler Orderu Orła Białego (sic!), co znamienne, przyznanego mu przez Komorowskiego. Taki jest ten facet, w roku 2015. Taki był przez ostatnie ćwierćwiecze. Taki był jeszcze wcześniej. Opozycyjna legenda tego gościa śmierdzi na kilometr. Porządny człowiek nie chlałby wódki z generałem.
   Rzygam panem, panie Michnik. Tak jak i innymi usłużnymi systemowi dziennikarzynami. Panem Żakowskim także. I Lisem. I Olejnikową. Kraśkami, Hadlami i całą resztą tego podejrzanego towarzystwa kręcącego się po salonie. Zatruliście umysły Narodowi. Prowadzicie prawdziwą kampanię wymierzoną w nasz kraj. Robicie ludziom wodę z mózgu. Wyśmiewacie rodaków mających inne poglądy. Szydzicie, gdy dziesiątki tysięcy ludzi manifestują niepodległość. Nazywacie to faszyzmem. Wiecie, jak skończylibyście podczas okupacji? Z kulą w łbie. Jako zdrajcy. Kpicie ze zmęczonych mas harujących za 800 zł na rękę. Każecie wyjeżdżać za granicę, za chlebem. I Naród wyjeżdża, tak jak podczas zaborów. Bo jesteście zaborem. Zabraliście nam Ojczyznę, wykiwaliście nas. Wy i wasi mocodawcy, obojętnie na czynie skinienie jesteście gotowi kłamać i gnoić Naród. Zniewoliliście ten kraj, zagarnęliście jak nowotwór, który atakuje organizm.
   Gdy "upadała komuna", szedłem właśnie do liceum. Był to czas, w którym cieszyliśmy się. Byliśmy pełni nadziei. Już nie trzeba było nosić chleba strajkującym stoczniowcom, podawać przez płot. Nie trzeba było uciekać przed zomowcami, tak jak i mi się zdarzyło - miałem jednak pecha, bo mnie dopadli i spałowali. Choć miałem jedynie 12 lat. Myśleliśmy, że wygraliśmy na loterii. Po szkole braliśmy sprawy w swoje ręce, handlowaliśmy skarpetami na ryneczku. Ale warto było, wolność przecież! Zachłysnęliśmy się ją i przegapiliśmy moment, w którym uprowadziliście nam Polskę. Dobrze kłamaliście, a my w to wierzyliśmy. Prowadziliśmy swe małe biznesy rodzinne, aż pewnego dnia przestały się opłacać. A chcieliśmy żyć na naszych warunkach... To zabraliście nam tę możliwość. Wmawialiście, by głosować wciąż na ten sam układ. Tę samą grupę. Na początku był ROAD, potem Unia Demokratyczna, Unia Wolności (sic!), potem Platforma cynicznie nazwana Obywatelską. Ta sama ekipa, poddana kilka razy rebrandingowi. I cały czas wspomagana przez tych samych, usłużnych pudelków dziennikarskich. Dziennikarz powinien być bezstronny? Tak, ale u nas nie musi. Podobnie jak w Rosji, czy na Białorusi. Choć mam wątpliwości, gdzie IV władza jest obiektywniejsza... 
   Urabialiście nas bez skrupułów. Nawet i mnie w pewnym momencie, pomyślałem, że przecież wszystko idzie w dobrym kierunku. Ale wówczas przestałem oglądać telewizję i czytać opiniotwórcze dzienniki oraz tygodniki. Otworzyłem oczy i zacząłem się przyglądać uważnie temu, co wokół mnie się dzieje. Zacząłem używać samodzielnie mózgu. To było jak kubeł lodowatej wody na łeb. Stwierdziłem, że naprawdę nie jest różowo. A potem zacząłem porównywać swe obserwacje i wnioski z tym, co piszecie i o czym mówicie. W życiu nie myślałem, że istnieje taki dysonans! Zapytacie mnie w czym? Nie. Sami musicie do tego dojść, bo inaczej nie uwierzycie na słowo. Obojętnie jak wielu argumentów bym nie przytoczył. Do tego trzeba dojrzeć samemu. Wyłączcie telewizory, wymówcie prenumeratę "GWiazdy Śmierci", "Newsshita" i innych bzdur. Porozmawiajcie z sąsiadami. Z ludźmi w sklepie. Z tymi w parku, pilnujących swe dzieci na placach zabaw, z tymi wszystkimi rodakami mijanymi codziennie na ulicy.
   Rzeczywistość jest zupełnie inna. Sprzedano wam widok ze wzgórza, z pozycji salonu. Przystawiono wam lufy do potylicy, zostaliście zakładnikami mediów i salonu, tego Evil Empire! Straszą was, manipulują, wciskają kit - po to by władać wami, jak zombies. Czy jesteście już niewolnikami? Czy zniewolili i was mentalnie?
   Obudźcie się z tego koszmaru! Każdy człowiek rodzi się wolnym! Wyzwólcie się z tego Matrixa - nie obiecuję wam nic poza prawdą. Przestańcie tańczyć tak, jak wam zagrają i pędzić z uśmiechem na ustach ku przepaści. Zrzućcie kajdany, którymi was skrępowano i odbierzcie swój kraj systemowi, dla którego jesteście tylko bateryjkami. Oni żerują na was i waszej naiwności. Musimy odbudować nas kraj, czas by sprawy wróciły na właściwe tory. Nie będzie łatwo, ale będzie warto! Udało się Węgrom zawrócić znad przepaści, uda się i nam! Wszystko można, trzeba tylko odwagi, której tak bardzo wam życzę w tej chwili, w ostatnim dniu kampanii.

czwartek, 21 maja 2015

Duda w pułapce?

   Dzisiejszy dzień będzie mijał w oczekiwaniu na ostatnią debatę prezydencką. Niewiele brakowałoby, a mielibyśmy jeszcze dwie debaty, bo Kukiz zaprosił na piątek do Lubina obydwóch kandydatów. Pan prezydent jednak wyraźnie stchórzył, bo nie chcę nawet wyobrażać sobie sytuacji, że zwyczajnie ma w dupie wyborców. Choć chyba powinienem. Cała kampania Komorowskiego to pasmo ustawek i jeden, wielki pic. Najwyraźniej można też wrzucić już do kosza deklaracje tego faceta o poparciu dla JOW-ów i referendów. Względnie podetrzeć nimi tyłek. Elektorat Kukiza - z zachętą Michnika - uznano na salonach za gównażerię. Sztab imć gajowego grać postanowił do końca tymi samymi kartami co zawsze: strach przed złym kaczorem, insynuacje i bezpardonowe ataki na Dudę oraz jego rodzinę.
   Sztab Komorowskiego zwyczajnie obawia się jak przyjęliby go zwyczajni ludzie, nie podstawiona klaka. Biorąc pod uwagę nastroje społeczne, mógłby zostać wygwizdany i wytupany. W najlepszym wypadku wyśmiany. I co wtedy zrobiłby? Zacząłby uwodzić zgromadzonych gadką o bezpieczeństwie? O zgodzie? Trudno byłoby mu przemawiać "na spontanie", bez kartek z tekstem pisanym przez kreatorów wizerunku. Jak nawiązać kontakt z żywiołowym tłumem, gdy ma się charyzmę worka kartofli? Poza tym brak mu zwykłej empatii, udowodniła to już suflerka każąca objąć prezydentowi niepełnosprawną. Dlatego zdecydowano się nie wystawiać na publiczny widok słomy w butach Bredzisława.
   Duda może i urodzonym trybunem ludowym także nie jest, ale ma o niebo więcej ogłady, a przede wszystkim oleju w głowie. Poradzi sobie bez ściągawki. Choć w studiu TVN może być różnie. To jaskinia pełna drapieżnych krokodyli. Zwierz taki może i rozumem nie grzeszy, ale jest perfekcyjną maszyną do zabijania. Odruchy ma wrodzone, a całe życie je ćwiczy. Wypisz, wymaluj - dziennikarz tej paskudnej stacji. I w takie właśnie towarzystwo wejdzie kandydat PiSu. Panuje ogólne przekonanie, że będą grać tam przeciwko niemu i to znaczonymi kartami. Komorowski zapewne będzie obkuty jak dziecię kuratora oświaty przed maturą: zapewne na jego standzie pojawią się odpowiedzi na wszystkie pytania, "utrzymywane w sekrecie" do początku debaty. Kto jeszcze wierzy w bezstronność redaktorów reżimowych mediów? Po ostatnich ich wyczynach w Polsce, trudno nazwać tę grupę jako zawody zaufania publicznego. Chyba, że słowo "zawód" przyjmiemy w tym drugim znaczeniu. Gospodarzom pomagają ściany, tak się mawia. Może i nie jest to dosłownie gospodarz, ale na pewno już hołubionym "gospodarzem narodu" jest w oczach tych dziennikarzyn. W takim peerelowskim stylu. Zresztą zna się na kurach, a to już jest jakiś przyczynek do tego gospodarzenia.
   Będzie ciężko, bo należy spodziewać się także bezpardonowych ataków, insynuacji, a może i nawet gróźb. Już tam odpowiednie służby postarały się, by jakieś specjalne haki na jutro przygotować i ładnie wypucować, by zrobiły wrażenie. Siła złego na jednego. Przyznać trzeba, że Duda musi mieć jaja iść wprost w paszczę bestii. Tego nie można mu odmówić, w przeciwieństwie do Komorowskiego który zrejterował przed pogardzaną "gównażerią" Kukiza. Dobrze to o nim świadczy, bo wychodzi na to, że nie będzie pękał przed trudnymi decyzjami i nie puści kleksa w majty na forach międzynarodowych. Kogoś takiego nam trzeba, by uderzył pięścią w stół, gdy na wschodzie gloryfikują UPA, albo na zachodzie wmawiają nam "polskie obozy zagłady". Gratuluję zatem odwagi osobistej. Po tym wszak poznać mężczyznę.
   Nerwy ze stali będą kandydatowi PiS także potrzebne. Opanowanie to dobra, pożądana cecha. I na pewno ją ma, czego nie można powiedzieć o aroganckim i gburowatym prezydencie. Silny charakter nie daje się wyprowadzić z równowagi i wymanewrować na manowce dyskusji. I wierzę, że tak będzie dziś wieczorem. No, chyba że krokodyle TVN-u odpalą jakąś rynsztokową bombę, a do tego są zdolni jak mało kto i trzeba będzie po prostu lać ich po mordzie. Cierpliwość, nawet anielska, ma swoje granice...
   Życzyłbym też Dudzie większej swobody. Doskonale zdaję sobie sprawę o co idzie ta rozgrywka i jak ciężką presję wywrzeć może. Łatwo mówić, ale to też da się osiągnąć. Grunt to pewność siebie i swoich racji. A ten gość jest ich pewien. Ma też wsparcie ludzi zmęczonych i zdegustowanych rządami gangu PO-PSL. Parafrazując słowa pewnej piosenki Kult: "panie Andrzeju, pan się nie boi, połowa Narodu za panem stoi!" Swoboda bardzo zbije z tropu Komorowskiego, poczuje się wtedy niepewnie, zagubi się wówczas, zacznie być agresywny. Agresja to nie energia, trudno ją akceptować normalnym ludziom. Poza psychopatami, do których taki przekaz trafia.
   Wiedza, logika i szczypta sarkazmu - te rzeczy przeważą szalę, a nie wyobrażam sobie, by ktoś z doktoratem, wywodzący się z polskiego Oxford, czyli Uniwersytetu Jagiellońskiego, nie zdał tego egzaminu. Komorowskim erudytą nie jest, zdań nawet nie potrafi należycie zbudować. Poza tym ma irytującą manierę wygrażania paluszkiem, zupełnie jak Mussolini, czy Hitler. To nie są dobre wzorce, choć z punktu widzenia behawiorystów może i skuteczne. Byłoby dobrze, gdyby zwrócono uwagę jak zniwelować populistyczne zachowanie rezydenta Pałacu Namiestnikowskiego.
   Wychodzi zatem, że Duda nie musi być skazany na porażkę w tej debacie, nawet w tak niesprzyjających warunkach. Wygrana na wrogim terenie gwarantuje praktycznie zwycięstwo w niedzielę. Tak jak w piłce nożnej: gole strzelone na wyjeździe liczą się podwójnie.  Dziś jest ten dzień - najważniejszy w tej kampanii. To czas, gdy niezdecydowani siadają przed telewizory i decydować będą szczegóły. Ta część elektoratu rzadko kiedy posiłkuje się programami, częściej kieruje się wrażeniem, jakie na nich zrobią kandydaci. I głównie w tym celu jest ta debata, bo większość wyborców dawno podjęła już decyzję. Pod wieloma względami ten etap kampanii przypomina już zwykły casting, tylko że na szeroką skalę. Trochę taki konkurs Mister Polonia. Pod tym względem nie ma co się obawiać, jak sądzę. A zatem kibicujemy! Koko dżambo i do przodu! Pora na zmiany!

środa, 20 maja 2015

Evil Empire

   Kampania prezydencka dobiega końca. Jeszcze tylko trzy dni. No i dobrze, bo ileż można znieść?Wszystkim nam już chyba przykrzy się ten czas wyborów. Wielu wysiadło z tego autobusu i odgrodziło się dawno temu od instytucji głosowania. Niektórzy - tak jak ja - wręcz przeciwnie. A skoro już tak postanowiłem, to zostanę na placu boju do końca. Bo tak jak zauważył wczoraj Kukiz - to już jest wojna.
   Evil Empire kontra Rebelia, jak w znanych chyba wszystkim "Gwiezdnych Wojnach". My, Rebelianci, walczymy właśnie z Imperium Zła, reprezentowanym przez aktualnego prezydenta. Darth Bronek rzucił wszystkie siły do boju. Szturmowcy Imperium pacyfikują media, kneblują opozycyjnych dziennikarzy i straszą ludzi dokładnie tym, co sami uczynili z tego kraju sami. Kreują wizję państwa sterowanego ręcznie, policyjnego, o niejasnych układach z kościołem. Tymczasem sami - jak można wysnuć wnioski z ujawnionych taśm - wywołują incydenty dyplomatyczne na jedno skinienie ministra spraw wewnętrznych. Jak zawiera się polityczne deale za ich rządów, także wiemy z taśm. Przypomnijcie sobie te wszystkie rozmowy podczas obiadków za tysiące złotych. Cicha sztama z klerem też nie powinna ujść niczyjej uwadze (podwyżki funduszu kościelnego oraz inne przywileje ochoczo rozdawane przez rządowych notabli). Jak mają się do państwa prawa surowe wyroki za protest przeciwko zbrodniarzowi peerelowskiemu, Baumanowi? Albo skazanie byłego szefa CBA za wykonywanie jego obowiązków?
   Oczywiście przyholowano także "GWiazdę Śmierci", czyli gadzinówkę Michnika. Co rusz razi zabójczymi promieniami w adwersarzy systemu. Jesteśmy gówniarzami, bydłem, nieracjonalną tłuszczą, rewizjonistami, antysemitami itd. Nie sposób zapamiętać wszystkich epitetów. Tak pisywała "Trybuna Ludu" o opozycji podczas Stanu Wojennego. Ja pamiętam. Oprócz tej broni zagłady, nad naszymi głowami krążą i inne niszczyciele gwiezdne; prowadzą niespotykaną podczas ostatniego ćwierćwiecza kanonadę. Łowcy nagród zostali rozpuszczeni po biało-czerwonej części galaktyki, z listami gończymi. Choćby znany, warszawski prowokator spod krzyża. Polowanie trwa. Imperium nie cofnie się przed największymi podłościami w celu utrzymania stołków. Władza ich omotała, zatruła ich umysły. Władza stała się wartością nadrzędną, samą w sobie. Dlatego nie oddadzą jej łatwo.
   Musimy bronić się przed Imperium Zła. Musimy zniszczyć ten system, zburzyć go i oddać władzę w ręce Narodu. Trzeba naprawić gospodarkę, znieść szkodliwe prawo, wysłać na zieloną trawkę klony (armię urzędników), zreformować system ubezpieczeń społecznych. Nie zrobimy tego, dopóki będzie rządził Darth Bronek. On jest ważnym ogniwem systemu, który musimy skruszyć. W niedzielę trzeba go odwołać! To jest pierwszy etap demontażu tego mafijnego, polityczno-gospodarczego systemu. Nie łudźcie się, jeśli utrzyma stołek, a jesienią wygra - załóżmy - obóz wolnościowy, nie omieszka wkładać co chwilę kij w szprychy, w celu utrzymania tego raka trawiącego państwo. Może sam nie jest zbyt bystrym człowiekiem, ale ma w swoim otoczeniu całe zastępy suflerów i cwaniaczków różnego pokroju. Chcąc rozwalić system trzeba w niedzielę wykopać go z Pałacu, nie ma innej możliwości. Jeśli nie uczynimy tego w sposób cywilizowany, przy urnie, pozostaną nam jedynie grabie i kamienie. Zresztą w tej chwili też nie dysponujemy przewaga: nasze x-wingi mają się nijak do ich broni. Ale mamy jedno: determinację. I wolę zwycięstwa. Mobilizujmy się przed tą niedzielą. Przekonajmy kogo możemy, że warto walczyć za kraj. Warto być przyzwoitym i sprzeciwić się platformerskiemu gangowi, który poza licznymi aferami wiele nie dał Polsce. Dość już urabiania nas zastępczymi tematami, napuszczania jednych na drugich, dzielenia na "Polskę Racjonalną" i "Polskę Radykalną".
   Bo Polska jest tylko jedna: ani racjonalna, ani radykalna. Ani czarna, ani tęczowa. Ani niebieska w żółte gwiazdki, ani różowa. Ani buraczana, ani cebulowa. Ani wschodnia, ani zachodnia. Ani postępowa, ani katolicka. Tylko jedna: biało-czerwona. I taka ma właśnie być. Bądźmy gospodarzami we własnym kraju, weźmy sprawy w swoje ręce. Jesteśmy zbyt dumnym Narodem, by dać się tłamsić. Naszą stolicą jest Warszawa, nie Bruksela. Mamy własną, tysiącletnia historię, której nie powinniśmy się wstydzić. Sithowie z PO uprowadzili nam kraj, musimy go odbić dla siebie. Dla nas, dla naszych dzieci i wnuków. Dla przyszłych pokoleń i dla tych, którzy musieli wyjeżdżać za chlebem w świat. Przez szacunek dla naszych ojców, dziadków i pradziadków; przodków, którzy przelali krew na bruku ulic, w lasach, obozach zagłady, na frontach wojen i w stalinowskich katowniach. Jesteśmy żołnierzami, tylko czasy się zmieniły. Zamiast karabinu mamy swoje głosy. Może plują na nas teraz, szydzą, śmieją się, ale historia przyzna nam kiedyś rację. Kiedy, jak nie teraz mamy coś zmienić? Rebelianci! Do boju!

wtorek, 19 maja 2015

Reżimowe media

   Prezydent zaczął lecieć w rankingach popularności, a wyziewy szamba z ust Michników i Żakowskich niezbyt mocno obrzydziły Narodowi kandydata opozycji; trzeba było zatem udać się do samego medialnego arcyłotra i zażądać: Tomasz, Liż! I Tomasz usłużnie wystawił ozór. Gdy wierchuszka władzy życzy sobie tego, trza jak ten dobry żołnierz, utoczyć nieco śliny. Za darmo przecież tych orderów nie wręczają w Pałacu Namiestnikowskim. A skoro i ordery dadzą, to przecież zadbają także o udostępnienie koryta i zatrudnią w reżimowej telewizji. A astronomiczna gaża oczywiście, durny podatniku, z haraczu ściągniętego z ciebie w ramach opłaty za abonament. Masz potrójnie przejebane: Tomasz od lizania robi ci wodę z mózgu, wspiera tłamszący system władzy i jeszcze kroi z siana. Ciesz się, ze nie kopnie w dupę przy okazji albo nie plunie w twarz... Ale uwierz, gdyby mógł, na pewno nie omieszkałby.
   Rzetelni dziennikarze, a pewnie całkiem wielu znalazłoby się, oczywiście muszą cierpieć przez takich skorych do pucowania głowicy łachmytów. Ludzie plują im przez nich na mikrofon i wytykają palcami. Dziennikarstwo w Polsce to ciężki kawałek chleba: albo jesteś dyspozycyjną i sprzedajną mendą, albo orzesz urobiony po łokcie przy gównianych tematach, bez szans na awans. Ciężko przebić się na salony Agory, do studia TVN, czy umościć w TVP. Trzeba się skurwić. Ale to kurwienie kusi. Dobrymi pieniędzmi, salonem, tymi orderami i innymi przywilejami przygotowanymi dla pałacowych pudelków.
   Osobiście nie oglądam popularnych stacji telewizyjnych, zwłaszcza tych informacyjnych. Z przyczyn higienicznych. Podobnie, jak nie chadzam na dziwki. Docierają do mnie jednak niekiedy echa co ciekawszych popisów tych, którzy zwykli lizać. Tak jak wczorajszy program, w którym polityk popierający Komorowskiego, spotyka się z politykiem popierającym Komorowskiego, by na końcu spotkać jeszcze aktora popierającego Komorowskiego. Redaktor oczywiście też popiera Komorowskiego. A zatem nic, tylko spodziewać się peanów i laurek dla Komorowskiego. Ale prawdziwym gwoździem programu jest cytowanie tweetów z jakiegoś lewego konta, rzekomo córki Dudy. Etyka dziennikarska ryje już grubo pod dnem. Wcale nie zdziwiłoby mnie, gdyby to właśnie Tomasz liżący założył te konto. Jakżeby inaczej, to w końcu Dom Publiczny... Tfu! Telewizja Publiczna miało być... A zresztą, co za różnica?
   Dziś, w innej telewizji, podstarzały celebryta będzie kreował - a jakże - pana Komorowskiego na dobrego wujaszka. Wszyscy już to wiedzą od zeszłego tygodnia, kiedy nagrano program. Kolejna, medialna ustawka tuż przed wyborami. Oczywiście nie dziwi fakt, gdy spojrzymy na szyld tej stacji. Salonik wziął się ostro do roboty, trzeba koniecznie wypromować jedynie słusznego kandydata. Równy dostęp do mediów? Tyle samo czasu? Nie w Polsce. Nawet w Rosji kontrkandydaci Putina dostają więcej czasu antenowego, a przecież to zamordystyczne państw. Wkrótce Komorowski wysypie się z naszych lodówek, piwnic, a nawet pawlaczy. Zblazowana elita wierzy, ze ciemny lud wszystko kupi. Że znowu da się orżnąć tymi samymi metodami. Najwyraźniej mają rodaków za nierozgarniętych zombies. Zaspokoić ich gusta tania rozrywką, zaserwować disco-polo i seriale obrażające inteligencje, a finalnie wskazać na kogo głosować. No i wmówić, że wówczas jest się bardzo nowoczesnym Polakiem. Zaiste, widmo Goebbelsa krąży po Polsce.
   Przed nami jeszcze debata w czwartek. I tu należy też spodziewać się niezbyt profesjonalnego prowadzenia jej, pogardliwych acz subtelnych uśmieszków półgębkiem, oraz całej feerii kuglarskich sztuczek, których można wyuczyć się na kursach manipulacji wizerunkiem przeciwnika. Tam zdaje się dokształcała się też niedawna suflerka gajowego. Trwają już zapewne gorączkowe narady jak zatopić kandydata opozycji. A potem dołoży się jakiś zmanipulowany sondażyk i wystarczy poczekać na wystąpienie efektu kuli śniegowej, czyli przyłączania się niezdecydowanych do tego z większym. Oczywiście chodzi o większy słupek poparcia w tej sytuacji. Taki to już ludzki atawizm, że idziemy za tym z większym... Tak mówi teoria.
    Nie dajcie się omamić przez tych, którzy gardzą wami. Tymi, dla których jesteście hołotą mającą posłusznie oglądać reklamy. Nie dajcie odebrać sobie wyboru. Najgorsze co można zrobić pod urną, to ulec presji wytworzonej przez media. A presja ta bywa naprawdę ciężka. Kto wie, być może to ta presja odebrała sporo życia ojcowi Kukiza? Jaki rodzic nie przejmowałby się atakami na swego syna? Starszy pan musiał bardzo mocno przeżywać gówno-burzę wywołaną wokół jego dziecka. I mógł nie wytrzymać tego. I tak jak powiedział Kukiz: co mogą te media zrobić ze zwykłym człowiekiem? Nie bez powodu przy każdej rewolucji najpierw zdobywa się gmach reżimowej telewizji. Nic nie jest w stanie przekonać ludzi, ze rewolucja wybuchła - choćby na każdej ulicy dymiły zdobyte czołgi a bruk spływał krwią - dopóki przed kamerę nie wtargną zamaskowani bojownicy i nie obwieszczą tego światu. Taka moc ma telewizja. Proszę was zatem, odklejcie się od ekranów swoich świetnie wyglądających urządzeń audiowizualnych. Polecam, dla waszego zdrowia.

poniedziałek, 18 maja 2015

Słoma w butach Komorowskiego

   Kampania obecnego prezydenta wchodzi w decydującą fazę, powinniśmy zatem przygotować się na zmasowany wysyp inwektyw pod adresem PiS, straszenia krwawym kaczorem, wyciągania Smoleńska i innych żenujących prowokacji. Ale tak to już jest, ze tonący brzytwy się chwyta. Biorąc pod uwagę jednak, że tym tonącym jest zwykły gbur - jest to dość niebezpieczne. Nie bez powodu ukuto termin "małpa z brzytwą"; osobnik taki zazwyczaj rozpieprza wszystko wokół bez żadnej refleksji. Dzieli, jątrzy, gra na najniższych instynktach. Tak właśnie wygląda ktoś, kto powinien być "Ojcem Narodu".
   Obserwując ten żałosny spektakl, ciśnie się na usta jedno słowo: hejterada. Prezydent naszego nieszczęśliwego kraju posługuje się hejterską retoryką. To bardzo zasmucające, bo z ust pierwszego obywatela RP miło byłoby oczekiwać czegoś więcej niż potoki szamba. Gdy jednak nie ma się sensownych argumentów, trzeba wykazać się prymitywnym chamstwem i buractwem, tak jak to imć gajowy czyni. Zaczepki, insynuacje, kolportowanie kłamstw o adwersarzu - po to sięga rzekomo światły Europejczyk, kreowany na rycerza i obrońcę swobód obywatelskich z wrażym "ciemnogrodem", reprezentowanym przez Dudę.
   Jakim "ciemnogrodem"? Kto tu wygląda jak ciemniak? To właśnie Komorowskiemu słoma z butów wychodzi. Podobnie jak całemu obozowi stojącemu za nim. Cebulą zionie na kilometr. To za prezydentem stoją krwawe gały Michnika i innych autorytetów (a)moralnych. Hejterka uprawiana przez rzeszę tych podejrzanych lizusów systemu sprawia, że chce się rzygać. Obrażają Naród, który ośmiela się mieć inne zdanie na temat przyszłości Polski. Choć to przecież jego demokratyczny wybór, który tak bardzo bronią przy innych okazjach. Nawołują, by nie oddawać Rzeczpospolitej "gówniarzom", każą wyjeżdżać młodym na emigrację, kpią z patriotycznych postaw. Za czasów okupacji hitlerowskiej za takie postawy dostaliby kulkę w łeb w pierwszej, lepszej bramie. Tak karano "szmalcownictwo". A neo-szmalcownictwem można nazwać postawy tej zgniłej moralnie warstwy społecznej, hołubionej przez notabli dzierżących teraz władzę. Dobrze, ze mamy na tyle cywilizowane społeczeństwo, ze jeszcze nie zorganizowało jakiegoś szafotu na Placu Defilad. W innych krajach mogliby mieć mniej szczęścia. 
   Co mają do powiedzenia Komorowski i jego apologeci? Nic nowego. Z tym samym mieliśmy do czynienia w poprzednich kampaniach, oraz podczas rządów koalicji PO-PSL. A to, że będą przymusowe msze święte, że wszystkich pozamykają w więzieniach, ze moherowe patrole wprowadzą godzinę policyjną. Nic nowego. Gdy coś poszło nie tak w kraju, w ostatnich latach, zawsze zwalano winę - nie wiedzieć czemu - na opozycję. Tak, jakby to ona rządziła krajem. Okres rządów PiS też przedstawiany jest jak jakaś kompletna katastrofa. Prezydentura Kaczyńskiego - to też według establishmentu - pasmo klęsk. A jak było naprawdę? Rząd Kaczyńskiego zlikwidował podatek od spadków i darowizn, zmniejszył podatek dochodowy od osób fizycznych, obniżył o 50 % składkę rentową. Wywalczył w Brukseli 67,3 mld euro - dzięki czemu zmodernizowano za czasów rządów PO-PSL sporą część kraju. Zastosował realną politykę prorodzinną (odpisy od podatku na każde dziecko, "becikowe", wydłużył urlopy macierzyńskie, dofinansował dożywianie dzieci niebagatelną kwotą 500 mln złotych. Wyszedł z koncepcją zapewnienia Polsce bezpieczeństwa energetycznego, co w dobie obecnych i bardzo napiętych stosunków z Rosją, było bardzo dalekowzrocznym posunięciem. Stworzył warunki do większej konkurencyjności telekomów w Polsce, co przełożyło się na znaczny spadek cennika usług. Powołano do życia CBA, co w kraju takim jak nasz, gdzie zazwyczaj załatwiało się wszystkie sprawy łapówką, było potrzebne jak płucom tlen. Wzrosły nakłady na służbę zdrowia, podwyższono aż o ponad 25 % pensje temu sektorowi - rzecz niebywała w III RP (zahamowało to w pewnym stopniu odpływ lekarzy i kadry pielęgniarskiej za granicę). Wprowadzono sądy 24-godzinne, z pewnością każdy, kto prowadził swoją sprawę przez kilka-kilkanaście lat to doceni (niestety PO po dojściu do władzy storpedowała tę inicjatywę). Zapoczątkowano restrukturyzację polskiej armii. Przestępczość kryminalna spadła o niemal jedną piątą. Zlikwidowano WSI, czyli forpocztę radzieckiej / rosyjskiej GRU. Czy to mało? Takie są fakty. Prezydent Kaczyński z kolei umacniał pozycję Polski na arenie międzynarodowej, prowadził odważną politykę w jagiellońskim stylu. W ogólnym rozliczeniu jego kadencja przyniosła więcej plusów, niż minusów. Naprawdę, nie ma racjonalnych powodów, by obawiać się opozycji. Siedział ktoś z was za rządów PiS? Kaczyński wytknął komuś z was język, albo podstawił nogę?
   Nikt nie zapędzi nikogo pod ołtarz, nikt nie każe się spowiadać, nikt nie skaże - tak jak za rządów PO skazano krytyków Baumana - za inne poglądy. Nie dajcie się zwariować szytym grubymi nićmi manipulacjom. Wybór Komorowskiego to legitymizacja bandyckiego sposobu rządzenia krajem, przyzwolenia na afery, na butę i arogancję władzy i zgoda na polityczną hejteradę. Dlatego, w mojej ocenie, należy dać obecnemu rezydentowi Pałacu Namiestnikowskiego czerwoną kartkę. Dość tego cynicznego bełkotu. Nie ma zgody na brak zgody, panie gajowy!

piątek, 15 maja 2015

Dorżnąć watahy?

   Nie ma dnia, by Bronisław I Szalony nie popisał się kolejnymi błazeństwami. Pod tym względem zaczął przebijać już cały establishment razem wzięty. Obywatele naszego nieszczęśliwego kraju odkryli nowe źródło rozrywki i w ostatnich tygodniach zaczęli odpalać internet głównie w jednym celu: relacji z kampanii urzędującego prezydenta. Śmiechu co niemiara. Najpopularniejszym antydepresantem w Polsce stały się wypowiedzi i zachowanie Komorowskiego. A że Polacy są bezwzględni, zwłaszcza w internecie, to posypały się tysiące memów, setki artykułów, prześmiewcze videoclipy, a nawet kawały. Prezydent stał się synonimem narodowej cebuli, a właściwie zastąpił ją.  Anglicy mają swego Jasia Fasolę, a my Bronka Cebulę. Postać najwyższego urzędnika pod żyrandolem stała się obiektem drwin, niewybrednych epitetów i komentarzy. No cóż, koń jaki jest, każdy widzi. Każdy, z wyjątkiem samego zainteresowanego. To musi być w zasadzie kłopotliwe dla niego: puszczać mimo uszu te wszystkie żarty i nie zauważać wytykania palcami. No chyba, że naprawdę tego nie zauważa i wierzy w swój mit, wypichcony przez spin doktorów i partyjnych apologetów. Tym gorzej wtedy.
   Co do spin doktorów, to poważny kandydat wywaliłby ich pewnie na zbity pysk ze swego otoczenia po dwóch pierwszych wtopach. W zasadzie ci pijarowcy dokonali już zawodowego seppuku; po tak haniebnym prowadzeniu kampanii nie zatrudni ich nawet jako naganiaczy pani Basia z targu w Wąchocku. Pytanie tylko, dlaczego sam Komorowski godzi się na ten swoisty mortal combat? Zresztą nie dość, że cała ta kampania praktycznie zatopiła Gajowego to jeszcze ukatrupiła partię, z której się wywodzi. PO? Pozostaje teraz jedynie... "dorżnąć watahy"! Tak, los bywa złośliwy i słynna już kwestia Sikorskiego powraca niczym bumerang; tym razem w odniesieniu do rządzącego gangu. Prezydent w ciągu kilku miesięcy zjechał z 70 % poparcia na niemal samo dno, a partia straciła kilkanaście procent w ciągu tygodnia. Być może coś było na rzeczy ze słynnym proroctwem Michnika, że reelekcja może być zagrożona tylko przez przejechanie przez Bredzisława po pijaku ciężarnej zakonnicy na pasach... Może warto zgłosić tę sprawę organom ścigania, niech szukają nieszczęsnej! Może zakopano ją w pałacowym ogródku? 
   Tak czy inaczej, dla rodaków wszystko to przypomina sen. Jednym - koszmar, innym - wręcz przeciwnie. Niektórzy obserwatorzy już zaczęli nazywać rozwój sytuacji w Polsce cudem. Hmmm, może to ten z pakietu cudów zapowiadanego przez Tuska - wówczas chwała mu za dobrą wróżbę. Pozostaje też możliwość, że coś w końcu w apatycznym do tej pory Narodzie pękło. I to w sumie jest dość uzasadnione przypuszczenie, bo ileż można znosić arogancję władzy? A ta jest kompletnie zszokowana rzeczywistością. Jeden zły ruch prowadzi do następnego, jeszcze gorszego. W zasadzie nie wiadomo co zrobić z tym fantem, jak ruszyć tę kampanię na odpowiednie tory. Nawet naprędce kręcona przez Pałac Namiestnikowski kiełbasa wyborcza zdaje się działać przeciw Komorowskiemu. A żenujące próby pozyskania elektoratu Kukiza budzą jedynie wstręt i salwy śmiechu.
   Utożsamianie się z wciąż urzędującym prezydentem grozi towarzyskim ostracyzmem, dlatego lepiej tego na mieście nie okazywać. Można zostać wyśmianym i odtrąconym, a nawet uznanym za głupka. W knajpie lepiej też cicho siedzieć , bo jeszcze barman powie, że wystarczy już tego picia na dziś, a wykidajło po mordzie jeszcze da. Lepiej nie obnosić się z sympatiami dla PO. Platforma jest już passe. Tylko patrzeć, jak pierwsze szczury zaczną uciekać z tonącego statku. No cóż, były premier dał dyla w zasadzie jako pierwszy. Zastanawiające, ze nagle - jak diabeł z pudełka - wyskoczył nowy "polityczny nowotwór" w sondażach. Sprawa jest tak świeża, że nawet nie zdołali nazwać tej formacji i funkcjonuje pod roboczą nazwą "Balcerowicz". Niesamowite, ale ma już podobno ponad 10 % poparcia. Jak na coś, co jeszcze nawet nie zaistniało, szokująco dużo, prawda? Nie zapominajmy jednak, że sondażownie są powołane głównie do tego, by robić ludzi w konia, a w tym przypadku ewidentnie widać, że coś tu nie halo. No bo kto z respondentów oddałby głos na coś, o czym nawet nie wie? Oczywisty to sygnał, że kończy się pewna epoka w polskiej polityce.
   Wracając do samej kampanii, pozostał jeszcze tydzień. Czas nadziei dla rzesz rodaków; nadziei na nowe powody do śmiechu. Gdyby żył Bareja, już pewnie tworzyłby scenariusz do serialu, który przewyższyłby popularnością "Alternatywy 4" i "Zmienników". Rodzimi kabareciarze prawdopodobnie jednak przykleją się w te dni do ekranów komputerów i tv, by spijać z tej krynicy głupoty. Prawdziwy dreszczyk emocji czeka wyborców podczas telewizyjnej debaty; wszyscy obiecują sobie wiele radochy po wywodach Bredzisława. Kto wie, może będzie to tak kasowy spektakl, że producenci telewizyjni z TVN zaproponują - wkrótce bezrobotnemu prezydentowi - jakiś specjalny talk show? Na miejscu Wojewódzkiego rozglądałbym się już za nowym pracodawcą; tej konkurencji może nie wytrzymać.
   Nie zapominajmy jednak, że nowy prezydent sam się nie wybierze i 24 maja trzeba będzie udać się do tej urny, by dać czerwona kartkę Komorowi. Ostrzegam też przed bałamutnym przeświadczeniem, że skoro gajowy zrobił z siebie już takiego durnia, to nic nie jest w stanie go utrzymać w Pałacu Namiestnikowskim. Nie wypada zaniechać w takiej sytuacji wzięcia udziału w wyborach, bo byłoby naprawdę komicznie - gdyby z powodu tego zaniechania utrzymał się na stołku. Pełna mobilizacja zatem, nie chcemy chyba mieć prezydenta, z którego drą kapcia nawet przedszkolaki? A zatem, w przyszłą niedzielę, dorżnijmy te watahy...

wtorek, 12 maja 2015

Gra o Tron: Epilog.

   Stało się to, co nie śniło się najstarszym, upierdliwym dziadom polskiej sceny autorytetów amoralnych. Ale psy szczekają, karawana jedzie dalej. Duda utarł nosa rezydentowi Pałacu Namiestnikowskiego, bezczelnie forowanemu w przedwyborczych sondażach. Na spin doktorów imć hrabiego padł blady strach. Przegrana w pierwszej turze stała się faktem. Czy naród - urabiany niestrudzenie przez funkcjonariuszy frontu ideologicznego pracujących w rozlicznych redakcjach telewizyjnych, prasowych i radiowych - oszalał? Przecież żyje się lepiej, jesteśmy zieloną wyspą, mamy takie nowoczesne społeczeństwo pragnące zgody...
   Otóż jest inaczej. Sielankowe wizje roztaczane przez propagandę rządową nijak mają się do świata rzeczywistego, oglądanego na żywo bez pomocy różowych okularów. Ludzie naprawdę nie są tak głupi, za jakich mają ich pan Lis, pani Olejnik, czy inne medialne łobuzy. Czasy, gdy pan Urban co wtorek urzekał miliony widzów na swych konferencjach prasowych, dawno już minęły. Pojawił się internet, a w nim niezależne portale. Pojawiło się youtube, gdzie każdy może wrzucić filmik z dowożonymi na meetingi Komorowskiego urzędnikami i relację z konferencji odbywającej się na placu nieistniejącej autostrady. Ludzie doskonale widzą całą tę sztuczną fasadę, ten nieprawdopodobny pic, którym szafuje zupełnie bezrefleksyjnie władza. Ludzie słyszą tę całą mowę nienawiści urzędującego prezydenta i wyciągają wnioski; pytają o jakiej zgodzie tak bredzi? Dlaczego pogardza niepełnosprawnymi zadającymi pytania? Czemu ma w nosie innych kandydatów i nie bierze udziału w żadnych dyskusjach? Może nie ma nic do powiedzenia? Przynajmniej sensownego i wprost; poważny człowiek przecież rozmawia, udziela odpowiedzi, a nie ma w dupie obywateli i czyta z kartki jakieś androny.
   Kompromitacje najwyższego urzędnika państwowego mnożą się niczym bakterie w chorym organizmie. A, że ten organizm - Polska - jest chory, nie podlega większej dyskusji. Ze zdrowego państwa nie uciekaliby jego mieszkańcy. A Komorowski tu wejdzie na krzesło, tam pomyli nazwę miejscowości, gdzie indziej wykaże się nieznajomością konstytucji (i zarzuci to swoim adwersarzom - sic!). W Dniu Żołnierzy Wyklętych publicznie ich znieważy, głupoty wygaduje na lewo i prawo. Niekiedy wydaje się nawet, że jego urzędnicy nie wiedzą za bardzo jak zaświecić oczami, by zbilansować nieco kolejne skandale. Tak to jednak już jest, ze słoma z butów prędzej, czy później zaczyna wychodzić.
   Nie odniósł się do możliwych związków z WSI, nie wytłumaczył z zagadkowej pożyczki - a powinien. To nie są prywatne sprawy prezydenta. To są ważne pytania na które muszą paść odpowiedzi. Skoro zdecydował się zostać osobą publiczną, musi tłumaczyć się obywatelem. To obowiązek! Nixon wykatapultowany został ze swojego fotela po tym jak wypłynęła afera Watergate, choć prezydent USA to przecież najpotężniejszy człowiek na planecie. Komorowski, nawet gdyby zostały podjęte działania wyjaśniające różne ciemne sprawy, niechybnie fotel utrzymałby. To może świadczyć właśnie o niedojrzałości naszej demokracji, a nie - jak chcieliby medialni baronowie pokroju Michnika - młodzież oddająca głosy na Kukiza czy Korwina. To jest właśnie rak trawiący nasz nieszczęsny kraj - przekonanie władzy o jej bezkarności.
   A Naród wszystko widzi i nie zapomni. Nie będzie drugiej "grubej kreski". Ludzie są coraz bardziej zniesmaczeni i rozeźleni. Napięcie rośnie z każdym rokiem, kiedyś wybuchnie. Pewnego dnia ktoś skrzesze iskrę, która doprowadzi do gwałtownego pożaru, w którym spłonie cały magdalenkowy ład. Nastanie zapowiadany przez rozmaitych wieszczów polskiej sceny politycznej "Dzień Sznura". Oby elita nie podzieliła losu Mussoliniego czy Ceaucescu. Tylko czy w porę się zreflektuje, że nie z nami te numery. Młodzi ludzie, których tak chętnie prof. Czapiński wysłałby za granicę, to zupełnie inne pokolenie. To nie są pełni hipokryzji oportuniści, oni żyją ideami. Są zorganizowani coraz lepiej i otwarci na zmiany. Mają dość zakłamania elit i tego zmurszałego moralnie systemu, który ich dusi i tłamsi. To ludzie, którzy widzieli już niejedno (granice są otwarte). Wykształceni, inteligentni i pełni wigoru. A tych mas przybywa; kolejne roczniki licealistów dostarczają kraju świeżej krwi. Powoli kończy się wasze sobie-państwo. Nadchodzi czas, w którym trzeba będzie w Teatrze Narodowym" wystawić Götterdämmerung, jak w Berlinie, w ostatnich dniach Rzeszy...
   Dość już obietnic bez pokrycia, oraz plugawych kłamstw. To obrzydliwe, gdy prezydent "rżnie głupa", że całe swoje polityczne życie wspierał JOW-y i jest zwolennikiem referendów w życiu publicznym. Kompletne dno moralne i szyty grubymi nićmi kanibalizm polityczny. Dość już czapkowaniu odradzającej się na Ukrainie hydrze faszyzmu. Naprawdę, bardzo ciężko znieść nie reagowanie na pielęgnowanie tradycji zbrodniczej UPA. W imię tysięcy bestialsko zamordowanych przez tę organizację Polaków - biada temu, kto nie zadba o ich pamięć, o tę krew która zrosiła Kresy Rzeczpospolitej. Dość osłabiania pozycji Polski w Europie, jesteśmy dumnym Narodem, który nie zdzierży tłamszenia pod obcasami Angeli Merkel. I nie zaakceptujemy gwiaździstej szmaty Unii zamiast biało-czerwonego sztandaru. Unia trwa kilkanaście lat, Polska - tysiąc. Pudle brukselskie nie mają prawa wpajać nam jak żyć w własnym kraju. Ten serwilizm człowieka pod żyrandolem także zapamiętamy. Dość funkcjonowania doskonale naoliwionej maszynki legislacyjnej: rząd podsyła projekt, sejm uchwala, prezydent podpisuje. Raz, dwa, trzy! A potem wychodzi, ze podwyższono kilkanaście razy podatki, zabrano starcom kilka lat życia, by zasilali finansową piramidę jaką jest ZUS, skradziono w biały dzień pieniądze z OFE... Gdzie wówczas był Ojciec Narodu? Wtedy, gdy trzeba było uchronić te umęczone kobiety i sędziwych mężczyzn?
   Nie, to nie była dobra prezydentura. Bo dobrym przywódcą nie zostaje żaden Dyzma. Kończ waćpan, wstydu oszczędź. Poproś portiera UE - Tuska - by załatwił jakąś ciepłą synekurkę w raju ludzi upadłych, między Brukselą a Strassburgiem. Dość żenady, nie chcemy wstydzić się kolejne pięć lat. Jeszcze jest szansa, ze podźwigniemy Rzeczpospolitą z ruiny. Można naprawić jeszcze wiele, świat dla nas nie kończy się. Potrzeba zmian. Wielkich, poważnych zmian. I poważnych liderów. Zacznijmy od tego, który ma rezydować na Krakowskim Przedmieściu.
   Może Duda nie jest kandydatem idealnym. Ale pozostał jedynym sensownym. Bije praktycznie na każdej płaszczyźnie obecnego prezydenta. Dla niezdecydowanych druga tura będzie jednak stanowiła trudne chwile, bo - dla wielu wyborców - będzie to głosowanie negatywne. Warto wówczas przypomnieć sobie ostatnie, żenujące dość pięciolecie Komorowskiego. Warto pomyśleć, czy znów chcemy się denerwować z powodu podpisywania przez tego pana wszystkich ustaw jak leci. A przecież Balcerowicz już snuje nowy plan dla Polski, według założeń którego wiek emerytalny być może wzrośnie do 70 lat dla obojga płci, likwidację wszystkich możliwych ulg podatkowych (w tym na dzieci) oraz kilka jeszcze innych radykalnych pomysłów. I kto tu tak naprawdę jest radykalny?... Pomyślcie, nim oddacie głos, czy opowiadacie się za zmianami. Urzędujący prezydent to gwarancja zachowania obecnego, zgniłego status quo. Pretendent będzie musiał działać pod dużą presją wyborców, w związku z czym nie pozwoli sobie na marginalizację społeczeństwa. Choćby dlatego, ze gołym okiem widać ciśnienie Narodu. Ten kocioł wrze i może wybuchnąć.
   I na pewno nie będzie tak, jak straszy oszołomstwo po serwisach społecznościowych: przymus spowiedzi, przymus chodzenia na mszę, krzyż w każdym autobusie... To prymitywna sofistyka, głupoty wymyślane przez ludzi niespełna rozumu. To nie Iran, po pierwsze. A jakby zastanowić się bardziej, to raczej urzędujący prezydent chce z Polski uczynić państwo wyznaniowe, decydując się na przyjmowanie do naszego kraju wszelkiej maści emigrantów z Afryki i Azji (wśród których prym wiodą islamiści). Boicie się zagrożenia wszechobecną religijną? Pomyślcie o tych muzułmanach właśnie, którzy zalać mogą Polskę w wyniku niefortunnych decyzji Komorowskiego. Po drugie, nasz kraj był w swej historii bodaj najbardziej tolerancyjnym religijnie krajem Europy. W ostatnich latach też nie widać, by w jakikolwiek sposób prześladowano innowierców, agnostyków, czy ateistów. To całe rozbudzanie strachu przed państwem wyznaniowym, to wszystko kupa mitów i bzdur wtłaczanych do ludzkiej świadomości przez różnych wariatów i manipulatorów medialnych. Po trzecie, zapanowała psychoza, że jeśli wygra Duda, to pozamykają wszystkich. Jeśli już, to powinni tego bać się przestępcy. Uczciwy obywatel może spać spokojnie. Najbardziej te plotki podsycają parlamentarzyści rządzącej koalicji, widocznie czegoś się obawiają...
   Już 24 maja zdecydujemy. Jeszcze jest kilkanaście dni do namysłu dla niezdecydowanych. Wybierzcie ze swoim sumieniem, najlepiej dla Polski.

poniedziałek, 11 maja 2015

Czy Bruksela psuje nam Gdańsk Południe?

   Od pewnego czasu miasto duma nad Strategicznym Planem Transportowym dla Gdańska Południe. Jest to akurat dla mnie ważne, gdyż zaliczam się do niezbyt szczęśliwych mieszkańców Ujeściska. Czemu niezbyt szczęśliwych? Bo dzielnicę trapią od dawna problemy komunikacyjne. Kolejne osiedla wyrastają jak grzyby po deszczu, a rachityczne ulice nie potrafią sprostać rosnącym potrzebom. Transport zbiorowy nie jest aż tak doskonale rozwinięty, jak zapewniają decydenci miasta; siłą rzeczy mieszkańcy zmuszeni są do przemieszczania się własnymi autami. Zmiany są niezbędne, bo według prognoz w najbliższych latach południowe osiedla zasiedlić może nawet kilkadziesiąt tysięcy osób.
   Miasto postanowiło tym razem w większej mierze zaczerpnąć opinii mieszkańców, a przynajmniej takie sygnały po lokalnych mediach rozpuścili pijarowcy z Nowych Ogrodów. Oczywiście są to wszystko działania pozorowane. Każdy, kto uczestniczył w takich konsultacjach doskonale zdaje sobie sprawę, że niewiele wskóra. Komórki odpowiedzialne za myślenie o rozwoju miasta zawsze stawiają mieszkańców przed faktami dokonanymi (w procesie planowania). Pamiętacie absurdalną ankietę o to, czy planowany stadion ma mieć dach otwarty czy kryty? Przecież wiadomo było od samego początku, ze będzie otwarty i po ogłoszeniu wyników sondażu, w których mieszkańcy opowiedzieli się za krytym, podziękowano za opinie i zrobiono swoje. Ważne, że poszła w świat informacja, ze obywatele wzięli udział w procesie planistycznym. Jest na to papier? Jest. Więc morda w kubeł, oszołomy...
   Oczywistym jest, że w przypadku kolejnej finansowej perspektywy unijnej miasto zrobi to, co zwykle: popsuje nam miasto. Ale tak naprawdę nie zrobi to samo z siebie. To Unia w głównej mierze decyduje na co przyzna środki. Priorytetem jest teraz transport publiczny. To akurat dobrze, bo należy spodziewać się budowy kolejnych linii tramwajowych i nowoczesnego taboru. Zła wiadomość jest taka, że miasto zamiast stworzyć sensowne arterie komunikacyjne, zechce wykorzystać kroplówkę finansową na skonstruowanie kolejnych kombi-strad.
   Już jedną taką wybudowano łącząc Chełm z Orunią. Aleję Vaclava Havla. Jak wygląda? Fatalnie. Przykład typowej gigantomanii lokalnej. Standardowe dwa razy dwa pasma ruchu, potężne rezerwy pod rozbudowę, ogromne wyspy centralne, tory tramwajowe w przekroju asymetrycznym, ścieżki rowerowe, ciągi piesze, a to nie wszystko, bo jeszcze ten konglomerat tras wieńczy Łódzka - zdegradowana do ulicy osiedlowej - ale zawsze. W niektórych miejscach trzeba przebyć grubo ponad 100 metrów, by przebyć ten kolos komunikacyjny. Czy tak mają wyglądać kolejne arterie przecinające południowe dzielnice? Czy Biuro Rozpieprzania Gdańska i Dyrekcja Rozpieprzania Miasta Gdańska mogłyby w końcu zaprzestać czynionemu przez nie procederowi?
   Nowa Bulońska - na szczęście została zaprojektowana jako dwa razy jedno pasmo. Niestety tory tramwajowe przy niej biegnące będą znowu w układzie asymetrycznym. A nie można było pomyśleć o symetrycznym? Dodatkowo można byłoby wówczas stworzyć dwa pasy - w obrębie torów tramwajowych - dedykowane autobusom i autom uprzywilejowanym. Przystanki wiedeńskie też byłyby niegłupim rozwiązaniem.
   Podobnie można by pomyśleć o Nowej Politechnicznej, Nowej Warszawskiej, Nowej Jabłoniowej i Nowej Świętokrzyskiej. Czemu nie zbudować typowych miejskich ulic do których można by poprzyklejać całe pierzeje, z obu stron ulicy. Tak projektuje się cywilizowane miasta. I to jest właśnie promocja transportu publicznego! Naprawdę, warto zadać sobie pytanie przed podjęciem procesu planowania: co promujemy? Nie da się pogodzić dwóch priorytetów: przywileju dla aut prywatnych i komunikacji miejskiej. Albo jedno, albo drugie. Albo pochodzi się z Gdańska, albo z Warszawy - nigdy z obu miast naraz - to chyba logiczne?
   Najlepszym rozwiązaniem byłoby stworzenie całej sieci takich ulic miejskich zamiast kombi-strad. Kombi-strady na pewno więcej kosztują od ulic miejskich. Wtedy można pomyśleć także o przedłużeniu Sikorskiego w stronę Małomiejskiej, o wspomnianej Małomiejskiej z Podmiejską, o Nowej Bulońskiej Południowej i Unruga. Sieć typowo miejskich, węższych ulic, byłaby bardziej wydajna od kolejnych Havla-podobnych tras, których mieszkańcy po prostu nie chcą.
   Ale cóż, decydenci miejscy zasłaniają się warunkami narzuconymi przez Brukselę i brną w ten sam tępy schemat. Bo inaczej Unia nie dofinansuje. Myślę, że rozsądne zaplanowanie całej sieci ulic, wizja spójnego organizmu komunikacyjnego Gdańska Południe, mogłaby przekonać europejską wierchuszkę. Dlaczego nie spróbować? Może tak się zdarzyć, że po przeprowadzeniu tych inwestycji mieszkańcy wcale nie będą mieli zamiaru tu się osiedlać. A nawet zaczną uciekać. To raczej nie spodobałoby się deweloperom.
   Gdańsk Południe potrzebuje przemyślanej wizji komunikacyjnej. To, co w tej chwili dostajemy od miasta, to jakieś bzdury. Najgorsze jest to, ze władze wydają się być zupełnie bezkrytyczne wobec siebie. Obowiązuje jakiś chory dogmat o nieomylności urbanistów, którzy - w większości - mają klapki na oczach i kombinują na krótką metę. Koniunkturalizm i nihilizm. A jak mieszkańcy próbują protestować - zasłanianie się decyzjami komisarzy europejskich. Należy zatem spytać, kto tak naprawdę psuje nam miasto? Bruksela czy ekipa rezydująca na Nowych Ogrodach?

piątek, 8 maja 2015

Dzień Sznura

   Tego nikt się nie spodziewał. Bo trudno było oczekiwać cudu. Przecież o nich możemy na ogół przeczytać tylko w Biblii i innych świętych księgach, albo ujrzeć w kinie podczas wyświetlenia jakiejś hollywoodzkiej produkcji. Cuda przecież nie zdarzają się w świecie realnym. Przynajmniej tak zakłada każdy trzeźwo stąpający po tym łez padole. Ale czy cud nie mógłby się zdarzyć choćby w niedzielę? Przecież bywa, że ktoś wygra w lotto kilkanaście baniek. Cud, jak to cud, przychodzi niespodziewanie. Z samej jego definicji...
   Gdy nastał rok pański 2015 w Rzeczypospolitej, Naród zdał sobie sprawę, że trzeba będzie wziąć dwa razy udział w wyborach. Prezydenckich oraz parlamentarnych. Oznaczać to mogło tylko jedno: które zło jest mniejsze, które wybrać?  Bo przyjęło się wybierać "mniejsze zło", wpojono obywatelom, że to istota demokracji. Nie głosujmy na kandydatów, głosujmy przeciw innym kandydatom. Nawet jeśli ich nie znamy; a jeśli uważamy, że znamy, to dzieje się tak dlatego, że wcześniej inżynierowie społeczni skorzystali ze swoich - w zasadzie banalnych - narzędzi. Normalne, prawda? Tak przecież powinno się robić. To obywatelski obowiązek głosować przeciw komuś. Taka typowo "hejterska polityka". Pod sztandarem "zgody".
   Ale umęczony lud miał dość tej retoryki i niespodziewanie zaczął myśleć. Być może sprawili to niektórzy kandydaci, którzy otwarcie rzucili rękawicę systemowi. A może po prostu ludzie przestali oglądać tv (bo nie mieli na to czasu harując po 16 godzin na umowach śmieciowych każdego dnia), no i czytywać "GWiazdę śmierci" oraz "News-shit" (bo woleli wydać jednak pieniądze na chleb i pasztetową, zamiast trwonić je na bzdurę pisaną). Tak, czy inaczej zdrowy rozsądek zaczął zwyciężać w różnych warstwach podzielonego społeczeństwa. Oczywiście poza homo-sovieticusami urobionymi przez propagandę głównego ścieku, wszelkich celebrytów którym udało się zaistnieć, oraz zwyczajnym cebulakom mających przeświadczenie, że pozjadali wszelkie rozumy (tzw. inteligencji szpagatowej).
   W tramwajach i na targowiskach, w biedrach i na przerwach śniadaniowych w obozach pracy, w knajpach i podczas chatów na fejsie zaczęła kreować się nowa rzeczywistość. Tak bardzo inna od "przeczywistości" serwowanej w sondażach i wypadającej z ust dziennikarzy szczodrze nagrodzonych przez urzędującego prezydenta orderami. Historia często zwykła zataczać koło i tak stało się tym razem. Kraj jakby cofnął się w rozwoju do ostatniej dekady PRL-u. Nowak z Wiśniewskim przestali ufać szytej grubymi nićmi propagandzie. Utworzył się tzw. drugi obieg informacji. Co ciekawe, ekipa sterująca masami ludzkimi do tego stopnia zdemoralizowała się, a może zwiedziona zadufaniem w swe siła, zboczyła na manowce. Tak czy inaczej nie doceniono ludu.
   A lud był wkurwiony - to najlepsze określenie na dominujące nastroje społeczne. Co bardziej bystrzy funkcjonariusze wiadomych służb zaczęli pisać w swych raportach, że niezbędne są zmiany w prowadzeniu kampanii wyborczej człowieka pod żyrandolem (co oznaczać miało jeszcze więcej czasu antenowego tvp info i tv(be)n dla Gajowego-już-bez-wąsów i proporcjonalnie, rzecz jasna, jeszcze mniej dla innych). Zlekceważono jednak je. Zlekceważono też inne przesłanki, że coś się dzieje. A działo się naprawdę, nie tak jak w przypadku kazań słynnego księdza Natanka.
   Tymczasem w firmach rzekomo badających opinię publiczną, kolejni wyrobnicy ziewając ze znudzenia, zapisywali procentowe wartości słupków zgodnie z zaleceniami. Wypełniano kolejne protokoły z tych badań, wpisywano urojone telefony respondentów w rubryki dokumentów, kreowano dane. Robota durna, żmudna, ale przynajmniej dobrze płatna. W inżynierii społecznej zawsze dobrze się zarabia. Polski podatnik to szczodry płatnik, choć nieświadomy. Rutyna często gubi wierchuszki służb niejawnych, bezpośrednio wpływających na szacowne "instytuty naukowe".
   Przyszła w końcu niedziela, którą niektórzy zapowiadali jako "krwawą", bądź "dniem sznura". Od wczesnych godzin rannych odnotowywano niespodziewaną wprost frekwencję. Przed 9:00 zagłosowało 8 % uprawnionych. Niezwykły wyczyn! Wielu z nich przyszło z własnym długopisem, co mogło budzić uśmieszki politowania komisarzy, ale już na pewno nie krzyżyki stawiane na kartach wyborczych. Większość głosujących postanowiła wypiąć się na system i zagłosować... przeciw niemu, a nie tak jak dotąd na "mniejsze zło". W jakimś sensie więc idee przyświecające uchwalającym te ordynację, zwróciły się przeciwko nim. Los bywa złośliwy. Skonfundowani respondenci przeróżnych agencji nagabujący wyborców pod komisjami wpisywali w swe papiery fantastyczne - na pierwszy rzut oka - wyniki. Słupki zupełnie się nie zgadzały. Ale wzięto to na karb wczesnych godzin. W końcu to niedzielny poranek i czas mszy. Może nie powinno dziwić, że na prowadzenie wyszli Braun z Kowalskim, a kilka procent za nimi uplasował się Korwin. Na czwartym miejscu meldował się Kukiz, a wyniki reszty balansowały na granicy błędu statystycznego.
   Niemniej jednak zapisywano kolejne krzyżyki, czas mijał. A ludzi przybywało. Może przyczyniła się to do tego nadspodziewanie przychylna aura. No bo przecież nie obowiązek obywatelski, tak solidarnie olewany przez Polaków w ostatnim dwudziestopięcioleciu? Chyba, że jednak... Napływały całe rodziny: ojcowie, matki, dzieci, nawet babcie i dziadkowie. Większość komisji pękała w szwach, tu i ówdzie trzeba było czekać na swą kolej długie minuty. Kolejki jak po mięso za wczesnego Jaruzelskiego! Do południa w wyborach wzięło udział 23 % uprawnionych!!! Niemal 1/4! Gadające głowy w telewizorach nie za bardzo miały pomysł jak to skomentować, przyjęto zatem linię, że społeczeństwo daje właśnie wyraz temu, ze nie ma zgody na brak zgody i zgodnie głosuje za zgodą. Jakżeby inaczej.
   Ale słupki preferencji osób, które głos oddały, zaczynały dziwić coraz bardziej. Na czoło wyszedł niespodziewanie Korwin, na drugie miejsce - jak filip z konopi - wskoczył Duda. Trzeci był Kowalski, czwarty nadal Kukiz. Na piąte spadł Braun, który łeb w łeb szedł z Komorowskim. Widać, elektorat tego ostatniego, ruszył do szturmu bojąc się brunatnej Polski - której wizję tak skrzętnie roztaczała gadzinówka wydawana przez Agorę. W lotnych biurach wiadomych służb pojawiła się konsternacja. Co robić? Gdzie pojawiła się polityczna jedność tubylców? PiSowski wróg u bram - jak zwykle - a ci nie chcą wesprzeć naszego projektu "III RP" - wzburzali się reżimowi politycy i stojąca za nimi bezpieka. Jakiś przytomny generał przypomniał sobie, że w podręcznikach dawno temu wydanych przez moskiewskie jaczejki GRU i KGB, na tę okoliczność wymyślono już przeprowadzanie tzw. "prowokacji kontrolowanych". Dano więc zielone światło dla pijących z nudów wódkę w pickupach szeregowym pracownikom służb, by przebrali się w dresy i uzbrojeni w sztandary ruszyli dać łupnia komisarzom, oczywiście gromko wykrzykując nacjonalistycznie brzmiące slogany. Im głupsze, tym lepiej - przecież chodzi o zdyskredytowanie ciemnogrodu. Jak postanowiono, tak uczyniono.
   Do 15:00 ilość tzw incydentów wzrastała w postępie geometrycznym. Ale tu i ówdzie zorientowano się, że bandy ogolonych do zera kretynów, to nie są żadne ziomy znane z demonstracji, czy uroczystości na cmentarzach poświęconym Żołnierzom Wyklętym. Komórki prawdziwych narodowców szybko i sprawnie zaczęły brać sprawy w swoje ręce: kilkanaście komand bezpieki spacyfikowano w ciemnych bramach, a w Lublinie podpalono nawet ich pickup. Niektórzy spieprzali w popłochu widząc rozjątrzony tłum. A tymczasem słupki znowu zaczęły wprawiać w osłupienie. Nie dość, ze już 44 % uprawnionych oddało głos, to najzupełniej niezgodnie z oczekiwaniami! Korwin nadal pierwszy, na drugie miejsce wyszedł Kukiz, trzeci Duda, czwarty Braun! Tuż za nim Kowalski z Komorowskim. Sztabowcy PO widząc te wyniki zaczęli sięgać po środki uspokajające. Do warszawskiego sztabu - jak twierdzą świadkowie - dostarczono 10 opakowań lorazepamu. W sztabie PiSu też nie było do śmiechu. Kaczyński, blady jak ściana, postanowił zadzwonić do swojego kota, by zasięgnąć rady. Tak to jest, gdy grunt umyka spod nóg.
   Tymczasem wyborców przybywało. W kilku komisjach zabrakło kart do głosowania, a w jednej wypisały się wszystkie długopisy. Gorączka Narodu trwała w najlepsze! O 18:00 szacowano, że do urn poszło już 65 % obywateli! Rekord wszech czasów. Kto na czele? Niespodzianka! Ex aequo Korwin z Kukizem. Na trzecim miejscu Braun, na czwartym Duda. Na piąte wyszedł Komorowski, punkt za Dudą. A zaraz za nim Kowalski. Szok. Pojawiła się plotka, że generał Dukaczewski palnął sobie w łeb. Czyżby osławiony "seryjny samobójca" dopadł i jego? A może na odwrót? I dlaczego? Ktoś zapytał o to urzędującego prezydenta, lecz ten nabrał wody w usta. Albo po prostu zaschło mu z wrażenia. Michnik podobno wyrwał sobie mniej więcej połowę włosów z głowy, a Lis zaczął rozważać bukowanie biletu na najbliższy lot do Izraela. Żakowski już był w samolocie udającym się w tamtym kierunku. Autorytety moralne zupełnie zgłupiały. W Tworkach i Kocborowie przyjęto pierwszych z nich. Konsternacja wśród warstw szpagatowej inteligencji i wykształciuchów zaczęła sięgać zenitu. Co powiedzieć po ogłoszeniu wyników? Co zrobić? Na antenie tv(be)n zaczęto jawnie łamać ciszę wyborczą i mobilizować do głosowania na "kandydata zgody". Nawet zwieźli do studia Saletę, który obiecał przyłożyć lewym prostym w nos każdemu, kto nie pójdzie na wybory by wesprzeć rezydenta Pałacu Namiestnikowskiego. A czasu było coraz mniej. Jeszcze tylko godzina.
   O 20:00 stało się jasne, ze nic już nie odwróci wyników wyborów, trzeba by cudu. Ale dwa cudy jednego dnia to za dużo, aż tak często się nie zdarzają. Zagłosowało 74 % uprawnionych. Korwin nieoczekiwanie wystrzelił w górę jeszcze bardziej kosztem Kukiza. A ten łeb w łeb szedł z Braunem. Kompletna sensacja. Tuż za nimi Komorowski z Dudą, z niemal identycznym wynikiem. Serwisy zelektryzowała wiadomość, że na zawał zszedł generał Kiszczak, a Jerzy Urban dostał wylewu krwi do mózgu. Kilku redaktorów dało dyla ze studiów wyborczych, nie wiadomo gdzie. Najwyraźniej wizja Dnia Sznura mocno ich zaniepokoiła. Tak samo jak całkiem spore rzesze innych urzędników państwowych różnego szczebla oraz dyżurnych propagandystów Rzeczypospolitej.
   Najwyraźniej jednak niezwykłe wieści rozeszły się po całym kraju. Obywatele przekazywali sobie radosną nowinę z ust do ust. Babcie z wnuczętami, dziadkowie z synami, matki z dziećmi - wszyscy w podnieceniu oczekiwali wybicia godziny 21:00. W Gdańsku, Krakowie, Warszawie, Wrocławiu - wszędzie spontanicznie zbierali się ludzie na placach, z biało-czerwonymi flagami w rękach, szalikami w narodowych barwach i innymi patriotycznymi gadgetami. Na Rynku przed Zamkiem Królewskim tysiące gardeł śpiewały Mazurka. Pod Trzema Krzyżami w Gdańsku śpiewano Rotę. W każdym mieście słychać było "precz z komuną", a nawet - bardziej wulgarne, ale dosadne - "jebać kurwy siekierami"... Odpalano piro. Tłum się radował.
   I wybiła w końcu godzina prawdy... Tv(be)n niespodziewanie zanotował usterki techniczne! Kompletnie zanikł sygnał - zgodnie z przeczuciami obywateli. W tvp długo niby sprawdzano coś, podobno coś nie sztymowało w systemie komputerowym. I nagle Solorz dał zielone światło do przedstawienia wyników wyborczych. Rasowy biznesmen zawsze wie kiedy warto zmienić front.
   Frekwencja - 81 % !!!
   ...
   Janusz Korwin - Mikke - 51 % !!!
   (Cała Polska gruchnęła niesamowitym aplauzem)
   Paweł Kukiz - 17 %
   Bronisław Komorowski - 17 %
   ...
   Pozostałych wyników nie trzeba przytaczać. Nadszedł długo oczekiwany i przepowiadany przez wielu Dzień Sznura. Jasne się stało, że drugiej tury nie będzie. Jasnym było, ze skończyła się era quazi-peerelowskiej III RP, a dawne porozumienia z Magdalenki straciły moc. Naród nie posłuchał mediów, nie dał się omamić i zrobił ważny krok do przodu w swej historii. Bo tak to czasem z Narodami jest, gdy zwycięża normalność. Rzadko, ale cuda się zdarzają. Mogą się zdarzyć. Bo mając kartę do głosowania w ręku, w ostatecznym momencie, wszystko zależy od Was. I tylko od Was.
   Rozwagi przy urnie życzę.