piątek, 15 maja 2015

Dorżnąć watahy?

   Nie ma dnia, by Bronisław I Szalony nie popisał się kolejnymi błazeństwami. Pod tym względem zaczął przebijać już cały establishment razem wzięty. Obywatele naszego nieszczęśliwego kraju odkryli nowe źródło rozrywki i w ostatnich tygodniach zaczęli odpalać internet głównie w jednym celu: relacji z kampanii urzędującego prezydenta. Śmiechu co niemiara. Najpopularniejszym antydepresantem w Polsce stały się wypowiedzi i zachowanie Komorowskiego. A że Polacy są bezwzględni, zwłaszcza w internecie, to posypały się tysiące memów, setki artykułów, prześmiewcze videoclipy, a nawet kawały. Prezydent stał się synonimem narodowej cebuli, a właściwie zastąpił ją.  Anglicy mają swego Jasia Fasolę, a my Bronka Cebulę. Postać najwyższego urzędnika pod żyrandolem stała się obiektem drwin, niewybrednych epitetów i komentarzy. No cóż, koń jaki jest, każdy widzi. Każdy, z wyjątkiem samego zainteresowanego. To musi być w zasadzie kłopotliwe dla niego: puszczać mimo uszu te wszystkie żarty i nie zauważać wytykania palcami. No chyba, że naprawdę tego nie zauważa i wierzy w swój mit, wypichcony przez spin doktorów i partyjnych apologetów. Tym gorzej wtedy.
   Co do spin doktorów, to poważny kandydat wywaliłby ich pewnie na zbity pysk ze swego otoczenia po dwóch pierwszych wtopach. W zasadzie ci pijarowcy dokonali już zawodowego seppuku; po tak haniebnym prowadzeniu kampanii nie zatrudni ich nawet jako naganiaczy pani Basia z targu w Wąchocku. Pytanie tylko, dlaczego sam Komorowski godzi się na ten swoisty mortal combat? Zresztą nie dość, że cała ta kampania praktycznie zatopiła Gajowego to jeszcze ukatrupiła partię, z której się wywodzi. PO? Pozostaje teraz jedynie... "dorżnąć watahy"! Tak, los bywa złośliwy i słynna już kwestia Sikorskiego powraca niczym bumerang; tym razem w odniesieniu do rządzącego gangu. Prezydent w ciągu kilku miesięcy zjechał z 70 % poparcia na niemal samo dno, a partia straciła kilkanaście procent w ciągu tygodnia. Być może coś było na rzeczy ze słynnym proroctwem Michnika, że reelekcja może być zagrożona tylko przez przejechanie przez Bredzisława po pijaku ciężarnej zakonnicy na pasach... Może warto zgłosić tę sprawę organom ścigania, niech szukają nieszczęsnej! Może zakopano ją w pałacowym ogródku? 
   Tak czy inaczej, dla rodaków wszystko to przypomina sen. Jednym - koszmar, innym - wręcz przeciwnie. Niektórzy obserwatorzy już zaczęli nazywać rozwój sytuacji w Polsce cudem. Hmmm, może to ten z pakietu cudów zapowiadanego przez Tuska - wówczas chwała mu za dobrą wróżbę. Pozostaje też możliwość, że coś w końcu w apatycznym do tej pory Narodzie pękło. I to w sumie jest dość uzasadnione przypuszczenie, bo ileż można znosić arogancję władzy? A ta jest kompletnie zszokowana rzeczywistością. Jeden zły ruch prowadzi do następnego, jeszcze gorszego. W zasadzie nie wiadomo co zrobić z tym fantem, jak ruszyć tę kampanię na odpowiednie tory. Nawet naprędce kręcona przez Pałac Namiestnikowski kiełbasa wyborcza zdaje się działać przeciw Komorowskiemu. A żenujące próby pozyskania elektoratu Kukiza budzą jedynie wstręt i salwy śmiechu.
   Utożsamianie się z wciąż urzędującym prezydentem grozi towarzyskim ostracyzmem, dlatego lepiej tego na mieście nie okazywać. Można zostać wyśmianym i odtrąconym, a nawet uznanym za głupka. W knajpie lepiej też cicho siedzieć , bo jeszcze barman powie, że wystarczy już tego picia na dziś, a wykidajło po mordzie jeszcze da. Lepiej nie obnosić się z sympatiami dla PO. Platforma jest już passe. Tylko patrzeć, jak pierwsze szczury zaczną uciekać z tonącego statku. No cóż, były premier dał dyla w zasadzie jako pierwszy. Zastanawiające, ze nagle - jak diabeł z pudełka - wyskoczył nowy "polityczny nowotwór" w sondażach. Sprawa jest tak świeża, że nawet nie zdołali nazwać tej formacji i funkcjonuje pod roboczą nazwą "Balcerowicz". Niesamowite, ale ma już podobno ponad 10 % poparcia. Jak na coś, co jeszcze nawet nie zaistniało, szokująco dużo, prawda? Nie zapominajmy jednak, że sondażownie są powołane głównie do tego, by robić ludzi w konia, a w tym przypadku ewidentnie widać, że coś tu nie halo. No bo kto z respondentów oddałby głos na coś, o czym nawet nie wie? Oczywisty to sygnał, że kończy się pewna epoka w polskiej polityce.
   Wracając do samej kampanii, pozostał jeszcze tydzień. Czas nadziei dla rzesz rodaków; nadziei na nowe powody do śmiechu. Gdyby żył Bareja, już pewnie tworzyłby scenariusz do serialu, który przewyższyłby popularnością "Alternatywy 4" i "Zmienników". Rodzimi kabareciarze prawdopodobnie jednak przykleją się w te dni do ekranów komputerów i tv, by spijać z tej krynicy głupoty. Prawdziwy dreszczyk emocji czeka wyborców podczas telewizyjnej debaty; wszyscy obiecują sobie wiele radochy po wywodach Bredzisława. Kto wie, może będzie to tak kasowy spektakl, że producenci telewizyjni z TVN zaproponują - wkrótce bezrobotnemu prezydentowi - jakiś specjalny talk show? Na miejscu Wojewódzkiego rozglądałbym się już za nowym pracodawcą; tej konkurencji może nie wytrzymać.
   Nie zapominajmy jednak, że nowy prezydent sam się nie wybierze i 24 maja trzeba będzie udać się do tej urny, by dać czerwona kartkę Komorowi. Ostrzegam też przed bałamutnym przeświadczeniem, że skoro gajowy zrobił z siebie już takiego durnia, to nic nie jest w stanie go utrzymać w Pałacu Namiestnikowskim. Nie wypada zaniechać w takiej sytuacji wzięcia udziału w wyborach, bo byłoby naprawdę komicznie - gdyby z powodu tego zaniechania utrzymał się na stołku. Pełna mobilizacja zatem, nie chcemy chyba mieć prezydenta, z którego drą kapcia nawet przedszkolaki? A zatem, w przyszłą niedzielę, dorżnijmy te watahy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz