No to jak to jest z tą miłością? Czy to w ogóle jest takie coś? Możesz powiedzieć, że istnieje, że wypełnia ten wszechświat i gdyby nie miłość, to nieskończenie dobry Bóg nie stworzyłby człowieka. Miłość - natchnienie poetów i przedmiot badań klinicznych. Miłość, od której rzygamy w połowie lutego, widząc miliony tandetnych serduszek. Miłość, która spaja więzi rodzinne i każe nam je rozrywać, gdy nawiążemy gorący romans. Miłość, za której sprawą dajemy życie oraz odbieramy je sobie, zawiedzeni lub porzuceni. Kochać to nie znaczy zawsze to samo, jak przekonuje tekst popularnej niegdyś piosenki.
A ty jak myślisz? Gdy byłeś jeszcze dzieciakiem, niespodziewanie przyszła do ciebie. Uderzyła do głowy, gdy widziałeś tę Jedyną w szkole. Nie wiedziałeś dlaczego, ale chciałeś być blisko Niej. Śniłeś o niej, marzyłeś, odkryłeś masturbację. Głupio było jednak przyznać, bo koledzy na dworze czekają i grać w piłkę trzeba było, albo włóczyć się po ulicach, bić po pyskach rówieśników. Ale myśl o Niej zawsze wracała jak bumerang. Nie wiedziałeś, jak Jej dać znać. Pisałeś liściki, oczywiście anonimowo. Zaczepiałeś, wyśmiewałeś, pożyczałeś zeszyt. W końcu jakoś tak się stało, że odprowadziłeś ją pod dom po szkole, pocałowałeś. Potem uciekła, ty byłeś szczęśliwy, w siódmym niebie, wracałeś do domu odmieniony, rozmarzony, nawet nie byłeś świadom, gdy facet który niemal rozjechał cię swoim starym audikiem na środku ulicy, wrzeszczy na ciebie, że szwendasz się po środku ulicy. Wszystko zeszło na dalszy plan, świat przestał mieć znaczenie. Nic już się nie liczyło: szkoła, rodzice, sklejane przez ciebie samoloty i ta piłka z kolegami na boisku. W głowie była tylko Ona. Później się potoczyło. Randki, kino, spacery, głębokie wejrzenia, pocałunki, masturbacja... Hormony brały górę nad rozumem, w oczach widziałeś tylko Ją, sam nie wiesz jak to się stało, gdy rozebrałeś ją, poczułeś jej zapach, odurzyło cię jej nagie ciało, a chwilę później stałeś się mężczyzną. Lecz w gruncie rzeczy dalej byłeś chłopcem, dzieciakiem, tak jak teraz, kilkadziesiąt lat później. Naiwnym, tak bardzo, tak jak wtedy, gdy kochałeś się z nią pierwszy raz. Wasza miłość przecież miała trwać wiecznie, była taka szczególna, jedyna, wiedziałeś lepiej, gdy twój stary ostrzegał, że to nie pierwsza i nie ostatnia... Byłeś oburzony. I nic tak naprawdę nie było w stanie cię ustrzec przed tym ciosem, którego doznałeś później. Zobaczyłeś Ją z kimś innym. Jak ktoś inny ją ściska, całuje, jak ona na niego patrzy, jak go dotyka. Ta twoja miłość, ta twoja jedyna i najwspanialsza dziewczyna. Zazdrość kazała ci zgładzić rywala, a przynajmniej go poturbować. A potem rozmówić się z narzeczoną, wykrzyczeć jej w twarz twój ból, a może nawet i załkać. Ale najpierw dopaść jego... I wtedy, nie dość, że dostałeś po pysku, to jeszcze Ona zjawiła się nie wiadomo skąd, dolała jeszcze oliwy do ognia, dobiła cię tym, że jesteś beznadziejny, ze w ogóle nigdy cię nie kochała i że jesteś śmieszny i żałosny. Bolało, jak cholera bolało. Pal sześć zakrwawiona mordę i złamany nos, ból fizyczny nawet w części nie był tak intensywny, jak ten wynikły z rozdzieranej duszy. Włóczyłeś się potem przybity ulicami, do późna w nocy. Upiłeś się wódką, zasnąłeś na ławce w parku. Gdy się obudziłeś, miałeś w głowie gotowy plan: powiesić się na starym buku, nieopodal tej ławki.
Już zarzucałeś pasek na konar, gdy niespodziewanie przechodziła jakaś dziewczyna. Powstrzymała cię, pogadaliście chwilę, kazała ci się ogarnąć. Później wyżaliłeś się jej, ona tobie. Okazało się, ze jej pierwszy chłopak wystawił ją do wiatru. Coś was łączyło. I połączyło jeszcze bardziej. Potem. Byliście ze sobą. Ale ty kochałeś nadal tę Pierwszą. A ona kochała tego, który ją wystawił. Nie mogło się to udać i nie udało się. Rozstaliście się.
Potem były kolejne. Takie protezy, namiastki tej Pierwszej, niezwykłej miłości. Ale właściwie nie czułeś nic do nich. One do ciebie w zasadzie też. Licealne miłostki, niekiedy fascynacje, wpisy do życiowego pamiętnika. Może nawet jedna czuła do ciebie coś więcej. Tak, kochała cię. Ale tego nie zauważyłeś. Nie chciałeś. Śmieszyły ciebie jej uczucia. Wykorzystałeś ją i rzuciłeś. Potraktowałeś jak zabawkę, ale cóż, przecież byłeś chłopcem. Tak jak teraz, po latach. Nawet nie wiesz, że prawie udało się jej popełnić samobójstwo z twojego powodu. Byłeś jej Pierwszym.... Byłeś dla niej tym, kim dla ciebie była twoja Pierwsza.
Potem w ogóle uznałeś, że nie warto się wiązać. Wygodnie jest być singlem, imprezować do woli, zaliczać przygodne panienki. One też zaliczały ciebie, więc tu przynajmniej układ nie był skomplikowany. Zapragnąłeś pójść do burdelu, zobaczyć jak to jest, gdy się płaci. Było tak sobie, ale ty i tak byłeś pijany, uwalony koksem i jedyne o czym potem pomyślałeś, to to, że w durny sposób spłukałeś się z kilku stów. Kiedy indziej upiłeś się na jakiejś bibie i wylądowałeś w łóżku z dziewczyną kumpla. Głupio wyszło. Ale nie powiedziałeś jemu o tym. Ona też się nie przyznała. Jakoś to ukryliście. Ale zacząłeś dostrzegać coś. Zrozumiałeś, że każdej miłości towarzysza "skoki w bok". Przekonałeś się, że "miłość" i zdrada chodzą w parze. Zacząłeś to nawet cynicznie wykorzystywać. Podobnie jak inni koledzy. I koleżanki. A propos koleżanek, zyskałeś przeświadczenie, że każda przyjaźń damsko-męska ma subtelne, mniej lub bardziej, konteksty erotyczne.
Ale przyszedł czas na ustatkowanie się. Poznałeś tę dojrzałą kobietę, która także zapragnęła stabilizacji. Byliście ze sobą długo, mieszkaliście razem, snuliście plany na życie. Rozmawialiście o założeniu rodziny, o tym jak fajnie będzie, jak na świat przyjdzie bobas. Często, po seksie, zastanawialiście się czy warto wziąć kredyt na mieszkanie w złotówkach, czy we frankach. Dużo poważnych, dorosłych spraw. Ty pracowałeś, ona pracowała. Ale byłeś nadal chłopcem i w końcu wyszedł on z ciebie. Znużyło ciebie to układanie sobie życia i kiedyś, na jakiejś imprezie, poznałeś fajną dupę. Stwierdziłeś, że masz w nosie poważne związki i oddałeś się radosnemu dupczeniu. Tylko gdzie w tym miłość? Od dawna właściwie nie było żadnej miłości w twoich związkach. Ale jeszcze nad tym się nie zastanawiałeś, uznałeś że to temat dla filozofów, lub innych psychologów. Z każdym rokiem uczucia bladły, serce niegdyś gorące powoli obumierało.
I nagle bang! Okazało się, ze "wpadłeś"! Przyszedł moment, by powziąć męską decyzję (mimo, że nadal byłeś chłopcem). Ożeniłeś się. Przysiągłeś miłość przed ołtarzem, bo tak nakazywała odwieczna tradycja. Nałożyłeś obrączkę na palec małżonki, ona na twój. Czy to miłość? Chyba tak... Chyba? Nieważne, stało się, no to może nawet dobrze. W końcu zapuściłeś korzenie. Przyszło na świat dziecko. Przyszły codzienne, rodzinne obowiązki. Robiło się coraz dziwniej. I coraz sztuczniej. Zacząłeś zastanawiać się, czy jesteś dobrym mężem, ojcem, czy tak właśnie wygląda dojrzała miłość dwojga dorosłych ludzi. Równie naturalnie przyszły pierwsze kłótnie, które przekształciły się w poważne konflikty. Zrobiło się nudno. Żałośnie. Zacząłeś nienawidzić żonę, ona ciebie też. Trzymało was razem tylko dziecko, ale ty i tak wolałeś pić z kumplami, imprezować w klubach, szukałeś wymówki by być coraz dalej i dalej od domu. Zacząłeś mieć wyrzuty sumienia, w końcu znienawidziłeś samego siebie. Ale zaraz, przecież byłeś tylko chłopcem, skąd miałeś wiedzieć, że małżeństwo to pułapka? To niesprawiedliwe! Czułeś się jak więzień z wyrokiem i skumałeś, że naprawdę wjebałeś się. Doszedł do ciebie prawdziwy sens słowa "wpadłeś".
Ale oto poznałeś zupełnie niespodziewanie tę, na którą czekałeś całe życie! Uświadomiłeś sobie nagle, że zakochałeś się. Po tylu latach! Poczułeś się jak w skowronkach, uśmiech wyrósł ci od ucha do ucha. Nagle wszystko znowu zaczęło mieć sens. Wszystko było takie kolorowe i ciepłe, mimo, że mróz dochodził do dwudziestu stopni. Pojąłeś, że jesteś w siódmym niebie i to jest właśnie ta kobieta. Prawdziwa miłość. Jedyna. Najukochańsza. Najwspanialsza. Najniezwyklejsza. Niestety, jakiś błąd systemu, jakiś feler w programie zawiadującym życiem sprawił, że poznałeś ją dopiero teraz, jak miałeś już rodzinę. I wszystko zaczęło być skomplikowane. Nawet mogłeś z pełnym przekonaniem ustawić taki status związku na facebooku. Ale, jak to w życiu bywa, gdy próbowałeś wyswobodzić się ze smyczy, którą sam na siebie zarzuciłeś wtedy, przed ołtarzem, trudności zaczęły się piętrzyć. Każde przecięcie węzła w jednym miejscu oznaczało dwa dodatkowe w innym. Przy tym, jak na złość, pojawiła się masa problemów na innych płaszczyznach życia. W końcu czułeś, że kochasz. I doświadczałeś, jak niepyszny, że brakuje dosłownie dwóch centymetrów, by pochwycić dłonie tej Ukochanej. By być w końcu radosnym i spełnionym. By wygrać największą z nagród życia. Kumulację. By być z Nią już aż do śmierci. By żyć długo i szczęśliwie.
Ale los bywa złośliwy. Pewnego dnia zrozumiałeś, że ten pociąg już odjechał. Że ta, którą obwołałeś swoją boginią, spotkała kogoś innego. Bo nie mogła już czekać, aż się wyplączesz ze swojego węzła gordyjskiego. Bo miała dość. Byłeś chłopcem. Nie poradziłeś sobie z problemami, nie zmierzyłeś się z nimi, jak mężczyzna. Może nie mogłeś, ale to nie ma już żadnego znaczenia. Ważne, że w końcu poczułeś w piersi wielki, zimny kamień. W miejscu serca. Pojąłeś, że miłość najlepiej sprawdza się w powieściach, lub w filmach. Bo na pewno nie w życiu. Bo w świecie realnym nie ma na nią miejsca.
Teraz możesz już właściwie umrzeć. Wiesz, że do końca życia nic się nie zmieni, że już nikogo nie pokochasz. Skończysz jako stary, zgorzkniały knur. Coraz bardziej pogrążając się w obłędzie. Z każdym dniem coraz bardziej blednąc i znikając. Nawet powiesz swojemu dziecku, ze "nie pierwsza i nie ostatnia", tak jak onegdaj twój ojciec powiedział to tobie. Nienawidziłeś go za te słowa i twoje dziecko tak samo ciebie znienawidzi. Będziesz chciał wytłumaczyć mu, skąd wzięła się twoja wiedza, twoje doświadczenie. Ale ugryziesz się w końcu w język i machniesz na to ręką. Niech się szczeniak sam sparzy.