sobota, 13 sierpnia 2016

Alkoholocaust

   Gdzieś między jedenastym piwem, a czwartą półlitrówką myśli się najlepiej. Wszystko jest takie czyste, dzikie i wykrzywione. Fale emocji mącą ocean rozsądku i tak jest najlepiej. Nie ma nic lepszego niż alkohol. Nie ma nic gorszego jak miłość. To pierwsze da ci szczęście, to drugie zrujnuje życie. Za te co prawda ulotne chwile szczęścia zapłacisz rzygami, bólem głowy, rozbitym nosem po którejś tam bójce pod sklepem, obudzisz się w osranych spodniach, ale nie będziesz płakał jak z powodu miłości. Nic tak nie rujnuje życia, jak łzy.
   Nic tak nie wypala gardła jak łzy. A alkohol gładzi je aksamitnym całunem. Leczy rany duszy. Nadaje życiu sens. Życiu przegranemu przez miłość. Życiu, w jego najoczywistszej formie. W najprymitywniejszej potrzebie trwania.
   Lubię ten stan. Stan permanentnej ciemności.

sobota, 7 maja 2016

Requiem dla Europy.

   Czy Europa kończy się? Czy na naszych oczach dumna niegdyś cywilizacja łacińska strzela sobie w łeb? Czy rozbrzmiewają właśnie nuty requiem dla Europy? Na pewno tak. Nic już nie będzie tak, jak przedtem. Kontynent toczy rak, a lekarstwo strzeżone jest niczym złoto w Fort Knox.
   Unia Europejska została uprowadzona przez klub lewicowych samobójców, który nieubłaganie spycha pół miliarda ludzi w czeluść zagłady. Postępowi filozofowie zachodnioeuropejskich uniwersytetów kierowali się niewłaściwymi przesłankami konstruując Nowy Porządek. Oparli swą myśl o utopijne wzorce. Położyli kamień węgielny pod konstrukcję z papieru. A tylko na papierze wyglądają dobrze demokratyczne idee.
   Demokracja to mrzonka. Demokracja nie istnieje. Demokracja to mit, aczkolwiek piękny. Cały ten ustrój to burdel, w którym kurwy pracują dla swych alfonsów, ochoczo sprzedając obietnicę szczęścia. Klientami są ciemne i manipulowalne masy płacące głosami w urnach. Kurwami - bezimienni działacze wiodących partii. Ideologicznie skrzywieni idioci, dający dupy na manifestacjach, chodzący po domach z nic nie znaczącymi programami. Alfonsami - elita, która od zawsze jest u sterów władzy. Cały ten lewicowy klub samobójców.
   To właśnie oni, zepsuci i cyniczni, kierują nasz świat w otchłań. Nie ma przyszłości. Nie ma szans na wyleczenie raka. Wyginiemy jak dinozaury. Zaleje nas islamski przypływ. W miejsce Parlamentu Europejskiego powstanie Pałac Kalifa. Skyline największych miast europejskich ozdobią minarety ze złota. Złota, które im oddamy.
   Tak jak oddamy naszą tożsamość. Naszą tradycję. Nasze domy. Naszą kulturę. Oddamy nasze córki do haremów. A naszych synów znajdziemy tam także, jako eunuchów. Oporni zdechną na pręgierzach. Pocieszające, że lewicowy klub samobójców zarządzający brukselską wydmuszką skończy na Polach Elizejskich, z głowami oddzielonymi od korpusów.
   Naprawdę, nie ma nadziei. Proces zagłady potrwa być może jeszcze kilkadziesiąt lat, ale z pewnością zostanie doprowadzony do końca. Wszak już teraz strach przejść przez niektóre z dzielnic Londynu, Marsylii, czy Berlina. Wszędzie śniade, gniewne twarze. Kobiety w burkach znęcające się nad biorącymi kąpiele słoneczne w parkach dziewczynach. Zamachy w Paryżu, Brukseli. W Madrycie, w Londynie. Wkrótce może i w Twoim mieście, drogi czytelniku.
   Utopijne idee demokracji zaprowadziły kontynent w miejsce, z którego nie ma powrotu. Wolność. Równość. Braterstwo. Osiemnastowieczne slogany nie mają przełożenia na dzisiejsze realia. Wolność to ułuda. Równość to bzdura. Braterstwo nie istnieje.
   Tożsamość ma sens. Tożsamość to podwalina spajająca cywilizację. Nasza tożsamość ma źródła w Europie feudalnej. W Europie u szczytu potęgi. Europie niosącej kaganek cywilizacji w najdalsze zakątki globu. Czym byśmy byli dzisiaj, gdyby nie niezłomność naszych praojców? Prawdopodobnie nie wyszlibyśmy poza jaskinie. To cywilizacja białego człowieka zaprowadziła nas w kosmos. To intelekt białego człowieka zbudował nasz świat. A teraz, za sprawą lewicowego klubu samobójców pogrąży nas w chaosie.
   Nie masz, nie masz nadziei na przyszłość. Wyginiemy jak neandertalczycy. A na ruinach naszych domów barbarzyńcy będą bić pokłony w stronę Mekki.

sobota, 6 czerwca 2015

Piwo w plenerze

   Dni robią się coraz dłuższe, a noce coraz gorętsze. Lato za pasem, pora kanikuł i wywczasów. Warto więc oderwać się trochę od domowych pieleszy i ruszyć w teren. Najlepiej z piwem, bo to gwarantuje i dobra zabawę i szczyptę adrenaliny podczas ciuciubabki z policją oraz strażą miejską. Niestety zakazy konsumpcji piwa pod chmurką obowiązują nadal, cały czas i nic nie wskazuje na to, by miało to ulec zmianie w najbliższych latach.
   Ale czy to do końca słuszne? Owszem, istnieją minusy depenalizacji zakazu spożywania, ale chodzi o to, by te minusy nie przesłoniły nam tych plusów. A tych jest całkiem sporo. Nic tak nie działa na doskonały humor jak możliwość wypicia kilku piw ze znajomymi pod chmurką. Nie zawsze chcemy to robić w ogródkach restauratorów, bo to zwyczajnie nudne. Siedzą tam zazwyczaj wymuskani biznesmeni i trują o swych planach inwestycyjnych, lub o swych koneksjach polityczno-gospodarczych. A poza tym drogo. I przeważnie lichy wybór. Mam płacić 10 zł za pół litra przaśnego Tyskiego? Po moim trupie!
   Poza tym istnieje wiele interesujących miejsc, w których żadnego ogródka piwnego nie uświadczysz. Z dala od tłumów spoconych turystów i rozkrzyczanej gimbazy. Miło sobie usiąść na ławeczce w Parku Oruńskim, nad którymś ze zbiorników retencyjnych (a jest ich masa do wyboru), na wieży widokowej, lub gdzieś na północnym cyplu Ołowianki albo Wyspy Spichrzów. Na Fortach Napoleońskich lub fortyfikacjach Dolnego Miasta. Jest w czym wybierać. Gdańsk oferuje wiele miejsc, w których można urządzić piknik z piwem.
   Grillowiska, na których można wypić zimne piwko bez strachu o mandat, też byłyby strzałem w dziesiątkę. Nic tak nie wzbogaca smaku grillowanej karkóweczki jak porządne, schłodzone zimne piwko. A i takie przedsięwzięcia bardzo integrują przecież w gorące dni, a o to chodzi by utrzymywać bliskie stosunki z sąsiadami, rodziną i znajomymi. Z dala od durnej telewizji, wirtualnego zabijania na konsolach i spędzania czasu w sieci.
   Naprawdę, nie ma co się obawiać, że miasto zmieni się w alkoholiczne slumsy, gdy przyzwolimy na konsumpcję bursztynowego napoju w przestrzeni publicznej. W Szwajcarii, Niemczech, Grecji, Anglii czy Danii nikogo nie dziwi widok pijących piwo pod chmurką. Nie wzrastają tam jakoś dramatycznie wskaźniki przestępczości z tego powodu, że ktoś opróżni 2-3 puszki piwa. Warto chociaż spróbować zliberalizować nieco przepisy. Może na dobry początek wyznaczyć strefy, w których legalnie można spożyć ten napój. Może chociaż w tzw. sezonie? Wyznaczyć jakieś ramy czasowe, w których można byłoby oddać się degustacji wyrobów browarniczych? Można poustawiać śmietniki, by kulturalnie pozbyć się szklanych lub aluminiowych opakowań.
   Wszystko jest dla ludzi. O ile robi się to w sposób cywilizowany. Nie ma powodu uważać każdego fana napojów z pianką za awanturniczego troglodytę i zbója. Równie dobrze przecież alkoholowy łobuz może uaktywnić swoje warcholstwo tuż po wyjściu z piwnego ogródka na Długim Targu. A sam zakaz spożywania piwa w miejscach publicznych nie powoduje, że ludzie zaprzestają tego. Warto wyjść z krzaków i skończyć z tą piwną konspiracją. Więcej wolności w mieście, które z niej słynie!

piątek, 5 czerwca 2015

Partia Obciachu

   Jedynie słuszna partia, tak jak już przewidywałem kilkanaście postów wcześniej, postanowiła na poważnie wziąć się za polaryzowanie społeczeństwa. Działacze pojechali na konferencję i przy winku oraz ośmiorniczkach postanowili odbić internet czarnosecinnym zastępom pisowskim robiącym platformersom koło pióra w sieci. Oczywiście problem już zdiagnozowano za sprawą mitycznego "wyborcy PO" piszącego "list" do europosła Szejnfelda. I ten nikomu nieznany, mityczny analityk wysnuł teorię, że za sukcesem Dudy stoją opłacane sowicie skurwysyny.  A zatem recepta na roztrzaskanie na drzazgi kaczej husarii jesienią jest prosta: trza zatrudnić i opłacić własnych skurwysynów. Zerwano więc oficjalnie z polityką miłości tak ochoczo lansowaną przez Słońce Peru. Rozpuszczono po mediach wici, że PO najmie 50 zawodowych hejterów, którzy będą wykonywać swą krecią robotę na fejsie i twitterze, a w wolnych chwilach przeszkolą cymbałów z ław sejmowych i terenu. Cóż, można to chyba potraktować jak ogłoszenie o pracę. Ciekaw jestem jak i kto będzie weryfikować cv. A może headhunterzy PO sami zaczną przeszukiwać serwisy społecznościowe w poszukiwaniu kandydatów.
   Koń by się uśmiał obserwując te zmagania z rzeczywistością wierchuszki partii trzymającej władzę, ale niech im będzie. Poczynania PO od czasu zwycięstwa Dudy w wyborach przypominają sitcom, ale dość kiepski. Póki rządził Don mafii z Czerskiej, miało to jeszcze jednak jakąś klasę i w domach rodaków nabijano się wówczas jakby z "Gangu Olsena". Co tam, że co chwile przyłapywano ich na grubych przekrętach i aferach; ważne, że nie było to tak do końca głupie. Teraz jest inaczej. Obciach wylał się z butów Komorowskiego i pochłania kolejne obszary władzy. Wkrótce akronim PO zacznie funkcjonować już tylko jako Partia Obciachu.
   Sam pomysł na prowadzenie kampanii wyborczej przez zawodowych hejterów jest sprawą niebywałą na skalę światową. Zdumiewające, że w cywilizowanym kraju XXI wieku jakaś organizacja przyznaje otwarcie, że sukces uda jej się osiągnąć tylko w jeden sposób - rozsiewając nienawiść. To są już Himalaje arogancji. Nawet zbrodnicza organizacja, jaką była NSDAP, nie przyznawała się do stosowania takich metod. Czy mamy zatem powrót do przeszłości, do czasów gdy Hitler szedł po swoje?
   No cóż, podobno Kopacz przyznano więcej władzy teraz. Nie ma jednak chyba czego się obawiać, bo z pani premier dyktator, jak z koziego tyłka trąba. Ustawia co prawda publicznie wyprężonych jak struna członków rządu, susząc im głowy o jakieś listy i umowy - ale to wszystko wygląda na tak żałosne "ustawki" jak meetingi wyborcze Gajowego. Może i pozuje na kogoś w rodzaju Żelaznej Angeli z Berlina, ale my i tak wiemy, że to jedynie "aluminiowy pediatra". I to w dodatku z Radomia. To wszystko jest tak żałosne i tandetne, jak podróbki Prady z Bhutanu. Nie ma co się bać. Może być co najwyżej jeszcze śmieszniej.
   Hejterzy PO zostaną pewnie bardzo szybko namierzeni i staną się obiektem drwin. Internet jest bezlitosny. Już zresztą temat zatrudnienia hejterów przez PO stał się modny na różnego rodzaju forach i fanpejdżach. Jedynę co może osiągnąć Platforma, to skompromitować się jeszcze bardziej. I pewnie niedługo w "szkle kontaktowym" dyżurne błazny będą komplementować jakieś denne wrzuty typu "Duda paskuda", "kaczka sraczka" i "twoja stara jest z PiSu". Na topikach, tu i ówdzie, oponentom PO bedzie się ubliżać w bardzo wyszukany sposób: "ty pisiorze", "masz małego pisiorka" albo "ile ci zapłacili". Należy spodziewać się pewnie nędzy mentalnej i finezji na poziomie ruskiego pancernika "Potiomkin". Spec-brygadą do spraw odzyskania internetu będą dowodzić Andrzej spod krzyża, Jowita Suflerka i inni prowokatorzy, którzy dali się rozszyfrować w 5 sekund podczas minionej kampanii. Trudno zatem posądzać ich o profesjonalizm. Najwyżej, jak znowu wyjdą na głupków i sieć zacznie drzeć z nich łacha, europoseł Szejnfeld sprzeda kolejny "list od anonimowego wyborcy PO", ze wspomniani Jędrek z Jowitą, to zapewne piąta kolumna podesłana przez makiawelicznego JarKacza.
   Niesamowite, jak platfusy pogrążają się dniem za dniem, coraz bardziej. Słychać te "Bul... Bul... Bul..." coraz wyraźniej. Beka z PO przybiera gargantuiczne rozmiary. Tak, jak kiedyś w domach nabijano się z głupoty notabli PZPR. Co drugi dowcip wówczas dotykał tej sfery. Historia widać zatacza koło. Ostatnio byłem świadkiem, jak na mieście ludzie wytykali palcem i szydzili z jakichś odzianych w koszulki z Bronkiem ulotkowiczom. Jeden z tych ulotkowiczów w końcu nie wytrzymał, zdjął obciachowy trykot i dał dyla. Było to ponad jego siły. Trudno podejrzewać, by wokół tego gościa też zawiązał się spisek "płatnych skurwysynów"... No chyba, że Partia Obciachu cały Naród ma za takich.

czwartek, 4 czerwca 2015

Dzień Wolności?

   4 czerwca 1989 roku odbyły się pierwsze "częściowo wolne" wybory do sejmu po II Wojnie Światowej. A także pierwsze wybory do senatu. Usankcjonowano w ten sposób ustalenia z Magdalenki. Nic nie mogło zdarzyć się bez wiedzy oraz inspiracji Moskwy, oraz działań operacyjnych służb niejawnych. Do rozmów zaproszono oczywiście wyselekcjonowaną ściśle "opozycję". Pominięto te najbardziej zorientowane niepodległościowo grupy, które nie miały zamiaru bratać się z komunistycznymi notablami. Świętowanie tego dnia nie jest zatem całkiem na miejscu, bo wypada być przecież przyzwoitym, prawda? No chyba, że staliśmy skończonymi hipokrytami i paktowanie ze zbrodniarzami uznajemy za Dzień Wolności. Zbrodniarzy się rozlicza i karze, a nie wynosi na piedestał. Prędzej można by dzień ten uznać jakimś dniem pamięci wysiłku komunistycznych elit nad utrwaleniem ich dominacji w społeczeństwie.
   Ten sam dzień, o czym nie wszyscy chcą wiedzieć oraz po prostu nie zdają sobie sprawy z tego, jest także rocznicą odwołania rządu Olszewskiego po tzw. Nocy Teczek. Cóż za ironia losu. To była realna próba wyzwolenia się spod egidy służb specjalnych pociągających za wszelkie możliwe sznurki na początku lat dziewięćdziesiątych. Inicjatywę tę storpedowano rękami układu magdalenkowego. To właśnie te ręce wzniesiono do góry przegłosowując wniosek o odwołanie pierwszego rządu wywodzącego się z obozu niepodległościowego. Należy przypomnieć, ze na słynnej już Liście Macierewicza znaleźli się wysocy funkcjonariusze władz III RP. M.in. Lech Wałęsa, Michał Boni, Wiesław Chrzanowski. Szokująca prawda o tajnych współpracownikach tajnych służb PRL wyszła na jaw. Takie właśnie mieliśmy władze.
   Takie władze mamy do dziś: zakontraktowane. III Rzeczpospolita Polska pod tą całą jej piękną fasadą jest krajem zaprojektowanym i zbudowanym przez komunistycznych bonzów pospołu z konfidentami wykreowanymi na wielkich patriotów. Tak naprawdę wciąż istnieje PRL w nieco zliberalizowanej wersji. Polityka "grubej kreski", ten brak dekomunizacji i faktycznego rozliczenia się z przeszłością ciągnie sie do dziś. Wielkie fortuny pozbijali dawni aparatczycy PZPR, którym w wyniku Planu Balcerowicza - tego samego, który po latach wraca na scenę polityczną pod szyldem "NowoczesnaPl" (sic!) - sprzedano za pięć groszy najznakomitsze kąski gospodarki. Utworzył się układ, który tak świetnie funkcjonuje do dziś. Wielki, polityczno - gospodarczy gang traktujący Polskę jako prywatny folwark, często działający z pominięciem prawa i traktujący z arogancją obywateli. Nasz kraj istotnie  jest "wyspą", ale bynajmniej nie zieloną. Czerwoną, jak najbardziej. Wyspą wstydu na mapie Europy. Z powodu braku tej dekomunizacji.
   Czy chciałbyś, by twoim własnym domem zarządzali kapusie wmawiający ci, że są twoimi kolegami? Nikt normalny nie będzie tolerował w swym otoczeniu ludzi, którzy na niego donoszą. Można być chamem. Można być durniem. Można być tchórzem. Ale być kapusiem - największą szują i kanalią - naprawdę być nie przystoi. To jest właśnie kwestia przyzwoitości. To kwestia pryncypiów. Albo się je ma i według nich żyje, albo nie. Albo jest się człowiekiem, albo ścierką.
   To świadczy właśnie o słabości naszego państwa. Żadne z wielkich mocarstw nie będzie z nami się liczyć dopóki nie stworzymy naprawdę niepodległego kraju. Dopóki nie uporządkujemy w końcu tego syfu, w którym tkwimy od lat po same uszy. Bo to bagno nas cały czas zatapia. Niewiele nam brakuje, by pogrążyć się w nim całkowicie i ostatecznie. Ale jest nadzieja, ta umiera zawsze ostatnia. Musimy zrzucić z pomników ostatniego dwudziestopięciolecia spiżowe dotąd postacie. Należy zbudować zupełnie nowe państwo, od fundamentów. Naprawdę wolne i niezawisłe. Tak, jestem za budową IV RP. Takiej, o której marzyli nasi ojcowie ginąc na wszelkich możliwych frontach, oraz w kazamatach komunistycznych więzień. Taką, za którą ginęła Inka. Taką, za którą ginęli ludzie na ulicach Gdańska, oraz podczas pacyfikacji kopalni Wujek. 
   Może i establishment wmawia nam co roku, ze 4 czerwca to dzień, który powinniśmy obchodzić jako święto narodowe. Ja jestem przeciwny. Bo nijak się ma do naprawdę ważnych dni dla Polski: Święta Konstytucji, Święta Niepodległości,  czy Święta Wojska Polskiego. Niech tam Wałęsowie, Michnikowie, czy Tuskowie zajadają tego dnia ośmiorniczki na raucikach. Niech Lisowie, Olejnikowie i Żakowscy lukrują w mediach zeszmacony system. Ja zapalę tego dnia jedynie znicz. Na symbolicznym stosie teczek.

środa, 3 czerwca 2015

Teraz Polska

   Gdy osiąga się sukces, wygrywa jakąś nagrodę, albo przejmuje władzę - przychodzi taki moment, gdy uderza woda sodowa do głowy. Może to i bardzo naturalne zjawisko, biorąc pod uwagę ludzką próżność. Ale w odniesieniu do większych organizacji, takich jak partie polityczne, jest to najgorsze co może się zdarzyć. Obserwowaliśmy to podczas istnienia PRL, jak i III RP. Nie łudźmy się, przed wojną było tak samo. Trudno jest uzyskać mandat na sprawowanie rządów, ale znacznie trudniej rządzić mądrze i z umiarem.
   Czy i tym razem władza wypnie nam swe tłuste tyłki? Mam nadzieję, że nie. Zwłaszcza, że ciśnienie w Narodzie jest teraz takie, że skłonni jesteśmy do rychłego skopania ich, niż niemej kontemplacji. Pojawia się też niezwykła koniunktura polityczna, by przebudować państwo. Taki dar od losu występuje dość rzadko, a jak już wystąpi, mądra władza powinna go wykorzystać dla dobra kraju. I to nie tylko doraźnie, a dalekowzrocznie patrząc w przyszłość. A jest co naprawiać i jest to chyba już ostatni moment, by wziąć się za to. Inaczej niewykluczone, że pogrążymy się w potwornym kryzysie, lub stracimy resztki suwerenności. A zatem nowej ekipie, która - mam nadzieję - przejmie rządy jesienią, powinno przyświecać jedno motto: "Teraz Polska" w miejsce praktykowanego przez udecko-platformerski gang "teraz kurwa my".
   Wspomniany gang na pewno nie odpuści i znajdzie sposób by znaleźć się w sejmowych ławach. Bredzisław, który na odchodne wręczył order szefowi Rady Nadzorczej TVN, otwarcie flirtuje z mediami głównego ścieku. Lisunizm pospołu z Olejnictwem i Michnikowszczyzną już okopali się za ufajdaną "elitą", a służby dołożą swoje. W nowym parlamencie będą torpedować wszelkie inicjatywy ustawodawcze. Cynicznie będą dzielić społeczeństwo na dwie części, a i nie zawahają się napuszczać "brukselkę" na kraj rzekomo pogrążony w katomroku. Nie będzie łatwo i przyjemnie. Ale chyba nikt tego się nie spodziewa: zarówno w kręgach skupionych przy Koszykowej jak i tych formujących się wokół Kukiza.
   Potrzebujemy nowej Konstytucji. Mądrej i sprawiedliwej. Odwołującej się do korzeni i całej historii Narodu. A także określającej nasze cele na najbliższe wieki. Tak, wieki. Bo powinniśmy wybiegać daleko w przyszłość, taki mamy obowiązek wobec naszych praojców. Tak jak i Orban na Węgrzech odwołał się w preambule do Korony Świętego Stefana, tak i my powinniśmy określić nasze imponderabilia. A skoro już wywołałem Orbana - dobrze byłoby nawiązać ściślejszą współpracę z naszymi bratankami. Przez wzgląd na wspólne cele. Winniśmy dążyć do uniezależnienia się w jak największym stopniu od dwóch potęg zagrażających nam ze wschodu i zachodu. Odtworzenie tzw. grupy Hexagonale - to byłby dobry krok. Licząc na zwycięstwo republikanina w wyborach prezydenckich za oceanem w przyszłym roku, stworzyłaby się jeszcze doskonalsza koniunktura. Wujek Sam od dawna snuje plany obudowania Niemiec blokiem silnych gospodarczo i wojskowo państw, które będą w stanie zaszachować - z pomocą Waszyngtonu - berliński ośrodek władzy nad Europą. Trzeba zatem reaktywować swoją własna politykę zagraniczną i prowadzić ją z rozwagą. Najpierw dobro Warszawy, a potem Brukseli. Odwrotnie do minionych lat. Nasza racja stanu jest ważniejsza od związku państw. Sztuczne organizmy zrzeszające różne narody zawsze upadały: czy to ZSRR, czy Cesarstwo Austro-Węgier, czy nawet Imperium Rzymskie. Historia pokazywała za każdym razem, że to się nie sprawdza w dłuższej perspektywie.
   Samą władzę też wypadałoby scentralizować, skupić w jednym miejscu. Silny system prezydencki w miejsce kilku ośrodków władzy. Nie potrzeba nam jednocześnie prezydenta, jak i premiera, ciągnących każdy w swoją stronę. Silne kraje cechuje silna władza. Takie są fakty historyczne. To zawsze działało. Spójrzmy na USA: jak bardzo by nie krytykować tego państwa, jest to super-mocarstwo. Węgry - ten kraj podnosi się z kolan także dzięki silnej władzy. Niemcy - żelazna pani kanclerz też skupia w swoich rękach silną władzę.Poza tym władzę trzeba znacznie odchudzić, pozbyć się rozdmuchanej administracji  przez którą kuleje całe zarządzanie. I przystąpić do likwidacji armii urzędników.
   No i gospodarka, czyli źródło dobrobytu każdego kraju. Oddać należy ją obywatelom. Poprzez deregulację szkodliwych przepisów, ograniczenie fiskalizmu, stworzenie dobrych warunków do konkurowania z gigantycznymi korporacjami. To, co mamy teraz, to gospodarka oligarchiczna. Bez koneksji, znajomości i korupcji nie da się zbudować konkurencyjnej gospodarki. Od ćwierćwiecza ponosimy ogromne koszty społeczne i nic z tego nie mamy. Potężne połacie kraju rażą ubóstwem. Wystarczy pojechać do takiego Smętowa, czy Bytomia, by ujrzeć to na własne oczy. Tam nikt nie kręci reklamówek zachwalających Zieloną Wyspę. Bo tam nikt o niej nie słyszał. Najpopularniejszą metoda na zapewnienie sobie godnego życia jest wyjazd na saksy. Jak za PRL. Niewiele zmieniło się w tej kwestii. Emigracji nie da powstrzymać się nie reformując gospodarki.
   Zmiany, te prawdziwe, są potrzebne. I zmienić trzeba to, co najważniejsze. Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy. Po naprawie państwa na jego najważniejszych płaszczyznach możemy skupić się na in vitro, związkach partnerskich, czy na innych doraźnych tematach. Nie to, żebym uważał je za zupełnie nieważne, ale w porównaniu do najważniejszych płaszczyzn funkcjonowania kraju to są zwykłe pierdoły. Także, ktokolwiek odniesie zwycięstwo w tych wyborach, niech uzna za dobro najważniejsze Ojczyznę i zrobi dla niej wszystko. Teraz Polska.
  

wtorek, 2 czerwca 2015

Wiatr przemian

   Gdy w kiblu śmierdzi, przewietrza się go. Ewentualnie psiuka odświeżaczem powietrza. Ale to nie znaczy, że przy następnej defekacji będzie już pachnieć fiołkami. Analogicznie rzecz się ma i w polityce. Co jakiś czas mamy do czynienia z przetasowaniami na górze, mniej lub bardziej udawanymi. Niekiedy jednak pojawia się ktoś poza układu ciemiężącego obywatela. Ćwierć wieku temu znienacka wyskoczył Stan Tymiński, w dodatku ze swoja słynną czarną teczką. Przedmiot ten stał się obiektem rozpalającym wyobraźnię społeczeństwa, niczym artefakt z powieści fantasy. Dobry wabik, który pociągnął miliony. Nie trzeba było konstruować żadnego programu. Potem do sejmu wjechał Lepper na ciągniku, głównie za sprawą kultowych blokad wszystkiego i wszędzie. Pojechałeś autem na weekend za miasto? A tam wataha Jędrusia. Wybrałeś się w podróż służbową pociągiem? A tu na torach tony zboża wysypane przez wkurwionych rolników. To byli ludzie spoza układu. Skończyli tak jak skończyli. Można teraz dumać na ile stały za tym działania służb niejawnych, a na ile nie udźwignęli własnej legendy.
   Nastał rok bieżący. Nic nie zapowiadało, że w szranki stanie kolejny człowiek z żelaza, choć tak naprawdę z estrady. Ale stanął, by zająć trzecie miejsce i zgarniając piątą część głosów. To wystarczyło, by mianować go nowym mesjaszem, a to tradycja w Narodzie długa. Sama Polska zresztą Mesjaszem Narodów została nazwana. Nowy zbawca, a jakże, objawił się Narodowi z artefaktem. JOW. Tak, nawet akronim może pełnić tę funkcję, nawet jeśli nie w pełni rozumie się co on oznacza (a dla wielu zapatrzonych w Kukiza ludzi jest to równie abstrakcyjne, co hipoteza Riemanna). Charyzmatyczny rokendrolowiec zyskał popularność większą niż podczas całej swej dotychczasowej kariery. Nie musiał nawet zaśpiewać "JOW me tender". I nie ma co się dziwić. Wystarczy pokręcić się po ulicy, lub pójść do tzw "uczciwej pracy", by posłuchać jak umęczone ludziska pomstują na frajerów u koryta.
   No i co? No i dobrze. Niech się dzieje, wiatr zmian jest potrzebny. Istotne jednak pytanie, czy będzie to huragan, czy raczej zefirek. A nawet jeśli huragan, to czy w jego oku nie znajdą się akurat stare, dobrze znany mordy z Wiejskiej. W oku przecież najbezpieczniej. Trudno powiedzieć jak to będzie, bo wszystko toczy się na wariackich papierach. Można odnieść wrażenie także, że scenariusz pisze się metodą znaną z czeskich komedii typu "nikt nic nie wie". Na żywioł zakładane komitety przed referendum, przy których kręcą się różni ludzie. Nie sposób ocenić intencji niektórych. No i za pewnik trzeba przyjąć też robotę wykonywaną oddolnie przez profesjonalistów ze służb, którzy niejeden ruch zdążyli w III RP wynieść do władzy, a potem rozbić. Tu i tam kręcą się także szczury, który tylko łypią na lewo i prawo, bo zwęszyli szansę by niebawem ustawić się w nowej rzeczywistości.
   Ale jest też cała armia uczciwych aktywistów, którzy przystępują do ruchu Kukiza z ideowych pobudek; tworzą zapewne najliczniejszą grupę. Są to ludzie wrażliwi, skrzywdzeni przez system w ten czy inny sposób, poniżani na śmieciowych umowach lub w pośredniakach, zawiedzeni korupcją i arogancją władzy, nie widzący perspektyw na przyszłość. Taki elektorat "no future" do niedawna. Teraz jednak "future" objawia się gdzieś na horyzoncie i już ci ludzie nie mówią "no", gdy pyta się ich o to czy pójdą głosować. Muzyk natchnął ich do działania, wskazał cel. Szkoda tylko, że dość zamazany.
   Jasne, wiemy już, że trzeba rozgonić bandyterkę z parlamentu na cztery wiatry, odbetonować ten ośrodek władzy. No i użyć w finale potężnego artefaktu - JOW - by żyło się lepiej. Kukiz wyśmiał tych, którzy pytają o program i wskazał na "21 postulatów", które tak dobrze wyglądają w muzeum po 35 latach od ich napisania. No nie jest to zbyt poważne, bo organizm państwowy jest bardzo skomplikowany, funkcjonuje na niezliczonych płaszczyznach (co jest jego największą piętą achillesową akurat, bo na zbyt wielu). I jaki jest pomysł na to?
   Mawia się, że jak interes nie przynosi zysków, to zmienia się kurwy a nie firanki. No i taka radykalna władza, w samym sposobie sterowania państwem, jest bardzo potrzebna. Trzeba zmienić gruntownie cały ustrój, by odczuć na własnej skórze ten wiatr zmian. Ale samo doprowadzenie do tego, czyli uchwalenie konstytucji która to umożliwi, to pryszcz w porównaniu do tego, co dalej. Wówczas trzeba będzie zająć miejsce za sterem i wyprowadzić ten statek z mielizny, na której osiadł. Czy Kukiz jest na to gotów, by ponieść to brzemię? Ja wcale nie poddaje w wątpliwość jego kwalifikacji. Do rządzenia nie trzeba mieć specjalnego papieru. Wałęsa był przecież zwykłym elektrykiem, Tusk czyścił kominy, a Kopacz jest pediatrą. Nawet naszą obroną jakiś czas temu zarządzał psychiatra. Istotne jest pytanie, czy Paweł jest już mężem stanu? A ktoś taki powinien mieć wizję na przyszłość, szeroką jak Wisła, jasną jak słońce, przejrzystą jak górskie krynice. Musi istnieć jakiś plan. Na tym trzeba oprzeć budowę nowego ładu, wolnego od magdalenkowych upiorów. Nie da się długo stać na czele ruchu zrzeszającego grupy mające sprzeczne interesy. Nie wiem jak bardzo ze sobą dogadają się konserwatyści z KNP z mocno lewicującymi działaczami OPZZ. Nie można stać w rozkroku, bo potem pękną spodnie na tyłku, a z niego może i pójdą wiatry zgoła inne niż te przemian.
   Nie piszę tego, by zadrwić sobie z Kukiza, którego akurat podziwiam. Ale nie może być też tak, że będą tu go głaskał i padał na kolana - pochlebców zawsze jest sporo i to prowadzi niekiedy na manowce. Życzę mu oczywiście jak najlepiej i chętnie poprę, gdy wyjawi plan na uzdrowienie Polski. Rewolucje, pokojowe lub krwawe, mają to do siebie, że zjadają swoje dzieci. A ład następujący po rewolucji jest karykaturą poprzedniego. Istnieli buntownicy, którzy kończyli na śmietniku historii dość szybko. Ale i byli tacy, którzy potrafili wydźwignąć kraje na zupełnie nowe tory. A zatem: Paweł, potrafisz?