piątek, 8 maja 2015

Dzień Sznura

   Tego nikt się nie spodziewał. Bo trudno było oczekiwać cudu. Przecież o nich możemy na ogół przeczytać tylko w Biblii i innych świętych księgach, albo ujrzeć w kinie podczas wyświetlenia jakiejś hollywoodzkiej produkcji. Cuda przecież nie zdarzają się w świecie realnym. Przynajmniej tak zakłada każdy trzeźwo stąpający po tym łez padole. Ale czy cud nie mógłby się zdarzyć choćby w niedzielę? Przecież bywa, że ktoś wygra w lotto kilkanaście baniek. Cud, jak to cud, przychodzi niespodziewanie. Z samej jego definicji...
   Gdy nastał rok pański 2015 w Rzeczypospolitej, Naród zdał sobie sprawę, że trzeba będzie wziąć dwa razy udział w wyborach. Prezydenckich oraz parlamentarnych. Oznaczać to mogło tylko jedno: które zło jest mniejsze, które wybrać?  Bo przyjęło się wybierać "mniejsze zło", wpojono obywatelom, że to istota demokracji. Nie głosujmy na kandydatów, głosujmy przeciw innym kandydatom. Nawet jeśli ich nie znamy; a jeśli uważamy, że znamy, to dzieje się tak dlatego, że wcześniej inżynierowie społeczni skorzystali ze swoich - w zasadzie banalnych - narzędzi. Normalne, prawda? Tak przecież powinno się robić. To obywatelski obowiązek głosować przeciw komuś. Taka typowo "hejterska polityka". Pod sztandarem "zgody".
   Ale umęczony lud miał dość tej retoryki i niespodziewanie zaczął myśleć. Być może sprawili to niektórzy kandydaci, którzy otwarcie rzucili rękawicę systemowi. A może po prostu ludzie przestali oglądać tv (bo nie mieli na to czasu harując po 16 godzin na umowach śmieciowych każdego dnia), no i czytywać "GWiazdę śmierci" oraz "News-shit" (bo woleli wydać jednak pieniądze na chleb i pasztetową, zamiast trwonić je na bzdurę pisaną). Tak, czy inaczej zdrowy rozsądek zaczął zwyciężać w różnych warstwach podzielonego społeczeństwa. Oczywiście poza homo-sovieticusami urobionymi przez propagandę głównego ścieku, wszelkich celebrytów którym udało się zaistnieć, oraz zwyczajnym cebulakom mających przeświadczenie, że pozjadali wszelkie rozumy (tzw. inteligencji szpagatowej).
   W tramwajach i na targowiskach, w biedrach i na przerwach śniadaniowych w obozach pracy, w knajpach i podczas chatów na fejsie zaczęła kreować się nowa rzeczywistość. Tak bardzo inna od "przeczywistości" serwowanej w sondażach i wypadającej z ust dziennikarzy szczodrze nagrodzonych przez urzędującego prezydenta orderami. Historia często zwykła zataczać koło i tak stało się tym razem. Kraj jakby cofnął się w rozwoju do ostatniej dekady PRL-u. Nowak z Wiśniewskim przestali ufać szytej grubymi nićmi propagandzie. Utworzył się tzw. drugi obieg informacji. Co ciekawe, ekipa sterująca masami ludzkimi do tego stopnia zdemoralizowała się, a może zwiedziona zadufaniem w swe siła, zboczyła na manowce. Tak czy inaczej nie doceniono ludu.
   A lud był wkurwiony - to najlepsze określenie na dominujące nastroje społeczne. Co bardziej bystrzy funkcjonariusze wiadomych służb zaczęli pisać w swych raportach, że niezbędne są zmiany w prowadzeniu kampanii wyborczej człowieka pod żyrandolem (co oznaczać miało jeszcze więcej czasu antenowego tvp info i tv(be)n dla Gajowego-już-bez-wąsów i proporcjonalnie, rzecz jasna, jeszcze mniej dla innych). Zlekceważono jednak je. Zlekceważono też inne przesłanki, że coś się dzieje. A działo się naprawdę, nie tak jak w przypadku kazań słynnego księdza Natanka.
   Tymczasem w firmach rzekomo badających opinię publiczną, kolejni wyrobnicy ziewając ze znudzenia, zapisywali procentowe wartości słupków zgodnie z zaleceniami. Wypełniano kolejne protokoły z tych badań, wpisywano urojone telefony respondentów w rubryki dokumentów, kreowano dane. Robota durna, żmudna, ale przynajmniej dobrze płatna. W inżynierii społecznej zawsze dobrze się zarabia. Polski podatnik to szczodry płatnik, choć nieświadomy. Rutyna często gubi wierchuszki służb niejawnych, bezpośrednio wpływających na szacowne "instytuty naukowe".
   Przyszła w końcu niedziela, którą niektórzy zapowiadali jako "krwawą", bądź "dniem sznura". Od wczesnych godzin rannych odnotowywano niespodziewaną wprost frekwencję. Przed 9:00 zagłosowało 8 % uprawnionych. Niezwykły wyczyn! Wielu z nich przyszło z własnym długopisem, co mogło budzić uśmieszki politowania komisarzy, ale już na pewno nie krzyżyki stawiane na kartach wyborczych. Większość głosujących postanowiła wypiąć się na system i zagłosować... przeciw niemu, a nie tak jak dotąd na "mniejsze zło". W jakimś sensie więc idee przyświecające uchwalającym te ordynację, zwróciły się przeciwko nim. Los bywa złośliwy. Skonfundowani respondenci przeróżnych agencji nagabujący wyborców pod komisjami wpisywali w swe papiery fantastyczne - na pierwszy rzut oka - wyniki. Słupki zupełnie się nie zgadzały. Ale wzięto to na karb wczesnych godzin. W końcu to niedzielny poranek i czas mszy. Może nie powinno dziwić, że na prowadzenie wyszli Braun z Kowalskim, a kilka procent za nimi uplasował się Korwin. Na czwartym miejscu meldował się Kukiz, a wyniki reszty balansowały na granicy błędu statystycznego.
   Niemniej jednak zapisywano kolejne krzyżyki, czas mijał. A ludzi przybywało. Może przyczyniła się to do tego nadspodziewanie przychylna aura. No bo przecież nie obowiązek obywatelski, tak solidarnie olewany przez Polaków w ostatnim dwudziestopięcioleciu? Chyba, że jednak... Napływały całe rodziny: ojcowie, matki, dzieci, nawet babcie i dziadkowie. Większość komisji pękała w szwach, tu i ówdzie trzeba było czekać na swą kolej długie minuty. Kolejki jak po mięso za wczesnego Jaruzelskiego! Do południa w wyborach wzięło udział 23 % uprawnionych!!! Niemal 1/4! Gadające głowy w telewizorach nie za bardzo miały pomysł jak to skomentować, przyjęto zatem linię, że społeczeństwo daje właśnie wyraz temu, ze nie ma zgody na brak zgody i zgodnie głosuje za zgodą. Jakżeby inaczej.
   Ale słupki preferencji osób, które głos oddały, zaczynały dziwić coraz bardziej. Na czoło wyszedł niespodziewanie Korwin, na drugie miejsce - jak filip z konopi - wskoczył Duda. Trzeci był Kowalski, czwarty nadal Kukiz. Na piąte spadł Braun, który łeb w łeb szedł z Komorowskim. Widać, elektorat tego ostatniego, ruszył do szturmu bojąc się brunatnej Polski - której wizję tak skrzętnie roztaczała gadzinówka wydawana przez Agorę. W lotnych biurach wiadomych służb pojawiła się konsternacja. Co robić? Gdzie pojawiła się polityczna jedność tubylców? PiSowski wróg u bram - jak zwykle - a ci nie chcą wesprzeć naszego projektu "III RP" - wzburzali się reżimowi politycy i stojąca za nimi bezpieka. Jakiś przytomny generał przypomniał sobie, że w podręcznikach dawno temu wydanych przez moskiewskie jaczejki GRU i KGB, na tę okoliczność wymyślono już przeprowadzanie tzw. "prowokacji kontrolowanych". Dano więc zielone światło dla pijących z nudów wódkę w pickupach szeregowym pracownikom służb, by przebrali się w dresy i uzbrojeni w sztandary ruszyli dać łupnia komisarzom, oczywiście gromko wykrzykując nacjonalistycznie brzmiące slogany. Im głupsze, tym lepiej - przecież chodzi o zdyskredytowanie ciemnogrodu. Jak postanowiono, tak uczyniono.
   Do 15:00 ilość tzw incydentów wzrastała w postępie geometrycznym. Ale tu i ówdzie zorientowano się, że bandy ogolonych do zera kretynów, to nie są żadne ziomy znane z demonstracji, czy uroczystości na cmentarzach poświęconym Żołnierzom Wyklętym. Komórki prawdziwych narodowców szybko i sprawnie zaczęły brać sprawy w swoje ręce: kilkanaście komand bezpieki spacyfikowano w ciemnych bramach, a w Lublinie podpalono nawet ich pickup. Niektórzy spieprzali w popłochu widząc rozjątrzony tłum. A tymczasem słupki znowu zaczęły wprawiać w osłupienie. Nie dość, ze już 44 % uprawnionych oddało głos, to najzupełniej niezgodnie z oczekiwaniami! Korwin nadal pierwszy, na drugie miejsce wyszedł Kukiz, trzeci Duda, czwarty Braun! Tuż za nim Kowalski z Komorowskim. Sztabowcy PO widząc te wyniki zaczęli sięgać po środki uspokajające. Do warszawskiego sztabu - jak twierdzą świadkowie - dostarczono 10 opakowań lorazepamu. W sztabie PiSu też nie było do śmiechu. Kaczyński, blady jak ściana, postanowił zadzwonić do swojego kota, by zasięgnąć rady. Tak to jest, gdy grunt umyka spod nóg.
   Tymczasem wyborców przybywało. W kilku komisjach zabrakło kart do głosowania, a w jednej wypisały się wszystkie długopisy. Gorączka Narodu trwała w najlepsze! O 18:00 szacowano, że do urn poszło już 65 % obywateli! Rekord wszech czasów. Kto na czele? Niespodzianka! Ex aequo Korwin z Kukizem. Na trzecim miejscu Braun, na czwartym Duda. Na piąte wyszedł Komorowski, punkt za Dudą. A zaraz za nim Kowalski. Szok. Pojawiła się plotka, że generał Dukaczewski palnął sobie w łeb. Czyżby osławiony "seryjny samobójca" dopadł i jego? A może na odwrót? I dlaczego? Ktoś zapytał o to urzędującego prezydenta, lecz ten nabrał wody w usta. Albo po prostu zaschło mu z wrażenia. Michnik podobno wyrwał sobie mniej więcej połowę włosów z głowy, a Lis zaczął rozważać bukowanie biletu na najbliższy lot do Izraela. Żakowski już był w samolocie udającym się w tamtym kierunku. Autorytety moralne zupełnie zgłupiały. W Tworkach i Kocborowie przyjęto pierwszych z nich. Konsternacja wśród warstw szpagatowej inteligencji i wykształciuchów zaczęła sięgać zenitu. Co powiedzieć po ogłoszeniu wyników? Co zrobić? Na antenie tv(be)n zaczęto jawnie łamać ciszę wyborczą i mobilizować do głosowania na "kandydata zgody". Nawet zwieźli do studia Saletę, który obiecał przyłożyć lewym prostym w nos każdemu, kto nie pójdzie na wybory by wesprzeć rezydenta Pałacu Namiestnikowskiego. A czasu było coraz mniej. Jeszcze tylko godzina.
   O 20:00 stało się jasne, ze nic już nie odwróci wyników wyborów, trzeba by cudu. Ale dwa cudy jednego dnia to za dużo, aż tak często się nie zdarzają. Zagłosowało 74 % uprawnionych. Korwin nieoczekiwanie wystrzelił w górę jeszcze bardziej kosztem Kukiza. A ten łeb w łeb szedł z Braunem. Kompletna sensacja. Tuż za nimi Komorowski z Dudą, z niemal identycznym wynikiem. Serwisy zelektryzowała wiadomość, że na zawał zszedł generał Kiszczak, a Jerzy Urban dostał wylewu krwi do mózgu. Kilku redaktorów dało dyla ze studiów wyborczych, nie wiadomo gdzie. Najwyraźniej wizja Dnia Sznura mocno ich zaniepokoiła. Tak samo jak całkiem spore rzesze innych urzędników państwowych różnego szczebla oraz dyżurnych propagandystów Rzeczypospolitej.
   Najwyraźniej jednak niezwykłe wieści rozeszły się po całym kraju. Obywatele przekazywali sobie radosną nowinę z ust do ust. Babcie z wnuczętami, dziadkowie z synami, matki z dziećmi - wszyscy w podnieceniu oczekiwali wybicia godziny 21:00. W Gdańsku, Krakowie, Warszawie, Wrocławiu - wszędzie spontanicznie zbierali się ludzie na placach, z biało-czerwonymi flagami w rękach, szalikami w narodowych barwach i innymi patriotycznymi gadgetami. Na Rynku przed Zamkiem Królewskim tysiące gardeł śpiewały Mazurka. Pod Trzema Krzyżami w Gdańsku śpiewano Rotę. W każdym mieście słychać było "precz z komuną", a nawet - bardziej wulgarne, ale dosadne - "jebać kurwy siekierami"... Odpalano piro. Tłum się radował.
   I wybiła w końcu godzina prawdy... Tv(be)n niespodziewanie zanotował usterki techniczne! Kompletnie zanikł sygnał - zgodnie z przeczuciami obywateli. W tvp długo niby sprawdzano coś, podobno coś nie sztymowało w systemie komputerowym. I nagle Solorz dał zielone światło do przedstawienia wyników wyborczych. Rasowy biznesmen zawsze wie kiedy warto zmienić front.
   Frekwencja - 81 % !!!
   ...
   Janusz Korwin - Mikke - 51 % !!!
   (Cała Polska gruchnęła niesamowitym aplauzem)
   Paweł Kukiz - 17 %
   Bronisław Komorowski - 17 %
   ...
   Pozostałych wyników nie trzeba przytaczać. Nadszedł długo oczekiwany i przepowiadany przez wielu Dzień Sznura. Jasne się stało, że drugiej tury nie będzie. Jasnym było, ze skończyła się era quazi-peerelowskiej III RP, a dawne porozumienia z Magdalenki straciły moc. Naród nie posłuchał mediów, nie dał się omamić i zrobił ważny krok do przodu w swej historii. Bo tak to czasem z Narodami jest, gdy zwycięża normalność. Rzadko, ale cuda się zdarzają. Mogą się zdarzyć. Bo mając kartę do głosowania w ręku, w ostatecznym momencie, wszystko zależy od Was. I tylko od Was.
   Rozwagi przy urnie życzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz